środa, 31 października 2018

Wieża ciśnień Na Grobli - perła wrocławskiego industrialu

To mogłaby być wielka atrakcja Wrocławia, muzeum techniki samo w sobie, uzupełniające ekspozycję utworzonego vis-à-vis Hydropolis. Zamiast tego pozostaje niedostępna dla osób postronnych. Po latach wzdychania udało mi się wejść do wieży ciśnień Na Grobli i unikatowymi zdjęciami z tego miejsca pragnę się dziś pochwalić. 


Nie powiem - praca w turystyce ma swoje plusy, jeśli jest się miłośnikiem lokalnej historii. Jednym z takich plusów jest możliwość realizacji pewnych swoich marzeń, a tak właśnie mogę określić możliwość zwiedzenia tej niedostępnej wieży ciśnień. Ba! Korzystając z nieocenionej współpracy z przewodnikiem miejskim, Damianem Kanclerskim, udało się nam zwiedzić wieżę z 30-osobową grupą "wybrańców" - bo naprawdę nie wiadomo, czy uda się taki wyczyn powtórzyć. Na co dzień wieża jest kompletnie niedostępna i jej właściciel, MPWiK, bardzo niechętnie podchodzi do jej udostępnienia. Poprzednia grupa była w niej trzy lata temu!


Czterdziestometrowa wieża ciśnień powstała w latach 1866-71 jako realizacja planu zaopatrzenia 200 tysięcy wrocławian w wodę. Projekt zawdzięczamy dwóm osobom: angielskiemu inżynierowi Jamesowi Moore'owi oraz Johannowi Zimmermannowi, radcy budowlanemu. Pierwotnie we wnętrzu wieży powstał jeden nitowany stalowy zbiornik, ale już w 1902 dobudowano drugi. Do dziś w wieży zobaczyć można między innymi najstarszą suwnicę z 1871 roku, dwie maszyny parowe, największe w Europie koła zamachowe o średnicy 7,5 metra oraz najwyższe w Polsce (ażurowe!) schody kręcone. Każdy element zachwyca niezwykłym kunsztem wykonania. To nie tylko maszyny czy elementy konstrukcji, to prawdziwe dzieła sztuki.



We Wrocławiu zabytków przemysłowych jak ze świecą szukać. Tym bardziej smuci mnie fakt, że taka industrialna perła pozostaje w ukryciu. Oczyma wyobraźni widzę w jej wnętrzach muzeum techniki, którego utworzenie nie wymagałoby sprowadzania żadnych eksponatów - wyposażenie wieży samo w sobie byłoby nie lada atrakcją. Na bazie fascynacji steampunkiem ściągnęłoby tam mnóstwo osób kochających zapach leciwego smaru i rdzy... Rozmarzyć się można. I mieć nadzieję. 

czwartek, 25 października 2018

Danza macabra. Kult śmierci w wykonaniu Włochów

Południowi Włosi słyną ze swej religijności, a religijność ta dość często łączy się z kultem śmierci. Będąc w Neapolu i jego okolicach, spotkałam się z paroma szokującymi, a nawet makabrycznymi zwyczajami, które dziś - w przededniu Halloween i Wszystkich Świętych - będą jak znalazł. O tym, jak wyjść z ubóstwa dzięki martwym przodkom, o adopcji czaszek oraz o spędzaniu czasu ze zmarłymi będzie mowa.


Jak martwi ożywili biedną dzielnicę

"Zobaczyć Neapol i umrzeć" - to słowa Goethego odnoszące się do specyficznej flory bakteryjnej, która uśmiercała wielu żeglarzy przybywających do miasta. Jest coś jednak w stwierdzeniu, że w Neapolu człowiek jest bliżej śmierci. Wystarczy jeden nieuważny krok na jezdnię, aby zostać potrąconym przez samochód czy skuter, bo Włosi jeżdżą, jak szaleni, nie patrząc na pieszych. Słynna na cały świat neapolitańska mafia na przestrzeni ostatnich 30 lat zamordowała blisko 4000 osób. Będąc Neapolu koniecznie trzeba odwiedzić katakumby, które - paradoksalnie - wiele dobrego zrobiły, aby poprawić jakość życia w jednej z najbiedniejszych dzielnic miasta.

Rione Sanità - jeden z najbiedniejszych obszarów Neapolu

Katakumby San Gennaro znajdują się przy kościele Madre di Buon Consiglio. Ich historia sięga II wieku naszej ery, ale ich prawdziwy "rozkwit" rozpoczął się w IV wieku. Do dziś odkryto ponad 3000 grobów, w tym pochodzące z V wieku miejsce pochówku świętego Januarego - patrona katakumb. Cmentarzysko składa się z dwóch pięter, a oprócz nisz na ciała zobaczymy w nich także basen do chrztu oraz użytkowaną do dziś bazylikę.


Nowożytna historia neapolitańskich katakumb rozpoczęła się w 2006 roku, kiedy to założona została Cooperativa La Paranza. Spółdzielnia podjęła inicjatywę udostępnienia katakumb turystom, aby pomóc w aktywizacji zawodowej ludności zamieszkującej biedną dzielnicę Rione Sanità. W 2006 roku cmentarzysko odwiedziło 5160 turystów, a w 2017 - aż 103 860! Przy samych katakumbach zatrudnienie zalazły 23 osoby, ale ożywienie turystyczne przyczynia się także do powstawania w okolicy nowych zakładów pracy - kawiarni, restauracji, sklepików. Można pokusić się o stwierdzenie, że dzięki zmarłym chowanym przed laty w podziemiach współcześnie nastąpiło ożywienie dzielnicy. Cooperativa La Paranza ma pod swoją opieką także katakumby San Gaudioso, do których nie udało nam się dotrzeć.

Znamienny jest fakt, że wszystkie grobowce zostały opróżnione ze szczątków... chcecie wiedzieć, gdzie podziały się kości?



Adoptuj sobie czaszkę!

Kilkaset metrów od San Gennaro znajduje się opuszczony kamieniołom, do którego w XVI wieku z powodu przepełnienia katakumb i w wyniku zakazu chowania zmarłych wewnątrz murów miejskich zaczęto przenosić szczątki. Cmentarz Fontanelle (Cimitero delle Fontanelle), bo tak się nazywa, stał się miejscem spoczynku również biednych neapolitańczyków, ofiar plag, epidemii czy trzęsień ziemi. Ostatni większy pochówek w kamieniołomie miał miejsce w 1837 roku w trakcie epidemii cholery.


Tak duże nagromadzenie szczątków nie pozostało niezauważone przez religijnych, ale i skłonnych do wiary w zabobony, neapolitańczyków, wśród których narodził się zwyczaj "adopcji" zmarłych. Włosi wierzą, że wzięcie pod opiekę anonimowej czaszki - często ofiary dżumy lub cholery - zapewni błąkającej się po zaświatach duszy ukojenie, ale i zapewni opiekunowi wstawiennictwo "tam na górze". Adoptowanymi czaszkami potrafiły opiekować się całe rodziny, szczątki przechodziły z pokolenia na pokolenie i były traktowane niczym ktoś najbliższy. No, tyle że martwy.


Opiekunowie budowali dla czaszek specjalne pudełka, przynosili im różańce, kwiaty, listy czy kupony na loterię, prosząc o wstawiennictwo. W pewnym momencie popularność adopcji stała się tak duża, że zaczęła przeszkadzać klerowi, który wszak jest pośrednikiem między ludźmi a Bogiem i dostrzegł w "bezpośrednim" kontakcie pewne zagrożenie dla swoich usług. W 1969 roku oficjalnym dekretem zakazano opieki nad kośćmi, a cmentarz zamknięto. Fontanelle ponownie otwarto dopiero w 2010 roku, udostępniając nekropolię do zwiedzania. Wygląda jednak na to, że dawne zwyczaje nie zostały do końca wykorzenione, bo do dziś przy czaszkach zobaczyć można fanty przynoszone przez neapolitańczyków. Widocznie skuteczność takich praktyk jest spora.



Posiadówka z siostrami

Jeśli jeszcze nie wymiękliście przy adopcji czaszek, to teraz lepiej odłóżcie jedzenie. Przeniesiemy się na Ischię, wyspę wulkaniczną w Zatoce Neapolitańskiej. Jej największą atrakcją jej zbudowany na skale Zamek Aragoński. Jego historia sięga czasów starożytnych, ale pomińmy kilka nudnych wieków walk o fortecę. Największy rozkwit zamku przypadł na XVI wiek i wtedy to jednymi z jego rezydentek były zakonnice - Ubogie Siostry Św. Klary. To właśnie one zaaranżowały na zamku coś takiego:


Co to może być? Zbiorowa toaleta? Rodzaj sauny? Niewygodne krzesła? Otóż nie - jest to cmentarz. Kiedy zakonnica umierała, pozostałe siostry rozbierały ją i sadzały na takim krześle ze specjalną misą umieszczoną w siedzisku. Ciało ulegało rozkładowi, wnętrzności spływały do pojemnika, a reszta truchła powoli przechodziła mumifikację. Pozostałe przy życiu siostry przychodziły do zmarłych i spędzały z nimi kilka godzin dziennie na modlitwie. Cały proceder miał podkreślać kompletną bezużyteczność ludzkiego ciała oraz niewielką wagę życia doczesnego. Z rytuału zrezygnowano, gdy zauważono, że modlące się zakonnice często chorowały, nieraz ze skutkiem śmiertelnym. Ciekawe czemu?

Jak widzicie zamek jest bardzo ciekawy i warty zwiedzania. Zobaczyć można także między innymi zrujnowaną katedrę z XI-XII wieku wraz z... nie zgadniecie... katakumbami.

Ruiny katedry oraz katakumby

Z zewnątrz zamek wygląda uroczo i raczej nikt się nie spodziewa czyhającej wewnątrz makabry

Udało mi się Was trochę nastraszyć? A może skłonić do refleksji przed 1 listopada? Niezależnie od efektu powiedzieć pragnę jedno - warto podróżować i uczyć się od innych kultur. Na południu Włoch można zobaczyć, jak ludzie oswajają śmierć. A jeśli nie przekonuje Was taka otwartość na zaświaty, to chociaż cieszcie się, że Waszej czaszki nikt nigdy nie zaadoptuje ;-)

niedziela, 21 października 2018

Mściwojów - pawilon na wodzie i inne atrakcje po drodze do Jawora

Podzielę się dziś pięknym miejscem, na temat którego nie znalazłam wielu informacji, ale pozwólmy zdjęciom mówić samym za siebie. Ruiny pałacu oraz pawilonu na wodzie znajdują się w powiecie jaworskim, zatem warto zatrzymać się tu, jadąc do Kościoła Pokoju w Jaworze. A jeśli lubicie "patrzeć na świat z góry", to tuż obok czeka na Was wieża widokowa nad malowniczym zalewem. 


Kupiło mnie to miejsce od pierwszego wejrzenia, zauroczyło mnie, odkąd podczas internetowego szperactwa zobaczyłam gdzieś zdjęcie zrujnowanego pawilonu na wodzie. Bez zbędnej zwłoki Mściwojów powędrował na moją google-mapę "Miejsc, które chcę zobaczyć", a że okazało się, że to rzut beretem od Jawora, to korzystając z pierwszej niezagospodarowanej soboty, zasugerowałam mężowi, że może byśmy tak gdzieś pojechali (jakbyśmy nie jeździli gdzieś w każdy weekend). Mając na uwadze ilość benzyny w baku, padło na Jawor. I coś jeszcze po drodze.


O Mściwojowie (niem. Profen) wiadomo niewiele. W XVIII wieku z inicjatywy hrabiego von Nostitz istniejący w tym miejscu renesansowy dwór przebudowano na pałac. Neobarokowy pawilon na wysepce powstał prawdopodobnie w XIX wieku. Ostatnimi właścicielami posiadłości byli hrabia Constantin von Pfeil, który zginął w Rosji, oraz hrabia von Wolkenstein - Trostberg. Po wojnie majątek przejęty został przez PGR, a w 1953 roku pałac spłonął. Od tego czasu niszczeje.

Niszczejący pałac i folwark. 

Dotarłszy do Mściwojowa, warto wybrać się także na jego obrzeża - nad zbiornik wodny o takiej samej nazwie, jak wieś. Jest to sztuczny zalew powstały na skutek przedzielenia koryta rzeki Wierzbiak zaporą ziemną o wysokości około 7,6 m i długości 300 m. W kwietniu 2015 roku nad jego brzegiem udostępniono wieżę widokową o wysokości 25,7 m. Roztacza się z niej piękny widok na zalew i jego okolicę. 


W miejscach niepozornych na próżno szukać topowych atrakcji turystycznych, ale nieraz warto zatrzymać się gdzieś po drodze, aby podziwiać takie małe, lokalne perełki. Wieś Mściwojów jest dla mnie przykładem na to, że warto szukać.

czwartek, 18 października 2018

Gra w kości - Park Grabiszyński i nieistniejące cmentarze

Wrocławski Park Grabiszyński z pozoru niczym się nie wyróżnia. Dociekliwy obserwator zobaczy jednak, że jest w tym miejscu coś tajemniczego: bluszcz pnący się po drzewach, kamienne tabliczki walające się pod nogami... Park Grabiszyński jest dawnym cmentarzem niemieckim. 


Cmentarzyk dziecięcy - najpiękniejszy nagrobek.

Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego na wrocławskich cmentarzach praktycznie nie ma starych grobowców? Po II wojnie światowej Breslau stało się Wrocławiem. Mało kto chciał przyjechać do zrujnowanego miasta, które w dodatku - jak wówczas wierzono - niedługo miało wrócić w ręce znienawidzonych Niemców. Polskie władze szerzyły propagandę o "powrocie Wrocławia do macierzy", podkreślano piastowską historię dolnośląskich ziem i zarazem usuwano z budynków niemieckie napisy, likwidowano pomniki. Ofiarami antyniemieckiej propagandy padły także cmentarze, będące przecież pamiątkach po pokoleniach żyjących i tworzących to miasto przed 1945 rokiem. "Ziemie odzyskane" należało za wszelką cenę odniemczyć.

Park Grabiszyński i ślady jego przeszłości przy parkowych alejkach.

Kommunal Friedhof in Gräbschen - cmentarz komunalny na Grabiszynie - w przeszłości stanowiły trzy odrębne pola grzebalne oznaczone numerami i otwierane w różnych okresach wraz ze wzrastającym zapotrzebowaniem na powiększanie nekropolii. Cmentarz Grabiszyński I, zajmujący obszar między ulicami Hallera, Romera i Grabiszyńską, powstał w 1867 roku. Część druga powstała w 1881 roku po drugiej stronie ul. Grabiszyńskiej i jako jedyna uniknęła likwidacji, zachowując do czasów obecnych funkcje grzebalne. W 1916 r. na południowym skraju najstarszej części kompleksu cmentarnego utworzono trzecią, najmłodszą część cmentarza. Jej centralny punkt stanowiło krematorium zaprojektowane przez Richarda Konwiarza. Po wojnie rozważano wznowienie użytkowania spopielarni, ale w tamtym okresie pochówek urnowy nie cieszył się popularnością ze względu na skojarzenia z obozami koncentracyjnymi i ostatecznie krematorium rozebrano.

Krematorium Konwiarza (fotopolska.eu)

To właśnie ta najmłodsza, najbardziej wysunięta na południowy-wschód cmentarza najbardziej przypomina użytkownikom parku o dawnej funkcji tego tego terenu. Niedaleko pętli tramwajowej możemy natknąć się na niewielki, ogrodzony cmentarzyk dziecięcy, cudem ocalały z likwidacji w 1963 r. Jakiś głos rozsądku przypomniał, że dzieci - niezależnie od narodowości - nie były niczemu winne. Poza tym na tej maleńkiej nekropolii tuż po wojnie chowano także polskie dzieci, najczęściej ofiary niewypałów licznie pozostawionych w ruinach Breslau. Grobki są mocno zarośnięte; na bramie znajduje się informacja, że miejscem opiekuje się pobliska szkoła, ale niestety wygląda na to, że dawno nikt tu nie zaglądał.




Nieco dalej na południe, koło Park&Ride, spotkamy drugi ocalały fragment przypominający o historii parku - Cmentarz Żołnierzy Włoskich. W 1927 roku zadecydowano o utworzeniu w tym miejscu nekropolii, na której spoczęło 1016 jeńców wziętych do niewoli niemieckiej po przegranej przez Włochy bitwie pod Caporetto 24.10.1917 roku. Inicjatywa została w pełni finansowana przez rząd włoski.



Stojąc na skraju dawnego Cmentarza Grabiszyńskiego III, nie sposób nie zauważyć okazałego kopca z pomnikiem przypominającym skrzydła husarskie. To już historia powojenna, ale także warta przywołania w tym miejscu. Na wzgórzu  w latach 1968-70 spoczęły szczątki 603 żołnierzy polskich – uczestników Kampanii Wrześniowej zmarłych w niewoli niemieckiej oraz poległych na froncie żołnierzy 2 Armii Wojska Polskiego. Pierwotnie chowano ich na III części Cmentarza Grabiszyńskiego, ale przy okazji likwidacji nekropolii podjęto decyzję o utworzeniu bardziej reprezentacyjnego miejsca spoczynku. Padło na usypane z wojennego gruzu wzgórze nad rzeką Ślęzą. 


Gdy szukałam informacji o losach niemieckich nekropolii we Wrocławiu, jak mantra powtarzało się określenie "likwidacja cmentarza". Likwidacja, czyli co? Ekshumacja? Czy samo usunięcie nagrobków? Nie chcę wbijać kija w mrowisko ani oskarżać nikogo po tylu latach. Potrafię zrozumieć, że nasilone nastroje antyniemieckie sprawiły, że grobowców nikt nie traktował z czcią czy szacunkiem. Oficjalnie tego nikt nie napisze, ale z moich informacji wynika, że niestety - rośliny w Parku Grabiszyńskim mają bardzo żyzny nawóz naturalny. Chodząc po parku, chodzicie po mogiłach. Nagrobki z likwidowanych cmentarzy poddawano "recyklingowi" - skuwano litery i wykorzystywano ponownie albo używano jako budulec ogrodzeń i chodników. Na początku lat 2000 u jednego z podwrocławskich kamieniarzy znaleziono niezliczoną ilość płyt nagrobnych pochodzących z wrocławskich cmentarzy. Ocalałe płyty zostały odkupione przez miasto i wykorzystane do budowy Pomnika Wspólnej Pamięci - lapidarium upamiętniającego zmarłych przed 1945 rokiem Wrocławian. Monument stanął w miejscu dawnego krematorium Konwiarza.



Cmentarz-Park Grabiszyński to tylko jeden z przykładów powojennego "odniemczania". Park Zachodni przy ul. Legnickiej również jest dawnym cmentarzem, tak samo Park Andersa przy ul. Kamiennej. Między Borowską, Wieczystą i Śliczną na cmentarzu wybudowano bloki; budynek z neonem "Dobry wieczór we Wrocławiu" stoi na dawnym cmentarzu żydowskim. Na obszarze Wielkiego Cmentarza (między Legnicką, Braniborską, Dobrą i Trzemeską), na którym pochowano wieku wybitnych wrocławian, dziś stoją bloki, garaże, pawilony i przedszkole, które może się poszczycić kamiennym ogrodzeniem z niemieckich nagrobków. Na zlikwidowanym Neuer Friedhof der Reformierten Gemeinde (przy ul. Ślężnej) po wojnie wybudowano basen. Przy okazji jego rozbiórki w 2011 r. i podczas przygotowywania fundamentów pod powstającą tam szkołę, wykopano ludzkie kości oraz płyty nagrobne. Takich przykładów można mnożyć i mnożyć.

Blok przed dworcem stanął na dawnym cmentarzu żydowskim. | Park Zachodni też był cmentarzem, a to jego pozostałość. 

Długo się zbierałam do napisania tego tekstu i nawet teraz mam pewne wątpliwości, czy warto rozdrapywać trudny temat legalnej profanacji szczątków ludzkich. Od likwidacji cmentarzy upłynęło sporo czasu i większość mieszkańców bloków i spacerowiczów nawet nie ma pojęcia, że stąpa po dawnych grobach. Na szczęście myślenie przez ostatnich 70 lat się zmieniło i dzisiejszy mieszkańcy Wrocławia nie wstydzą się burzliwej historii miasta i niełatwego niemieckiego dziedzictwa, które dostali niejako w spadku. Lada moment 1 listopada. Odwiedziwszy groby swoich bliskich, idźcie na spacer do parku albo po mieście. Wędrując, nie zapominajcie o tych, co żyli i umierali tu przed nami.