niedziela, 24 lutego 2019

W Lewinie koło Kudowy...

Jak ja lubię, kiedy całkiem niepozorne wycieczki zamieniają się w kopalnię ciekawostek! Tak było w jedną z zimowych sobót, kiedy postanowiłam wybrać się linią kolejową 309 do Lewina Kłodzkiego. Od dawna marzyłam o tym, aby przejechać przez imponujący wiadukt kolejowy, ale to był dopiero początek atrakcji. Podczas krótkiego spaceru odkryłam nietypowy dworzec w Lewinie Kłodzkim oraz stare, niemieckie napisy, poznałam smutną historię domu Violetty Villas, zdobyłam szczyt do Korony Sudetów Polskich oraz wdrapałam się na zamek rycerzy-rabusiów. Czytajcie dalej, wszystko Wam pokażę!


Linia 309 łączy Kłodzko i Kudowę-Zdrój i jest jedną z tych niezwykle malowniczych tras kolejowych na Dolnym Śląsku. Szczególnie ciekawy jest odcinek z Duszników-Zdroju do Lewina Kłodzkiego, kiedy to pociąg manewruje między zboczami gór, a prawdziwą wisienką na torcie jest przejazd przez wysoki na 27 metrów i długi na 120 metrów wiadukt. Linia nie jest zelektryfikowana i pokonuje się ją spalinowym szynobusem Kolei Dolnośląskich. Kiedyś jeździły tędy parowozy - to dopiero musiała być atrakcja!


Zaraz po wyjściu z pociągu wita nas stacja kolejowa nie z tej ziemi. Maleńki drewniany budynek dawno już przestał pełnić swoją funkcję, a obecnie w jej wnętrzach znajdują się mieszkania. Przedziwnie wygląda ta mała chatka zaraz przy torach, ale moją największą uwagę przykuwa ceglana wieża ciśnień tuż obok. Wprawne oko dostrzeże resztki niemieckiej nazwy miejscowości. Tu może pojawić się zagwozdka - Lewin Kłodzki zawsze był Lewinem - zarówno dla Niemców, jak i dla Czechów (Levín). Tutaj wyraźnie widzimy końcówkę -stadt. Prawdopodobnie było tam napisane Hummelstadt - tak właśnie w latach 1939-45, czyli w czasie II wojny światowej, nazywano miejscowość. Skąd nagle taka zmiana - nie wiem, ale sama jestem ciekawa.


Lewin Kłodzki może Wam się kojarzyć z barwną postacią Violetty Villas. Diwa urodziła się jako Czesława Cieślak w 1938 r. w Belgii, w rodzinie polskich emigrantów. W 1946 r., rodzina Cieślaków przyjechała do Polski na Ziemie Odzyskane i osiadła w Lewinie Kłodzkim. Wielka kariera sprawiła, że piosenkarka zwiedziła niemal cały świat i przez pewien czas mieszkała nawet w USA. W latach 80. wróciła do rodzinnego Lewina i zamieszkała w domu po rodzicach. Została tam już do końca swych dni, prowadząc przydomowe schronisko dla zwierząt (w cieniu kontrowersji - niestety nie radziła sobie z opieką nad sforą psów i kotów).


Coraz gorszy stan zdrowia, zamiłowanie do alkoholu i destrukcyjny wpływ "opiekunki" sprawiły, że dom Villas zaczął obracać się w ruinę. Diwa zmarła w skandalicznych warunkach w swoim domu 5 grudnia 2011 r. Przed śmiercią zapisała cały swój majątek opiekunce. Przez wiele lat toczyło się postępowanie sądowe, w wyniku którego synowi piosenkarki udało się unieważnić testament. Sporo czasu minęło, zanim odzyskał dom z rąk "opiekunki". Dziś mówi się o planach utworzenia w budynku muzeum albo szkoły muzycznej. Niestety brak pieniędzy uniemożliwia podjęcie jakichkolwiek działań. A dom - cóż, stoi jak stał i przypomina przechodniom o tragicznej historii jednej z najbarwniejszych postaci polskiej kultury.

    

Minąwszy Lewin Kłodzki, skierowaliśmy się niebieskim szlakiem na Przełęcz Lewińską. Po krótkim podejściu znaleźliśmy się na czerwonej trasie - Głównym Szlaku Sudeckim. Ten kolor towarzyszył nam już do końca naszej wędrówki, czyli do Duszników-Zdroju. Zaczęliśmy mozolną wspinaczkę na grań Grodczyna (Grodźca), a podejścia nie ułatwiał mokry, topniejący śnieg. Niedogodności trochę wynagrodziły nam widoki, a zwłaszcza ten w stronę Karkonoszy i Śnieżki. Tylko ta warstwa smogu nad Kotliną Jeleniogórską psuła efekt...



Grodczyn jest najwyższym wzniesieniem Wzgórz Lewińskich i zalicza się do Korony Sudetów Polskich. Choć szczyt mierzy zaledwie 803 m n.p.m., to muszę przyznać, że od strony Duszników podejście/zejście jest dość ostre. Można się na nim "przejechać" zwłaszcza, gdy jest ślisko. Sam szczyt jest zalesiony i może rozczarować miłośników rozległych widoków. Zobaczymy tu jedynie maszt przekaźnika telewizyjnego i ledwo widoczną tabliczkę z nazwą szczytu. Warto zrobić sobie z nią zdjęcie, bo po drodze nie dostanie się nigdzie pieczątki.


Po zejściu z grzbietu wyszliśmy na rozległą polanę z pięknym widokiem. Kiedyś mieściła się tutaj kolonia zamieszkiwana przez ubogich rolników. Sporo mieszkańców pracowało w pobliskim kamieniołomie i wapienniku. Dziś zostały tu już tylko dwa gospodarstwa. Na horyzoncie pokazało się też kolejne ciekawe miejsce - wybitne wzgórze Gomola z ruinami zamku. Zostawiliśmy piękne panoramy za sobą i ruszyliśmy czym prędzej do warowni.



Na szczycie mierzącej 733 metry n.p.m. góry Gomola znajdują się ruiny zamku Homole. Te nazwy wymyślono chyba specjalnie, żeby się ładnie komponowały. Choć trudno dziś to sobie wyobrazić, już w pierwszych wiekach naszej ery był to teren strategiczny. Przez pobliską przełęcz Polskie Wrota biegł szlak bursztynowy, a w średniowieczu - ważna droga handlowa. Kwestią czasu było powstanie grodu, a następnie zamku strzegącego traktu. Przez większość swej historii zamek był pod władaniem Czechów, aż w XV wieku odkupił go niejaki Hildebrand von Kauffung z Łużyc, tym samy modłączając się od korony czeskiej. Zamek stał się nawet stolicą niewielkiego państewka homolskiego. Potomkowie von Kauffunga stali się rycerzami-rabusiami i wkrótce ich działalność przestała być tolerowana. W 1534 r. wojska cesarskie zdobyły i skonfiskowały zamek, a jego ostatniego właściciela stracono. Homole już nigdy nie podniosły się z ruiny.


Z zamku czekała nas już tylko ostatnia prosta do Duszników-Zdroju. Szło się głównie przez las i niestety dość mokry i śliski śnieg. Do Wrocławia wróciliśmy - a jakże - pociągiem, korzystając ze świetnie skomunikowanego połączenia Kolei Dolnośląskich z przesiadką na dworcu Kłodzko Główne. Była to bardzo przyjemna wycieczka. Choć początkowo w planach była głównie przejażdżka pociągiem, to okazało się, że po drodze można zobaczyć kilka bardzo ciekawych miejsc. Dzielę się nimi, bo z całą pewnością nie jest to popularna trasa.


niedziela, 17 lutego 2019

Wieża widokowa na Trójgarbie - bez plecenia trzy po trzy

Góry Wałbrzyskie pną się coraz wyżej do nieba! Niemożliwe? Pod koniec zeszłego roku do otwartej w 2017 roku wieży widokowej na Borowej dołączyła kolejna taka konstrukcja, dając piechurom możliwość podziwiania widoków z Trójgarbu. Trzeba było się zatem wybrać w góry sprawdzić, czy wszystko dobrze zbudowano ;-)


Zaczynamy w Witkowie Śląskim, wysiadając na stacji kolejowej, która przeżywa prawdziwy renesans dzięki nowo powstałej wieży - nigdy wcześniej, jadąc w góry, nie widziałam, aby ktoś tu wysiadał ;-) Niebieskim szlakiem dojdziemy na sam Trójgarb. Początkowo trasa biegnie przez miasteczko, ale nie jest nudno - po drodze mijamy dwie bardzo stare, przydrożne kapliczki. Jedna z nich szczególnie malowniczo prezentuje się na tle gór. Kawałek za nią skręcamy w leśną dróżkę.


Podejście na Trójgarb nie jest długie ani szczególnie wymagające. Idzie się cały czas pod górę przez około godzinę normalnym tempem. Po dotarciu na Przełęcz pod Trójgarbem możemy podziwiać piękny widok na wieżę widokową - jesteśmy tuż-tuż. Co ciekawe, otwarta pod koniec 2018 roku konstrukcja nie jest pierwszą budowlą tego typu na Trójgarbie. W 1882 roku zbudowano na szczycie drewnianą wieżę, taras widokowy i bufet. Niestety po 1945 roku zostały one rozebrane.


Współczesna wieża powstała kosztem 1,79 mln złotych, a w jej budowie partycypowały gminy Czarny Bór, Stare Bogaczowice i Szczawno-Zdrój. Symbolicznym ukoronowaniem współpracy jest trójkątny kształt tarasów widokowych, który nawiązuje także do nazwy szczytu. Wieża mierzy 27,5 metra. To nie koniec inwestycji w tym rejonie. W masywie Trójgarbu (w miejscowości Gostków) ma powstać tunel drogi S3. Będzie on miał długość 2273 m i tym samym stanie się najdłuższym tunelem w Polsce.


Po krótkiej wizycie na szczycie (wiał silny, mroźny wiatr, ciężko było wytrzymać), ruszyliśmy w dół zielonym szlakiem do Lubomina. Już po paru krokach zachwycił nas piękny widok na Chełmiec. Idzie się przyjemnie, choć w pewnym momencie odbija się trawersem w las na dość stromą ścieżkę. Raczki pomagają mi zachować stabilny krok, choć bez nich inni też dają radę. Mimo wszystko zmroziło mnie, gdy mijaliśmy na tej wąskiej, stromej ścieżce ludzi z małymi dziećmi na rękach. Ja chyba bym się bała ryzykować.


Po zejściu do Lubomina czeka nas jeszcze godzinny spacer do Szczawna-Zdroju. Na szczęście przez miasto idzie się tylko kawałek i  większość szlaku (tym razem żółtego) biegnie przez malownicze łąki z widokiem na Chełmiec. Ciekawym obiektem po drodze jest Dworzysko - odrestaurowany, XIX-wieczny folwark. Dziś działa tam hotel, ekskluzywna restauracja, kawiarnia oraz stadnina koni.


Przejście przez Szczawno-Zdrój do Wałbrzycha do czysta przyjemność. Miejscowość uzdrowiskowa o wieloletniej tradycji zachwyca architekturą, ale tym razem nie ma czasu na powolny spacer, bo śpieszymy się na pociąg. Do Wałbrzycha Miasta docieramy przez niegdyś ciekawie zagospodarowaną Górę Parkową, o której już pisałam przy okazji wypadu na Chełmiec. Ostatni rzut oka na okolicę - Porcelana Wałbrzych straszy, jak straszyła, ale dobrze, że chociaż dworzec jest czysty i wyremontowany :-)


Wycieczka na Trójgarb okazała się być całkiem przyjemnym wypadem na pół dnia. Z wieży widokowej rozpościera się ładna panorama na okolicę, a przy okazji można zobaczyć też parę ciekawych obiektów na szlaku, takich jak Dworzysko. Do tego Góry Wałbrzyskie są łatwo dostępne pociągiem z Wrocławia - nic, tylko wracać! ;-)

niedziela, 10 lutego 2019

Sztolnia Królowa Luiza - jak zawładnąć sercami zwiedzających

Zabrze wyrasta na jedno z ciekawszych miast tworzących Szlak Zabytków Techniki województwa śląskiego. Do Kopalni Guido, atrakcji o dobrej renomie i ugruntowanej pozycji, jakiś czas temu dołączyła Sztolnia Królowa Luiza. Jest to obiekt niezwykły, mamy bowiem do czynienia ze sztolnią, którą budowały trzy pokolenia, a jej całkowita długość wynosiła ponad 14 kilometrów! Wrażeniami z jej zwiedzania zaraz się z Wami podzielę. 

Wybierając się do Sztolni Królowa Luiza trzeba mieć na uwadze, że na jednej wizycie się nie skończy - mamy bowiem do wyboru aż trzy różne warianty zwiedzania. Podziemna Trasa Wodna obejmuje przeprawę łodziami na odcinku jednego kilometra; Podziemna Trasa Turystyczna pozwala lepiej poznać zakamarki kopalni oraz jej przemiany na przestrzeni lat, natomiast Podziemna Trasa Rodzinna skierowana jest do najmłodszych zwiedzających. My zdecydowaliśmy się na opcję bez przeprawy łodziami, ale już teraz wiem, że będzie trzeba tam wrócić, aby poznać wszystkie tajemnice sztolni.


Wycieczka rozpoczyna się w budynku dawnej łaźni łańcuszkowej, która kiedyś uchodziła za jedną z najnowocześniejszych w Europie. Cechowało ją nowatorskie podejście do zarządzania pracą - górnicy swoje ubrania na zmianę wieszali wysoko pod sufitem na łańcuchach (stąd nazwa), dzięki czemu pozostawało ono bezpieczne i nie zajmowało tyle miejsca, co szafki i szatnie. Znajdujemy się w dawnej Königin Luise Grube, czyli powojennej Kopalni Węgla Kamiennego Królowa Luiza. Za chwilę zejdziemy pod ziemię.


Kto był w Kopalni Guido 170 albo 320 metrów pod ziemią, może się dziwić. Nie będziemy schodzić głęboko - zaledwie 40 metrów w dół. Szyb Carnall przez lata był zasypany i sporo czasu zajęło odkopanie go i zainstalowanie w nim klatki schodowej. Ale to i tak nic - udrożnienie z mułu i błota zabrzańskiego odcinka sztolni pochłonęło niemal 10 lat. To wciąż niewiele, biorąc pod uwagę,  że Główna Kluczowa Sztolnia Dziedziczna - bo tak brzmi pełna nazwa obiektu - drążona była przez 64 lata.


Budowę sztolni rozpoczęto w 1799 roku (!), a jej 14-kilometrowa trasa biegła pod ziemią od Chorzowa aż do Zabrza. Miała dwa cele - odwodnienie śląskich kopalń i podziemny transport urobku do Kanału Kłodnickiego. W tamtym czasie wydawało się być to być najlepszym rozwiązaniem, ponieważ maszyna parowa była wciąż nowinką techniczną i kosztowała niewyobrażalnie dużo. Pomysł budowy sztolni niewątpliwie był ciekawy, ale długi czas realizacji sprawił, że w momencie jej oddania, była już dość archaiczna.


Sztolnia szybko straciła na znaczeniu i pełniła tylko funkcje pomocnicze. Gdy została wyłączona z eksploatacji, popadła w zapomnienie i naturalnie zapełniła się błotem i szlamem. Dopiero w 2009 roku rozpoczęto prace mające na celu udrożnienie 2,5-kilometrowego fragmentu pod Zabrzem. Inwestycja pochłonęła 100 milionów złotych (część pokryła dotacja unijna) i w 2017 roku uruchomiono 1,5 kilometrową podziemną trasę pieszą, a w 2018 r. turystom dano możliwość podziemnego spływu łodziami.


Dziś sztolnia stanowi jedną z największych atrakcji Zabrza i ściąga do miasta turystów z całej Polski. Przejście Podziemnej Trasy Turystycznej z przewodnikiem zajęło nam aż trzy godziny i choć dystans do pokonania nie jest duży, to co chwila zatrzymywaliśmy się, aby zobaczyć coś ciekawego i posłuchać kolejnych historii. Oprócz części sztolni i starej kopalni, gdzie dowiedzieliśmy się m. in. jak wykorzystywano szczury i kanarki jako "czujniki" metanu, zwiedziliśmy też położoną tuż pod ziemią dawną kopalnię ćwiczebną. Była to podróż w czasie do współczesnej kopalni z lat 70.-80., w której zamiast tradycyjnych narzędzi używa się kombajnów czy taśmy transportowych. No i można się było przejechać kolejką :-)



Sztolnia Królowa Luiza jest ciekawą atrakcją nie tylko dla przyjezdnych, ale też dla osób, które pamiętają z dawnych lat przemysłową twarz Śląska czy - jak w moim przypadku - Zagłębia. Dziś kopalniane szyby znikają z krajobrazu i coraz rzadziej spotyka się mężczyzn z charakterystycznym czarnym "makijażem" wokół oczu. Miejsca takie jak to pozwalają zachować pamięć o dziedzictwie rejonu, a ciekawa trasa turystyczna i świetny przewodnik sprawiają, że dla młodych pokoleń to dziedzictwo będzie przystępne. Brawo Zabrze!