niedziela, 30 grudnia 2018

Granice Bieszczad: Mała i Wielka Rawka oraz Krzemieniec

Podobno w Bieszczady jedzie się raz, a później już tylko się wraca. Pojechałam więc pierwszy raz latem 2017 roku, a teraz wracam i wracać będę. Na ostatni dłuższy urlop także obrałam kierunek na "Biesy", a w swoje urodziny postanowiłam wejść na Małą i Wielką Rawkę oraz Krzemieniec. Widoki były najlepszym prezentem, jaki mogłam sobie wymarzyć. 

Poprzedni wypad w Bieszczady już zawsze będzie kojarzył mi się z niemal tropikalnymi upałami, które nawiedziły Polskę. Ten - muszę przyznać - był nieco mniej ekstremalny pod tym względem, ale też grzało konkretnie. Z jednej strony to dobrze, że pogoda się udała, ale z drugiej - podchodzenie pod górę, a następnie dreptanie przez połoniny w piekącym słońcu to pomysł dość brawurowy. Ale czego się nie zrobi dla gór? Trzeba zabrać zapas wody, włożyć chustę na głowę i zaiwaniać na szczyty!

Szlak na Krzemieniec | Mała Rawka widziana z Wielkiej

Wędrówkę postanowiłam zacząć na Przełęczy Wyżniańskiej, ale jeśli ktoś lubi długie szlaki dojściowe, to można też ruszyć z Wetliny przez Dział. Obie opcje łączy zielony szlak. Idąc od przełęczy, już po paru minutach dojdziemy do Bacówki pod Małą Rawką. Dla zbierających punkty na Górską Odznakę Turystyczną jest to obowiązkowy przystanek po pieczątkę, a dla pozostałych - ostatnia szansa na kontakt z cywilizacją taką jak choćby toaleta ;-) Zaraz za schroniskiem zaczyna się podejście pod górę - nie będę ukrywać - ostre podejście.

Bacówka pod Małą Rawką | Widok z okolicy Przełęczy Wyżniańskiej

Wielka Rawka uznawana jest za najwybitniejszy, czyli odznaczającym się największą minimalną deniwelacją względną, wzniesieniem Bieszczadów Zachodnich. Jej wybitność wynosi 523 metry i jest mierzona od szczytu do okolicznego punktu położonego najniżej - w tym przypadku Przełęczy Beskid. Najprościej mówiąc, wybitność oznacza, na ile szczyt wyróżnia się z otoczenia. W jakiś sposób można to odczuć podchodząc już na Małą Rawkę - szlak biegnie ostro w górę i trzeba mieć trochę pary w nogach, żeby dojść na górę w miarę sensownym tempem. Na szczęście podejście nie jest długie i dość szybko można stanąć na szczycie Małej Rawki - 1272 m n.p.m. Punktem obowiązkowym w tym miejscu jest wydanie okrzyku zachwytu na widok panoramy na Połoninę Wetlińską i Caryńską. Na co dzień tego nie mamy.

Mała Rawka

Z Małej Rawki czeka nas jeszcze krótkie podejście na Wielką Rawkę - tę wybitnie wybitną ;-) Na szczęście zajmuje ono tylko parę minut i dość szybko można stanąć na szczycie - a w zasadzie na grzbiecie szczytowym o długości około 700 metrów. Najwyższy punkt znajduje się mniej więcej na środku tego wypłaszczenia i mierzy - w zależności od źródeł - 1304 lub 1307 m n.p.m. Nieopodal tego miejsca znajduje się betonowy słup - dawny znak geodezyjny. Górne partie Wielkiej Rawki pokrywa połonina, dzięki czemu możemy napawać się wspaniałą panoramą w każdym kierunku. Dobrze widać nawet Tarnicę, a także ukraińskie Bieszczady.

Widok z Wielkiej Rawki na Małą | Połonina Wielkiej Rawki - widać znak geodezyjny

Widok na Tarnicę z Wielkiej Rawki | Tak Wielka Rawka się prezentuje z niebieskiego szlaku na Krzemieniec

Wspaniałe widoki z Rawek to nie koniec atrakcji. Warto podążyć niebieskim szlakiem wzdłuż granicy (nie wolno jej przekraczać!) w kierunku szczytu Krzemieniec. Sam wierzchołek jest zalesiony, więc nie nastawiajcie się na panoramy, ale prawdziwa ciekawostka znajduje się tuż poniżej szczytu. Krzemieniec jest miejscem, w którym stykają się granice trzech państw: Polski, Ukrainy i Słowacji. Na trójstyku ustawiono pamiątkowy pomnik, na którym zapisano w trzech językach nazwę szczytu: po ukraińsku Кременець, a po słowacku Kremenec, a po polsku - wiadomo ;-)

Niebieski szlak biegnie wzdłuż granicy polsko-ukraińskiej

Trójstyk granic

Z tego miejsca najdogodniejszą opcją powrotu będzie ponowne wejście na Wielką Rawkę i zejście albo niebieskim do Ustrzyk Górnych, albo przez Małą Rawkę do Przełęczy Wyżniańskiej. Taki spacer zajmie około 14 kilometrów, także spokojnie zostanie jeszcze pół dnia na inne atrakcje albo na pyszny obiad w Bieszczadzkiej Legendzie. W takie zimowe dni jak ten myślę sobie, że ja w tych moich ukochanych Bieszczadach cały czas jestem... myślami... a ciałem zapewne już za jakiś czas wrócę. Tego się trzymajmy. Pozdrowienia dla wszystkich bieszczadomaniaków!

wtorek, 25 grudnia 2018

Mysłakowice - wieloryb, królewska rezydencja, antyczne kolumny i Tyrolczycy

Wieś Mysłakowice to taka perełka w Kotlinie Jeleniogórskiej. Domki tyrolskie, szczęki wieloryba, kolumny z Pompeii oraz pałac - letnia rezydencja królów pruskich. To właśnie ten pozorny tygiel będzie przedmiotem dzisiejszego artykułu...


W Mysłakowicach zobaczyć można prawdziwe cudo - pałac z XVIII wieku będący letnią rezydencją królów pruskich. Otaczał go jeden z najpiękniejszych na Śląsku parków krajobrazowych. Pod koniec II wojny światowej w pałacu gromadzono ewakuowane z Berlina dokumenty oraz antyczne rzeźby, których powojenne losy pozostają nieznane. Po wojnie rezydencję przejęła Armia Radziecka. Od 1953 roku w budynku znajduje się szkoła. Niestety nie zachowało się nic z oryginalnych wnętrz pałacu, ale już zewnątrz rezydencja prezentuje się okazale i pozwala wyobrazić sobie czasy jej świetności. 


Przez pałacem zobaczyć można pomnik Johanna Fleidla - jednego z przywódców ruchu protestanckiego w latach 30-tych XIX w. na terenie Tyrolu austriackiego. Cesarz austriacki surowo podchodził do innowierców i postawił ewangelikom ultimatum - albo przejdą na wiarę katolicką, albo muszą opuścić kraj. Dzięki Fleidlowi i jego zdolnościom dyplomatycznym król pruski wyraził zgodę na osiedlenie się wygnańców na Dolnym Śląsku. Ponad 400 osób w 1837 roku opuściło dolinę Ziller i wyruszyło w wędrówkę do dzisiejszych Mysłakowic. To oni zbudowali charakterystyczne, drewniane domki tyrolskie zachowane do dziś.


Tuż obok pomnika znajduje się także niepozorna fontanna - warto zwrócić uwagę na jej podstawę, bowiem jest to trzecia kolumna przywieziona z pogrzebanych przez wybuch wulkanu w 79 roku Pompeii. Dwie pozostałe znajdują się przy dawnym kościele ewangelickim (obecnym kościele rzymskokatolickim pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa) - podtrzymują one przedsionek z wejściem do świątyni. Marmurowe kolumny zostały podarowane królowi pruskiemu Fryderykowi Wilhelmowi III przez króla Neapolu.


A jeśli chcecie przez chwilę poczuć się jak Jonasz połknięty przez wieloryba, to pędźcie nad Staw Wyspowy. W zabytkowym przypałacowym parku, zobaczycie bramę zbudowaną ze szczęki wieloryba. Król Fryderyk Wilhelm IV kupił sześciometrowe szczęki od pewnej wrocławianki w połowie XIX wieku i nakazał zbudować z nich bramę. Do lat 80. XX wieku stała nienaruszone, aż w wyniku aktu wandalizmu wylądowały w stawie. Do 2009 r. przeleżały w wodzie i uległy uszkodzeniu. Oglądać je można w Galerii Historii Tradycji Gminy Mysłakowice. Brama widoczna na zdjęciu jest wierną kopią oryginalnej konstrukcji.


Niepozorne te Mysłakowice, prawda? A, jak widać, niezwykłe ciekawostki można w nich zobaczyć. Polecam na krótką wycieczkę, gdy będziecie w okolicach Jeleniej Góry. Kotlina Jeleniogórska bogata jest w atrakcje, a to tylko jedna z nich. 

poniedziałek, 24 grudnia 2018

Jesioniki i Pradziad - czeskie góry na wyciągnięcie ręki

Zima w pełni, kończy się grudzień i zaczyna się styczeń, a wraz z nim nowy rok. Może na osłodę tych krótkich, chłodnych dni wspomnę ostatnią majówkę? Pierwszy raz wybrałam się wtedy w czeskie Jesioniki - niezwykle malownicze pasmo w Sudetach Wschodnich, którego najwyższym szczytem jest Pradziad (cz. Praděd). Rozruszajmy się trochę po Świętach, wspominając wiosenny czas!

Jesioniki to nie byle góry! Jest to drugie najwyższe pasmo Sudetów i Republiki Czeskiej i zarazem najwyższa grupa górska Sudetów Wschodnich i Moraw. Jego centralny obszar stanowi pasmo Wysokiego Jesionika (cz. Hrubý Jeseník), którego grzbiet wyznacza granicę Wielkiego Europejskiego Działu Wodnego oddzielającego zlewiska Morza Bałtyckiego i Czarnego. W Jesionikach dostępna jest dobrze rozwinięta infrastruktura pozwalająca na uprawianie turystyki górskiej przez cały rok. Coś dla siebie znajdą tu zarówno wędrowcy, rowerzyści, jak i narciarze.

Pradziad | Malownicze Jesioniki

Dużym atutem Jesioników z mojego punktu widzenia jest także atrakcyjne położenie - do miejscowości Kouty nad Desnou z Wrocławia dojechać można w niecałe 2,5 godziny, pokonując zaledwie 145 kilometrów. Zatrzymaliśmy się w pensjonacie położonym w ośrodku narciarskim Kouty, który był dobrą bazą wypadową do wędrówki na Pradziada.

Pradziad | Malownicze Jesioniki

Mieliśmy przed sobą całą majówkę (zaplanowaną - jak zawsze - na intensywny czynny wypoczynek), dlatego postanowiliśmy sobie nieco "pomóc" w wędrówce i podjechaliśmy autobusem na Červenohorské Sedlo - przełęcz położoną na wysokości 1013 m n.p.m. Można oczywiście tam było podejść szlakiem, ale - bądźmy szczerzy - czasem warto zaoszczędzić trochę energii na dalsze atrakcje ;-) Z przełęczy obraliśmy kierunek na schronisko Švýcárna, do którego doszliśmy czerwonym szlakiem. Chatka położona jest na stoku góry Malý Děd i można z niej podziwiać pierwszy widok na najwyższy szczyt Jesioników - Pradziada.



Po krótkim odpoczynku w schronisku ruszyliśmy w dalszą wędrówkę czerwonym szlakiem, do którego dołączył zielony. Już po kilkunastu minutach spaceru przez las, drzewa zaczęły się przerzedzać i naszym oczom ukazała się charakterystyczna wieża telewizyjna na szczycie Pradziada. Wysmukła konstrukcja o wysokości 145, 5 metra została oddana do użytku w 1980 roku. Zasięg wieży pozwala na transmitowanie nie tylko czeskich programów, ale także polskich na południowy zachód naszego kraju. W wieży mieści się także hotel, restauracja i stacja meteorologiczna, a dla miłośników rozległych panoram udostępniono taras widokowy na wysokości 1563 metrów n.p.m. (szczyt Pradziada mierzy 1491 m n.p.m.).



Po zdobyciu najwyższego szczytu przyszedł czas na zejście. Choć niebieski szlak prowadzi prosto do "naszej" miejscowości, to wcale nie była to krótka wędrówka. Początkowo łagodne zejście w okolicach punktu widokowego Divoký důl zamienia się w dość ostre zejście zakosami przez dolinkę. Szlak biegnie wzdłuż rzeki, w otoczeniu lasu i form skalnych. Wypłaszczenie zaczyna się dopiero przy skrzyżowaniu z zielonym szlakiem, odkąd idzie się już cały czas asfaltową drogą.


Przez cały dzień pogoda nam sprzyjała, świeciło słońce i było przyjemnie ciepło, lecz nie gorąco. Dopiero na sam koniec złapała nasz burza, która na szczęście szybko przeszła, ale jednak zdążyła nas  porządnie zmoczyć. Po drodze minęliśmy jeszcze jeden ciekawy obiekt - elektrownię szczytowo-pompową Dlouhé Stráně - największą czeską elektrownię tego typu. Co ciekawe, jest ona udostępniana do zwiedzania z przewodnikiem. Niestety tylko w wyznaczonych terminach i tym razem nie starczyło nam już na nią czasu.



W Jesioniki warto będzie jeszcze kiedyś wrócić - może tym razem zimą? Okolica pełna jest ciekawych szlaków, do wędrówek zachęcają piękne widoki, nie brakuje także tras dla narciarzy. I co najważniejsze - Czesi nie mają długiego weekendu majowego jak my, dlatego nawet w tak "gorącym" okresie bez problemu można znaleźć nocleg, a na szlakach nie ma tłumów.


niedziela, 23 grudnia 2018

Twierdza Wrocław: Fort piechoty numer 4 - Lisia Góra

Tak podobne, a jednak tak bardzo różne.Trudno pisać o forcie Lisia Góra bez kontekstu, jakim była budowa pod koniec XIX wieku całego systemu schronów wokół Wrocławia. W 1899 roku postanowiono ponownie ufortyfikować miasto, a w 1910 roku ogłoszono Breslau twierdzą. O podobnym obiekcie - forcie numer 6 w Polanowicach - pisałam już wcześniej. Dziś pokażę Wam opuszczony, zapomniany schron.



Pod względem wyglądu, przeznaczenia i historii oba obiekty są do siebie dość podobne. Różni je natomiast stan zachowania. Lisia Góra powinna się nazywać górą śmieci - niestety opuszczone miejsca z jakichś powodów przez wielu traktowane są jak wysypisko. Fort w Polanowicach miał wiele szczęścia, trafiając pod opiekę pasjonatów - Wrocławskiego Stowarzyszenia Fortyfikacyjnego. Porównując te dwa forty można docenić, ile pracy i serca stowarzyszenie włożyło w uratowanie powierzonego im obiektu.

Fort Lisia Góra znajduje się w niepozornym miejscu między Groblą Widawsko-Kłokoszycką a ogródkami działkowymi. W zarośniętym zagajniku najbardziej w oczy rzuca się główny schron piechoty (1890-91) oraz wybudowane w 1910 roku dwa schrony pogotowia oraz betonowa pozycja strzelecka z wartownią. Teren jest zapuszczony, wszędzie walają się stare opony i inne śmieci. Dopisało nam szczęście - wejście do schronu głównego stało otworem. Niedużym, ale drożnym ;-)

Główny schron i widok z jego "dachu"na pozycję strzelecką

Schron pogotowia
Już pierwszy kontakt z wnętrzem był średnio przyjemnym doświadczeniem. Ktoś wpadł na genialny pomysł rozpalenia wewnątrz ognia. Część fortu została strawiona przez ogień i obecnie kontakt z każdą ścianą skutkuje ubrudzeniem się sadzą. Na szczęście w dalszej części wnętrza są lepiej zachowane - ostały się drewniane podłogi oraz część wyposażenia. Aż dziw, że nikt tego jeszcze nie ukradł na złom!

Pod sufitami można z łatwością dostrzec pozostałości po systemie wentylacji oraz komunikacji - wygląda na to, że używano tutaj takich samych rur głosowych, jak w Polanowicach. To proste, ale bardzo pomysłowe rozwiązanie umożliwiało komunikację między poszczególnymi częściami kompleksu. Jedno z najciekawszych pomieszczeń znajduje się na końcu korytarza. Po podniesieniu włazu naszym oczom ukazuje się... studnia.


Upiorne wrażenie robią gapy nazistowskie na ścianach pomieszczeń. Pierwsze wrażenie jest piorunujące, ale już po przyjrzeniu się można z łatwością dostrzec, że jest to raczej dzieło współczesne wykonane sprayem. Miejmy nadzieję, że to tylko ponury żart wcześniejszych "zwiedzających". Tych z pewnością nie brakuje, a świadczą o tym graffiti i śmieci. Aż trudno uwierzyć, że dobrze zachowanego fortu nie opanowali jeszcze złomiarze.

Fort Lisia Góra z pewnością jest dobrze znany miłośnikom wrocławskim fortyfikacji. Mam świadomość, że rewitalizacja takiego obiektu będzie bardzo trudna, a sprawy nie polepsza jego peryferyjne położenie. Choć dziś zaniedbany, może w przyszłości jeszcze dostanie swoją szansę podobnie jak fort w Polanowicach. W końcu jest to kawał historii Twierdzy Wrocław.



P.S. Wchodzenie w tego typu miejsca nie jest najbezpieczniejszym hobby. Jeśli nie czujesz się bezpiecznie, to nie ryzykuj, a już na pewno nie chodź w pojedynkę. Wszystko jest dla ludzi, ale rozsądek przede wszystkim :-)