niedziela, 29 grudnia 2019

Nie ma, nie ma wody na pustyni... Wycieczka na Pustynię Błędowską

Jeśli chcemy poczuć klimat pustyni, możemy jechać na all inclusive do Egiptu albo do Tunezji, ewentualnie do Łeby na ruchome wydmy, gdzie piasku też nie brakuje... ale mamy też przecież na południu Polski prawdziwy unikat - Pustynię Błędowską. Poznajcie to niezwykłe miejsce, które przed laty służyło jako poligon Luftwaffe, a w latach 50. XX wieku zostało bezmyślnie zalesione. Na przekór burzliwej historii dziś znów przypomina pustynię z prawdziwego zdarzenia.



Aby trafić na naszą polską pustynię, musimy skierować się na południe, na granicę województw śląskiego i małopolskiego, w okolice Olkusza. Rozciąga się ona bowiem od Błędowa (dzielnicy Dąbrowy Górniczej) na zachodzie do gminy Klucze na wschodzie. Od północy ogranicza ją wieś Chechło, a na południu obszar leśny. Pustynia Błędowska ma niecałe 10 km długości i szerokość do 4 km; jest największym w Polsce obszarem lotnych piasków, mającym powierzchnię około 33 km kwadratowych.

Wzgórze Czubatka w Kluczach - widok z góry i z dołu

Wokół pustyni znajduje się kilka punktów widokowych, między innymi na północy w okolicy wsi Chechło, na południu - tzw. Róża Wiatrów, a także w miejscowości Klucze na wzgórzu Czubatka (382 m n.p.m.). Odwiedziliśmy Pustynię Błędowską pod koniec listopada 2019 roku i ponieważ dzień był krótki, zależało nam na atrakcyjnym widokowo miejscu z możliwością odbycia krótkiego spaceru po pustyni. Wybraliśmy punkt widokowy w Kluczach i był to strzał w dziesiątkę - spójrzcie tylko na ten widok z góry! Znajduje się tam bezpłatny parking, więc można bez problemu zostawić auto i zejść na dół w stronę piasków. Przez las wiedzie znakowany szlak, a po samej pustyni już można poruszać się na orientację. Załączam tracking z Endomondo, aby pokazać mniej więcej trasę naszej wędrówki. Doszliśmy między innymi do Róży Wiatrów i jeszcze jednego (bezimiennego) punktu widokowego.

Klucze - widok z Czubatki


No dobrze, ale skąd właściwie wzięła się pustynia w klimacie umiarkowanym? Przyczyniła się do tego zarówno natura, jak i działalność człowieka. Podczas epoki lodowcowej na teren obecnej pustyni nanoszone były duże ilości piasku i żwiru przy równoczesnym nikłym pojawianiu się roślinności. Dopiero później obszar porósł gęstym lasem, który od XIII wieku zaczęto wycinać na użytek przemysłu. W ten sposób powstała pustynia. Zmiany nastąpiły w latach 50. XX wieku, kiedy to część pustyni zaorano i obsadzono wierzbą ostrolistną oraz sosną, doprowadzając tym samym do niemal całkowitego zaniku odsłoniętych piaszczystych terenów. Dopiero w ostatnim dziesięcioleciu przystąpiono do rewitalizacji terenu i stopniowo pustynia znów staje się pustynią nie tylko z nazwy.


Warty odnotowania jest także militarny charakter tego miejsca. Pustynne piaski okazały się być doskonałym miejscem do manewrów wojskowych. Ćwiczył tutaj Batalion Uzupełniający Piechoty Legionowej Józefa Piłsudskiego przed bitwą stoczoną 17-18 listopada 1914 r. pod pobliskimi Krzywopłotami. W dwudziestoleciu międzywojennym na pustyni ćwiczyło głównie lotnictwo, a podczas drugiej wojny światowej teren przejęło Luftwaffe. Latały tutaj samoloty Messerschmitt, a ponadto Niemcy testowali tu nowe rodzaje bomb oraz pocisków rakietowych. Po II wojnie światowej polskie wojsko ściągnęło na pustynię około 20 wraków czołgów i armaty przeciwlotnicze. Obecnie tylko północna część służy do szkoleń skoczków spadochronowych. W 1999 roku ćwiczyły tu oddziały lotnicze i służby medyczne NATO.

Róża Wiatrów

Pustynia Błędowska jest prawdziwym unikatem, co czyni to miejsce wartym odwiedzenia. Można poczuć się przez chwilę, jak w innym świecie i zanucić z Bajmem "nie ma, nie ma... wody na pustyni, a wielbłądy nie chcą dalej iść..."*. A latem można wziąć koc, coś do picia i poczuć się, jak na wakacjach gdzieś daleko. Podobno występuje tu zjawisko fatamorgany, więc może nawet zobaczymy piramidy?

O zachodzie słońca

* - Oczywiście wiem, że ta piosenka jest metaforą i odnosi się do sytuacji politycznej w kraju w latach 80., ale sami przyznacie, że ciśnie się na usta ;-)



sobota, 28 grudnia 2019

Pałac Donnersmarcków w Nakle Śląskim - tak to się robi tu!

Jak wiecie, lubię odwiedzać zrujnowane pałace i wyszukiwać ich historie pośród odłupanych sztukaterii i potrzaskanych marmurów. Ale cieszy mnie równie mocno obserwowanie miejsc, które miały więcej szczęścia. Dziś wybierzemy się na Górny Śląsk, do Nakła Śląskiego, w którym szanuje się historię, a pałac Donnersmarcków dumnie służy mieszkańcom.


Donnersmarckowie byli potężnym rodem magnacko-przemysłowym, a ich status podkreślały wspaniałe siedziby w pałacach i zamkach rozsianych po całym Górnym Śląsku. Dotychczas odwiedziliśmy:


Ród Donnersmarcków - magnatów ziemskich i przemysłowych - mocno wpisał się w historię Górnego Śląska. Niedawno pisałam o pałacu w Siemianowicach Śląskich należącym niegdyś do tego potężnego rodu, w planach mam opisanie tragicznej historii pałacu w Świerklańcu, ale póki co przenieśmy się do Nakła Śląskiego, w którym w 1856 roku Hugo von Donnersmarck rozpoczął budowę okazałej rezydencji. Mógł sobie na to pozwolić, gdyż jego majątek opierał się na prężnie rozwijającym się w rejonie przemyśle - Donnersmarck zarządzał między innymi kopalniami w Rudzie Śląskiej, Hutą Królewską w Chorzowie, Hutą Katarzyna w Sosnowcu i jeszcze paroma innymi zakładami. Zatrudniał prawie 50 tys. robotników, a wartość wytwarzanej produkcji szacowano na ok. 61 milionów marek rocznie. Jego główną rezydencją był jednak pałac w Siemianowicach, a w Nakle Śląskim osiadł jego syn, Łazarz IV, a następnie wnuk, Łazarz V. Byli oni przedstawicielami bytomsko-siemianowickiej linii rodu.


Magnaci zapisali się pozytywnie w pamięci mieszkańców Nakła Śląskiego. Łazarz IV ufundował budowę kościoła parafialnego, a jego żonie, Marii, zawdzięczamy Dom Sierot (obecnie Dom Pomocy Społecznej). Oboje zresztą spoczęli w krypcie przykościelnego grobowca. Ostatni dziedzice Donnersmarcków nazywani nawet byli "linią polską" rodziny ze względu na ich lojalność wobec Państwa Polskiego. Podczas II wojny światowej ostatni pan pałacu w Nakle Śląskim, Łazarz V, na wieść o zbliżającym się froncie spakował swój dobytek i uciekł do Szwajcarii. Nigdy nie przyjął jednak niemieckiego obywatelstwa i posługiwał się polskim, przedwojennym paszportem. Niestety II wojna światowa przypieczętowała los zarówno rodu, jak ich pałacu w Nakle.


 Kościół i grobowiec rodziny Donnersmarcków

Państwo Polskie przejęło dobra Donnersmarcków w 1945 roku, a w pałacu na 60 lat zadomowiła się szkoła rolnicza z internatem. Niestety w praktyce oznaczało to dewastację zabytkowych wnętrz, które przebudowano na sale lekcyjne, a w dawnej pałacowej kaplicy zrobiono toalety i umywalnie... W 1999 r. pałac przeszedł w ręce Powiatu w Tarnowskich Górach, który do 2005 r. dzielił jego pomieszczenia ze szkołą rolniczą. W latach 2006-2010 działała tu galeria sztuki intuicyjnej „Barwy Śląska”. Stan budynku pozostawał wiele do życzenia i niezbędny okazał się gruntowny remont. W latach 2010-2013 dzięki funduszom powiatu oraz wsparciu Unii Europejskiej i Ministerstwa Kultury udało się odrestaurować pałac, przywracając mu choć część dawnej świetności. Niestety nie zachowały się żadne zdjęcia przedwojennego wystroju, dlatego ich odwzorowanie nie było możliwe, ale i tak metamorfoza jest godna podziwu. Od 2013 roku działa tutaj Centrum Kultury Śląskiej.

Centrum Kultury Śląskiej - odnowione wnętrza pałacu

Patrzę dziś na zdjęcia pałacu w Nakle Śląskim i nie mogę uwierzyć, jak wielkim optymizmem napawa mnie metamorfoza tego miejsca. Jak widać jest szansa na renowację takich miejsc i niekoniecznie potrzebny jest prywatny inwestor z milionami na koncie. W Nakle widać wiele szacunku dla dorobku Donnersmarcków. Dlaczego na Dolnym Śląsku tak się nie dzieje? Czyżby było tam tych pałaców zbyt wiele, by dało się je uratować? A może wciąż nie do końca umiemy docenić poniemieckie dziedzictwo kulturowe? Jedno wiem na pewno - Nakło Śląskie zasługuje na podziw i uznanie. Wpadajcie, odwiedzajcie - nie ma tu wielu turystów, a jest naprawdę pięknie. 

Pałac otacza zabytkowy park - to świetne miejsce na spacer!


Pałac Promnice - mało znana rezydencja księżnej Daisy

Jak to się dzieje, że podczas zwiedzania Zamku Książ i Pałacu w Pszczynie słyszy się tę samą legendę o perłach księżnej Daisy? Przecież oba te miejsca dzieli ponad 200 kilometrów! Choć ciężko dziś to sobie wyobrazić, to Hochbergowie byli potężnym rodem, a ich posiadłości rozciągały się od Dolnego aż po Górny Śląsk. Oprócz pełnych przepychu rezydencji w ich rękach znajdował się także ten "skromny" domek myśliwski w Promnicach. Pałacyk położony nad Jeziorem Paprocańskim bardzo polubiła księżna Daisy...


Ten niewielki (jak na możliwości Hochbergów) pałac znajduje się w południowo-zachodnim rejonie Jeziora Paprocańskiego. Pierwsza rezydencja w tym miejscu powstała w latach 1760–1766 dla prominentnego dolnośląskiego rodu Promnitzów (Promnitz - Promnice? Brzmi znajomo). Byli oni wówczas właścicielami Księstwa Pszczyńskiego. W 1846 r. ostatni z rodu, książę Henryk von Anhalt-Köthen, oddał ziemię pszczyńską swemu siostrzeńcowi, księciu Janowi Henrykowi X von Hochberg i w ten sposób tereny te przeszły w ręce rodu, w który wkrótce miała wżenić się księżna Daisy.


W 1861 roku w miejscu mocno już zniszczonego dworku powstała nowa budowla w stylu angielskiego neogotyku, ale nie przyszło Hochbergom długo nacieszyć się tym miejscem - w 1867 roku budynek spłonął w niewyjaśnionych okolicznościach. Na szczęście udało się go odbudować już rok później i w niemal niezmienionej formie zachował się do dziś. Oryginalne drewniane stropy, schody, drzwi i podłogi możemy podziwiać w idealnym stanie.


Pałac w Promnicach powstał z myślą o polowaniach w rozległych Lasach Pszczyńskich. Gościły tu znamienite osobistości, między innymi Wilhelm I Hohenzollern – król Prus oraz Wilhelm II – cesarz Niemiec. Miejsce to polubiła także Księżna Daisy, która doceniła kameralność tego pałacyku. Męczyły ją bale organizowane w Książu orz Pszczynie i wolała ona rodzinne spotkania w małym gronie w Promnicach (wspomina o tym w swoich pamiętnikach). Gdy po śmierci jej teścia dobra pszczyńskie przejął jej mąż, Jan Henryk, Daisy przystąpiła do renowacji obu rezydencji, rozjaśniając wnętrza i nadając im bardziej przytulny charakter.

Pałac w Pszczynie i Zamek Książ w Wałbrzychu

W rękach Hochbergów Promnice pozostały do roku 1938, kiedy to po śmierci Jana Henryka (wtenczas już byłego męża Daisy) jego synowie musieli zapłacić podatek spadkowy. Pałacyk trafił do Skarbu Państwa, po wojnie należał do Lasów Państwowych, a następnie do kopalń i zrzeszeń górniczych. W 2003 roku ponownie stał się mieniem publicznym, a od 2018 roku zarządza nim Muzeum Zamkowe w Pszczynie. Przez pewien czas działał tu hotel, a obecnie do dyspozycji odwiedzających jest restauracja. 


Promnice są ciekawym miejscem na niedzielny spacer nie tylko dla miłośników historii rodu Hochbergów. Wędrując po lesie lub brzegiem Jeziora Paprocańskiego z pewnością zrozumiemy, dlaczego to miejsce tak miło wspomina słynna księżna. Widoki oraz ciekawa okolica sprawiają, że chce się tu wracać. 



Zobacz też inne posiadłości Hochbergów:

niedziela, 8 grudnia 2019

Góra Świętej Anny i zarośnięty amfiteatr - o ironii losu i propagandzie

Na przestrzeni lat Góra Świętej Anny była miejscem przemian polityczno-kulturowych i z niemieckich kresów wschodnich stała się centralnym punktem województwa opolskiego. Opowiem Wam dziś o tym, jak propagandą kreowano rzeczywistość oraz dlaczego amfiteatr z pomnikiem postawiono właśnie w tym miejscu. Historia tej ziemi jest bardzo przewrotna i pełna ironii losu. 


W historii Góry Świętej Anny było kilka ważnych wydarzeń, które wpłynęły na obecny charakter tego miejsca. Najpierw powstał kościół. Pierwsze wzmianki o świątyni na szczycie góry sięgają XV wieku, a od XVIII wieku miejsce to jest popularnym celem pielgrzymek. Bazylika i sanktuarium szczycą się relikwiami św. Anny Samotrzeciej, na zboczu wzniesienia znajduje się między innymi grota wzorowana na Lourdes, a cała miejscowość zdaje się żyć z pielgrzymów - spotkać tu można stragany, handlarzy dewocjonaliów i przede wszystkim licznych wiernych.


Później była bitwa. W rejonie Góry Świętej Anny w dniach 21-26 maja 1921 toczyły się zaciekłe walki podczas III powstania śląskiego. Początkowo szala zwycięstwa zdawała się przechylać na stronę powstańców, jednak Freikorps (niemieckie jednostki paramilitarne) z powodzeniem odpierała zaczepne ataki. Po podziale Górnego Śląska  w 1921 r. Góra św. Anny pozostała w granicach Niemiec.

Historyczna mapa Śląska (domena publiczna)

Następnie powstały mauzoleum i amfiteatr. Gdy władzę w Niemczech przejęło NSDAP, pojawił się pomysł upamiętnienia poległych w bitwie. Kamieniołom na zboczu góry okazał się idealnym miejscem na budowę amfiteatru ze względu na korzystne ukształtowanie terenu,  a mauzoleum na szczycie urwiska doskonale zasłaniało widok n sanktuarium. Góra Świętej Anny była wówczas położona na kresach wschodnich państwa Niemieckiego i taka inwestycja miała w dużej mierze charakter propagandowy, podkreślając niemieckość tych ziem. W mauzoleum złożono szczątki Niemców poległych podczas bitwy w 1921 roku. Amfiteatr na pięćdziesiąt tysięcy widzów służył wystąpieniom publicznym.

Niemiecki amfiteatr i mauzoleum - film archiwalny


A potem przyszła II wojna światowa i Góra Świętej Anny znalazła się w granicach administracyjnych Polski. W styczniu 1945 roku w okolicy pojawiła się Armia Czerwona, której niemieckie mauzoleum, delikatnie mówiąc, nie przypadło do gustu. Jesienią tego samego roku zostało ono wysadzone w powietrze (nie bacząc na sarkofagi ze szczątkami ludzkimi), a nowe władze polskie zadecydowały o budowie w jego miejscu pomnika upamiętniającego... tak, zgadliście, powstańców. Oczywiście po to, aby pokreślić polskość tego terenu. 


Za budowlę odpowiedzialny był Xawery Dunikowski, którego projekt wybrano w wyniku konkursu. Początkowo zaplanowano ukończenie prac na 1948 rok, ale ostatecznie budowa trwała aż siedem lat. Z powodów finansowych zrezygnowano z przebudowy amfiteatru, a sam pomnik, początkowo mający upamiętnić powstańców śląskich, finalnie miał podkreślać historyczną przynależność Śląska do Polski. Po drodze trochę się pogubiono w faktach i na fasadzie monumentu znalazły się sceny przekłamujące historię, ale kto by się przejmował takimi szczegółami, kiedy chodzi o propagandę...


W okresie PRL w amfiteatrze odbywały się imprezy masowe podkreślające polskość śląskiej ziemi. Dopiero po 1989 roku zaczęło się to powoli zmieniać i coraz częściej na uroczystościach zaczęli pojawiać się przedstawiciele mniejszości niemieckiej. W wolnej Polsce takie gesty pojednania stały się w końcu możliwe i nikt już raczej nie kwestionuje wielokulturowości Śląska. Niestety sam amfiteatr mocno podupadł i jego stan techniczny pozostawia wiele do życzenia. W 2016 roku odbyła się tu impreza masowa, ale poza tym wygląda na to, że trochę brakuje pomysłu na wykorzystanie tego miejsca.


Historia bywa przewrotna, pomniki powstają i upadają, a granice się zmieniają. Ważne, by po latach waśni umieć znaleźć w zawirowaniach dziejów wspólną przestrzeń do pojednania. I tylko jedno się nie zmienia - sanktuarium stoi, jak stało, wciąż przysłonięte pomnikiem - najpierw niemieckim, teraz polskim.