Zimowe wyjścia w góry mają swoje uroki - świeży śnieg skrzypi pod butami; mróz lekko szczypie w policzki; widoczność jest dużo lepsza niż latem. Chyba że traficie na takie warunki, jak my. Wtedy o widokach przez większość czasu możecie zapomnieć; na przemian przecieracie szlak albo schodzicie w roztopach; a wiatr urywa głowy. W takich warunkach dla koneserów weszliśmy na Szyndzielnię i Klimczok, a latem banalna trasa okazała się małym wyzwaniem. Czy nam się podobało? Oczywiście!
Wycieczkę zaczęliśmy w Bielsku-Białej pod Dębowcem; w rejonie ulicy Armii Krajowej Znajduje się kilka parkingów, a naprzeciwko campingu można nawet zaparkować za darmo. Rozdzieliliśmy się - ja postanowiłam wejść na Szyndzielnię pieszo, a Natalia z tatą wjechali kolejką gondolową. Spotkaliśmy się na górze. Zaczęłam od podejścia czerwonym szlakiem na Dębowiec (686 m n.p.m.), na zboczach którego znajduje się wyciąg narciarski oraz niewielkie schronisko. To także miejsce pierwszych widoków na trasie.
Następnie weszłam na szlak zielony, którym rozpoczęłam długie i żmudne podejście na Szyndzielnię (1028 m n.p.m.). W przeciwieństwie do biegnącego niemal równolegle szlaku czerwonego, zielony jest nieco węższy, bardziej "dziki" i mniej uczęszczany. Ma też nieco bardziej strome podejścia. Im wyżej, tym robiło się bardziej zimowo; w dodatku trafiłam na załamanie pogody, padający śnieg i słabszą widoczność - ot, uroki zimy.
Z Natalią i Dawidem spotkaliśmy się przy górnej stacji wyciągu na Szyndzielnię i razem podeszliśmy do schroniska, w którym nocowaliśmy. Ze schroniska postanowiliśmy się wybrać na Klimczok. Latem jest to przyjemna trasa spacerowa; zimą w śniegu i przy silnym wietrze zrobiło się nieco bardziej ekstremalnie ;-) Ze względu na warunki odpuściliśmy sobie szczyt Klimczoka (1117 m n.p.m.) i poszliśmy prosto do schroniska. Na Siodle pod Klimczokiem nieźle nas przewiało, a warunki były dość trudne. Na szczęście znamy te tereny, jak własną kieszeń i trafiliśmy do schroniska, aby się posilić i wysuszyć ubrania. Na Szyndzielnię wróciliśmy tą samą trasą.
Kolejnego dnia wreszcie się rozpogodziło i zobaczyliśmy w końcu jakieś widoki. Niestety tego dnia musieliśmy już wracać do domu. Postanowiliśmy w trójkę zejść szlakiem czerwonym do Bielska. Trasa była szeroka i dość komfortowa, pomijając oblodzenia, na które idealnie przydały się raczki. Z pewnością nie jest to najciekawszy szlak w Beskidach, ale jako dojściówka sprawdza się idealnie. Ponownie przeszliśmy przez Dębowiec, a stamtąd prosto do auta. To był bardzo udany zimowy wypad w góry.