wtorek, 17 stycznia 2017

Wchodzę w to po kolana. Zimowe Karkonosze

Długi weekend styczniowy był doskonałą okazją, aby zaznać arktycznej aury w Karkonoszach. Zima weszła na całego, zapewniając nam takie atrakcje, jak zamieć śnieżna, zapadanie się po pas w śniegu oraz -20°C na Śnieżce. Zapewniam jednak, że od oglądania zdjęć nic sobie nie odmrozicie. 


Jeśli ktoś by pytał o najtrudniejszą górę w Karkonoszach, to śpieszę z odpowiedzią - jest to Chojnik. Pierwszy założony plan zakładał trasę ze Szklarskiej Poręby przez Śnieżne Kotły, ale prognozy pogody oraz świeżo ogłoszony trzeci stopień zagrożenia lawinowego (!) skłoniły nas do weryfikacji trasy. Do Schroniska Odrodzenie dotarliśmy czarnym szlakiem z Jagniątkowa. I cieszę się, że dotarliśmy cali, zdrowi i w komplecie.

Jelenia Góra Sobieszów - tu zaczyna się przygoda! Przed nami pierwszy cel - Chojnik - 624 m n.p.m., a na jego szczycie zamek. Jak my się mogliśmy tam zgubić - nie wiem. Przeoczyliśmy odnogę szlaku i wylądowaliśmy niemal pod samym zamkiem - niektórzy nawet żałowali, że w tej sytuacji nie zdecydowaliśmy się go zwiedzić. Straciliśmy chyba z godzinę, szukając właściwej drogi, a następnie przecierając w śniegu szlak do Jagniątkowa. Teoretycznie mogliśmy iść asfaltową drogą albo podjechać autobusem, ale to by przecież było takie niegórskie :-)

Podejście na Chojnik, którego nie miało być oraz pamiątkowa fota w Jagniątkowie

Czarny szlak z Jagniątkowa do głównej grani Karkonoszy jest dość monotonny. Ponad dwie godziny podejścia bez widoków, na którym dodatkowo spowalniał nas świeży, zapadający się śnieg. Po drodze spotkaliśmy kilka osób, które schodziły z gór i przekazały nam, że na górze jest jakiś zimowy armagedon. Mimo wszystko niezrażeni cisnęliśmy dalej, choć niektórym miny na tym podejściu zrzedły :-)

Początek monotonnego podejścia czarnym szlakiem oraz po wyjściu na grań - humor mi dopisywał mimo pogody

Gdy doszliśmy do grani w rejonie Czarnego Kamienia, znaleźliśmy się w samym środku burzy śnieżnej. Nie wiem, jak inaczej można to opisać i nawet nie wiem, co mogłabym więcej dodać. Po prostu nic nie było widać, wiał arktyczny wiatr, a śnieg padał w poziomie. Szlak zasypany, z każdym krokiem zapadamy się co najmniej po kolana, a do schroniska jeszcze 2,5 kilometra. Na Przełęczy Karkonoskiej autentycznie nie umieliśmy znaleźć schroniska - taka była widoczność. Moment, w którym weszliśmy do ciepłego budynku z tej koszmarnej zamieci był najlepszą nagrodą po przejściach tego dnia.

Gdzie jest szlak? Gdzie jest schronisko? Gdzie jest krzyż?

Trudy pierwszego dnia wynagrodził nam wschód słońca w sobotę. Pogoda była przepiękna i mimo okrutnego mrozu warunki były idealne na wędrówkę. Postanowiliśmy podzielić ekipę i ci, którym pierwszy dzień dał w kość, zeszli niebieskim szlakiem do Przesieki, a bardziej wytrwali/szaleni/zdeterminowani (niepotrzebne skreślić) o świcie wyruszyli przecierać szlak w kierunku Słonecznika i Śnieżki. Oczywiście ja i moje górskie ADHD ruszyliśmy dalej. Nasza ekipa jako pierwsza tego dnia wychodziła na szlak i dzięki temu odkryłam kolejną ważną prawdę życiową - nic nie budzi lepiej niż zapadnięcie w śnieg po pas z samego rana!


Przełęcz Karkonoska o świcie

Paradoksalnie szło mi się nawet lepiej niż pierwszego dnia. Po pierwszym zakopaniu się w śniegu wyszliśmy na bardziej zmrożone podłoże i dopiero od Słonecznika do Spalonej Strażnicy zaczęliśmy się ponownie trochę zapadać. Mimo wszystko trzymaliśmy niezłe tempo i tylko ja opóźniałam marsz, zatrzymując się co chwila, aby robić zdjęcia. Widoki były nie do opisania...

Widoczność jest rewelacyjna - na horyzoncie pojawia się nawet Ślęża

Mały Szyszak

Słonecznik

Kocioł Wielkiego Stawu

Śnieżka oraz Kocioł Małego Stawu

Od Spalonej Strażnicy trafiamy w inny świat. Szlak jest... wyratrakowany. Robi się gęściej, spotykamy tłumy turystów, którzy wyjechali na Kopę wyciągiem, a my w naszych spodniach narciarskich, kominiarkach oraz - olaboga - rakach na podejściu na Śnieżkę wyglądamy dla nich śmiesznie. Nam jest ciepło i śmiejemy się z adidasów, oni są stylowi i śmieją się z naszego ciężkiego osprzętu. Równowaga we wszechświecie pozostaje zachowana. 



Niech nikogo nie zmylą te sielankowe widoki - na Śnieżce wiało niemiłosiernie, a temperatura odczuwalna osiągało co najmniej jakieś -30 stopni. Nie zostaliśmy tam długo, bo ciężko było wytrzymać - kilka pamiątkowych fotek i czym prędzej w dół na gorącą herbatę do Domu Śląskiego,


Mieliśmy dobry czas, więc po odpoczynku w schronisku postanowiliśmy wrócić do Spalonej Strażnicy, a następnie zejść do Karpacza przez Strzechę Akademicką i Samotnię. Kocioł Małego Stawu uważam za jedno z najpiękniejszych miejsc w Karkonoszach. W zimowej odsłonie robi piorunujące wrażenie, urzekając swoją surowością. 

Naturalna monochromia

Ten wyjazd dostarczył nam trochę przygód, nieco dał w kość, ale zarazem zahartował do kolejnych zimowych wędrówek. Karkonosze odwiedzam wyjątkowo często, gdyż niezmiennie urzekają mnie one swoją malowniczością o każdej porze roku. Szkoda trochę, że nie udało się nam dotrzeć do Śnieżnych Kotłów, ale na szczęście nigdzie się one nie wybierają - w przeciwieństwie do mnie!

Na koniec, jak zawsze, trasa.