czwartek, 31 października 2024
Grodziec: zamek, który przetrwał wieki
Zamek Czocha: wędrówka przez wieki
Zamek Czocha, usytuowany nad malowniczym Jeziorem Leśniańskim na Dolnym Śląsku, to jeden z najbardziej intrygujących obiektów historycznych w Polsce. Jego historia sięga XIII wieku, ale warownia tętni życiem po dziś dzień. Zobacz, co się skrywa w tych zabytkowych murach...
Zamek został zbudowany prawdopodobnie na polecenie króla czeskiego Wacława I w XIII wieku, w latach 1241-1247, ale już w 1319 roku został przejęty przez Piastów śląskich. Jego pierwotna forma była typowa dla zamków obronnych, a jego położenie sprawiło, że często zmieniał przynależność. W ciągu wieków zamek przechodził przez ręce różnych właścicieli i był wielokrotnie przebudowywany. Jako że był istotnym punktem obronnym w regionie, kolejni władcy inwestowali w jego rozwój.
W XV wieku stał się siedzibą czeskich rycerzy. Jego znaczenie wzrosło, gdy w 1451 na 250 lat stał się własnością rodu von Nostitz, a warownia zyskała bardziej reprezentacyjny charakter. W nocy z 17 na 18 sierpnia 1793, podczas nieobecności właściciela Friedricha Augusta Christopha, w zamku wybuchł pożar, niszcząc dachy i wieżę oraz część pomieszczeń z zabytkowym wyposażeniem. Mimo zniszczeń warownia została w kolejnych latach odbudowana. W roku 1909 nadgryziony zębem czasu zamek odkupił drezdeński producent cygar Ernst Gütschow. Przy pomocy berlińskiego architekta Bodo Ebhardta przywrócił mu wygląd z 1703 roku. Zamek odzyskał blask, jednak nie na długo - pod koniec II wojny światowej Gütschow musiał uciekać, a zabytek został splądrowany przez Sowietów i lokalnych szabrowników.
W 1952 roku Czocha zniknęła z map - w zabytkowych murach powstał Wojskowy Dom Wczasowy, a istnienie obiektu utajniono. Ostatnie lata przyniosły zmiany i inwestycje, mające na celu przywrócenie mu dawnej świetności. Podczas jednego z remontów znaleziono nawet tajną skrytkę, w której pod koniec wojny ktoś ukrył... część silnika samolotu Messerschmitt. Dziś zamek jest popularnym miejscem turystycznym, w którym można nawet spędzić noc w jednym z pokoi hotelowych. Warto dodać, że zamek Czocha był także inspiracją dla wielu filmów i programów telewizyjnych (m. in. Wiedźmin, Tajemnica twierdzy szyfrów), co przyczyniło się do jego popularności.
Zamek Czocha to nie tylko zabytek, ale także miejsce pełne historii, które czaruje swoich odwiedzających. Jego bogate dziedzictwo i niezwykła atmosfera sprawiają, że jest to idealny cel dla każdego, kto pragnie poznać fascynującą przeszłość Dolnego Śląska.
niedziela, 27 października 2024
Zamek Grodno - historia widziana z góry
Zamek Grodno, zbudowany na szczycie wzgórza w Sudetach, to miejsce pełne historii, które zachęca do odkrywania. Mury, choć nieco zniszczone przez czas, wciąż świadczą o swojej potędze. Każdy krok po dziedzińcu przypomina o dawnej świetności tego miejsca, które niegdyś broniło granic królestwa.
Zamek ma bogatą historię sięgającą średniowiecza. Jego budowę rozpoczęto w XIII wieku, kiedy to został wzniesiony jako obronna twierdza prawdopodobnie przez księcia Bolka I. W XIV wieku warownia przeszła pod władanie Korony Czeskiej. W XV w. był w posiadaniu rodzin rycerskich, które podczas wojen husyckich zajmowały się rozbojem. W ciągu kolejnych wieków Grodno było świadkiem licznych konfliktów, w tym wojny trzydziestoletniej, które miały wpływ na jego losy.
W XVIII wieku zamek stracił na znaczeniu militarno-obronnym, a jego funkcje zaczęły się zmieniać. Ostatnimi właścicielami opuszczonego od 1774 roku zamku byli Zedlitzowie.. Niestety, z biegiem lat zamek popadł w ruinę, a wiele jego cennych elementów zostało zniszczonych lub skradzionych. Dopiero w XX wieku rozpoczęto prace nad rekonstrukcją i ochroną zamku, a dziś jest on dostępny dla turystów.
Zamek Grodno przyciąga odwiedzających nie tylko swoją architekturą, ale także malowniczym otoczeniem i historią, która przypomina o minionych czasach. To jedno z tych miejsc, które po prostu trzeba odwiedzić na Dolnym Śląsku. Dodatkową atrakcją jest możliwość dojechania do niego pociągiem (do stacji Zagórze Śląskie) wyjątkowo malowniczą linią kolejową przez Góry Sowie.
Powrót na via ferraty - Skalka Pri Kremnicy
Uprząż, lonża, kask, stalowa lina i skały. Choć w Polsce jest to praktycznie nieobecna forma wspinaczki, to już w słowackich górach znajdziemy sporo skałek z via ferratą. Największym ich skupiskiem jest Skalka pri Kremnicy. Tu nie sposób się nudzić; nieważne, czy jesteś pierwszy raz w górach, czy uprząż to Twój stały element ubioru...
W via ferraty się skręciliśmy rok temu i choć planowaliśmy na nie szybko wrócić, to życie zweryfikowało te plany. Na szczęście udało się w końcu powtórzyć wypad do Skalki pri Kremnicy, która jest prawdopodobnie największym ośrodkiem tego typu na Słowacji. Pogoda niestety nie dopisała i w jeden dzień padał przelotny deszcz, a drugiego dnia lało cały czas, więc po całym dniu w skałach wróciliśmy umorusani od stóp po głów w błocie. Mimo niesprzyjających warunków udało się przejść trasy, na które w zeszłym roku nie starczyło nam czasu.
Zanim zaczniesz czytać dalej, zerknij na wprowadzenie do via ferraty i zarazem opis zeszłorocznej wycieczki. Tym razem skierowaliśmy się od razu na sekcję Komin i jedno się tu nie zmieniło - nadal wejście na wiszący most przegrało z moim lękiem przestrzeni. Za to udało się przejść większość pozostałych tras. Na pierwszy ogień poszła Janosikova diera (A, B), którą potraktowałam jako rozgrzewkę. Nie ma jednak co bagatelizować tej drogi, bo choć nie jest technicznie trudna, to trzeba przejść wysoką, eksponowaną skałę. Następnie zapragnęłam poznać drogę Komin (C). Aby do niej dotrzeć, najpierw należy zejść na dół łatwą drogą Zostupovka (A, B), a następnie minąć fascynującą Linową sieć (D). To właśnie na niej rok temu żegnałam się z ferratami.
Komin spodobał mi się najbardziej tego dnia ze względu na małą ekspozycję i kilka bardziej technicznych fragmentów. Ta trasa ma kilka wariantów - mniej więcej w 1/3 drogi można wybrać, czy chcemy iść po klamrach wbitych w skałę, czy przeciskamy się przez wąskie, skaliste gardło. Pod koniec jest drugie rozwidlenie - albo po klamrach idziemy od razu na koniec, albo pokonujemy kolejny jaskiniowy komin. Dzięki temu urozmaiceniu droga się nie nudzi, nawet jeśli robimy ją parę razy.
Trzecią (i ostatnią) nowością było dla mnie wejście na Trubaczową wieżę (Trubačova veža), której trudność określono na B. Jest to dość charakterystyczna skała z ławeczką i krzyżem na szczycie. Aby się do niej dostać trzeba najpierw ponownie zejść Zostupovką na sam dół, a następnie rozpocząć drogę Komin. Zaraz za pierwszym rozwidleniem, zamiast wspinać się skalną szczeliną, wybieramy klamry oplatające tytułową wieżę. Przyznam, że ta część wspinaczki przyprawiła mnie o największy skok adrenaliny, bo choć technicznie jest to łatwa droga, to ekspozycja na niej jest naprawdę spora. Było to dla mnie duże wyzwanie ze względu na lęk przestrzeni, a na sam koniec, aby opuścić wieżę, musiałam przejść po mostku składającym się z trzech lin. To była zarazem dobra zabawa, jak i emocjonujące zakończenie dnia na via ferratach.
Na drugi dzień zaplanowaliśmy Via Ferratový Svet. To obszar, w którym znajduje się między innymi drugi, mniejszy mostek czy trasa przypominająca park linowy. Niestety tego dnia nie padało. Lało. Pokonałam dwa razy drogę Hrebenova (B), która jest bardzo przyjemną wspinaczką po skalnym grzbiecie, i na tym trzeba było zakończyć. Wspinaczka w deszczu jest nie tylko nieprzyjemna, ale też niebezpieczna ze względu na ryzyko poślizgnięcia. Mimo pogody wyjazd uważam za bardzo udany, a na ferraty wrócę... mam nadzieję, że szybciej niż za kolejny rok.