Sierpień minął mi pod znakiem gór, w których spędziłam niemal wszystkie weekendy. W jeden z nich wybrałyśmy się z córką w Tatry Zachodnie, by nacieszyć się gwiaździstym niebem obserwowanym z okna schroniska, sobą podczas całodziennych wędrówek oraz by poczuć tę niesamowitą radość i satysfakcję, którą czuje się po wejściu na szczyt. Moja cudowna Natalia po raz kolejny przeszła samą siebie i wzbudziła podziw na szlaku, pokonując niełatwą dla (prawie) sześciolatki trasę przez Grześ, Rakoń i Wołowiec.
Po ubiegłorocznej wycieczce w Tatry Słowackie szybko zaczęłam myśleć, jak by tu wrócić z córką w wysokie góry. Tym razem zapragnęłam pokazać jej polską część tych gór i zarazem wrócić w miejsce, do którego mam szczególny sentyment. Padło na Dolinę Chochołowską i tamtejsze schronisko, w którym zatrzymałyśmy się na dwie noce. Jest to świetna baza wypadowa na szlaki Tatr Zachodnich i szczyty, takie jak: Wołowiec, Rakoń, Starorobociański Wierch czy Trzydniowiański Wierch. Samo dotarcie do miejsca noclegu także nie powinno przysporzyć nikomu problemu, choć muszę przyznać, że droga doliną zawsze nieco mi się dłuży.
Środkowy dzień postanowiłam wykorzystać w całości na górską wędrówkę. Naszą wycieczkę można podzielić na cztery etapy.
Schronisko w Dolinie Chochołowskiej 1148 m n.p.m. – Grześ 1653 m n.p.m.
Krótki, ale wiodący ostro pod górę szlak, który już nieraz dał mi popalić, mimo pozornej łatwości. Idąc żółtą ścieżką minęłyśmy odejście na Przełęcz Bobrowiecką, a górny odcinek biegnie granicą polsko-słowacką. Idąc na szczyt, pokonałyśmy ponad 500 metrów przewyższenia, a droga zajęła nam około 2 h. Z Grzesia (słow. Lúčna) roztacza się piękna panorama na Tatry Zachodnie, w tym Rakoń i Wołowiec. To świetne miejsce na pierwszą dłuższą przerwę.
Grześ 1653 m n.p.m. – Rakoń 1879 m n.p.m.
Po odpoczynku ruszyłyśmy w dalszą wędrówkę niebieskim szlakiem. Do Rakonia miałyśmy do pokonania niecałe 3 km i około 300 metrów przewyższenia, a droga wiodła przez Łuczniańską Przełęcz i Długi Upłaz. To wyjątkowo atrakcyjny widokowo odcinek, chociaż ma kilka upierdliwych podejść. Ostatni odcinek na wierzchołek Rakonia przyniósł Młodej kryzys, więc na szczycie zrobiłyśmy sobie dłuższą przerwę.
Rakoń (słow. Rákoň, 1879 m) znajduje się w bocznej grani Wołowca i jest wypłaszczonym, podłużnym wierzchołkiem. Doskonale prezentują się z niego Tatry Słowackie: Rohackie Stawy i zaskakująco dziko wyglądające Rohacze, bardziej przypominające szczyty Tatr Wysokich. Delikatnie maluje się zeń Wyżnia Chochołowska Dolina urywająca się gwałtownie z najwyższego w tej okolicy szczytu – Wołowca.
Rakoń 1879 m n.p.m. – Wołowiec 2064 m n.p.m.
Po wejściu na Rakoń byłam przekonana, że Natalia będzie chciała już wracać i byłam na to przygotowana. O dziwo, po odpoczynku zmieniła zdanie i z rozbrajającą szczerością stwierdziła: "mamo, ja jednak chcę wejść na tę górę. Bo jak teraz nie wejdę, to będę musiała następnym razem, a wtedy mi się nie będzie chciało"... po czym pomknęła ze śpiewem na ustach po kamieniach, wzbudzając zachwyt mój i mijających nas wędrowców. Bo muszę przyznać, że nie widziałam dzieci w zbliżonym do niej wieku dalej niż na Grzesiu.
Kilometr dalej i 220 metrów wyżej powitałyśmy Wołowiec. 2064 m n.p.m. – tak wysoko na własnych nogach Natalia jeszcze nie była. Wołowiec (słow. Volovec), podobnie jak Grześ i Rakoń, leży na granicy polsko-słowackiej. Jest jednym z najwyższych szczytów polskiej części Tatr Zachodnich. Rozpościera się z niego widok nie tylko na Rohacze i Rohackie Stawy, ale też na Jarząbczy Wierch, Tatry Wysokie czy Trzydniowiański Wierch. To jedna z najpiękniejszych panoram w tej części Tatr.
Wołowiec 2064 m n.p.m. – Schronisko w Dolinie Chochołowskiej 1148 m n.p.m.
Choć właściwa część wędrówki już była za nami, musiałyśmy jeszcze wrócić do schroniska. Oznaczało to niemal 1000 metrów w dół i 6 kilometrów dreptania zielonym szlakiem. Najpierw dość stromo i z widokami, a potem nieco łagodniej przez las. Był to najmniej przyjemny, ale konieczny element wycieczki. Z kryzysami, ale dałyśmy radę, a wędrówkę nieco nam osłodziły obserwacje kozic tatrzańskich... i perspektywa lodów w schronisku.
Ostatni dzień poświęciłyśmy na nieśpieszne śniadanie i powrót Doliną Chochołowską do parkingu na Siwej Polanie. Mnie dopadły lekkie zakwasy, za to młoda górzystka nabrała nowych sił, by hasać i biegać. Niesamowite jest to, ile siły ma w sobie taki mały człowiek. Podziwiam córkę za jej silę i hart ducha oraz cieszę się, że chętnie jeździ ze mną w góry. Nie ma dla mnie nic wspanialszego od dzielenia własnej pasji z kimś, kogo kocham najbardziej na świecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz