czwartek, 23 września 2021

Chodzę po górach, bo lubię mgłę. Karkonosze w niepogodę

Uświadomiłam sobie niedawno, że wciąż mam jedną nieopisaną wycieczkę po Karkonoszach sprzed trzech lat. Dlaczego się nią nie podzieliłam? Może dlatego, że pogoda była fatalna, a wyjazd przypłaciłam konkretnym przeziębieniem? Ale przecież to, że nic nie poszło nam zgodnie z planem, nie jest powodem do wstydu, prawda? :-)

W obecnych czasach idealnych selfie na Instagramie i bajkowego życia na Facebooku ciężko się przyznać do porażki. Nie to, żebym twierdziła, że kiepska pogoda jest porażką, ale wiadomo - lepiej się prezentują szczyty zdobyte w blasku słońca niż szczyty niezdobyte w gęstej mgle. Natomiast życie jest życiem i nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem. I to właśnie była wycieczka, która poszła kompletnie nie po mojej myśli. 

Taras "widokowy" nad Wielkim Stawem

Założenia mieliśmy ambitne - wejście na Śnieżkę, nocleg w Odrodzeniu, zejście do Szklarskiej Poręby przez Szrenicę. Wyszedł nam z tego tylko nocleg :-) Było okropnie zimno, padał deszcz ze śniegiem i nie było za bardzo widoczności. Jestem przekonana, że to przed Dawida - mój mąż był na Śnieżce wiele razy, ale nigdy nic z niej nie widział. Poprzysięgłam sobie i jemu, że pokażę mu panoramę z Królowej Karkonoszy... i słowa dotrzymałam, tyle że trzy lata później

Startowaliśmy z Karpacza - Białego Jaru i przeszliśmy słynną drogą, na której występuje anomalia grawitacyjna. Na ulicy Strażackiej przedmioty / auta toczą się pod górę! Jest to złudzenie optyczne i w rzeczywistości szosa obniża się po zboczu doliny, mimo że prowadzi w górę rzeki. My też potoczyliśmy się dalej. 

Żółtym szlakiem podążyliśmy do Strzechy Akademickiej i już wtedy wiedzieliśmy, że pchanie się na Śnieżkę, w wyższe partie gór, będzie bez sensu. Zamiast tego zeszliśmy do Samotni, licząc na jakiejś widoki, ale się przeliczyliśmy. Być w jednym z najładniejszych miejsc w Karkonoszach i nic nie widzieć, to trzeba mieć szczęście. 

Postanowiliśmy zostać w niższych partiach i niebieskim szlakiem doszliśmy do tzw. Polany KPN. Ten niebieski szlak jest dość popularny, bo łączy Kościół Wang z Samotnią, więc mimo kiepskiej pogody, podążało nim wiele osób. Z polany odbija szlak na Pielgrzymy - dość znane karkonoskie skały, ale niestety nie było ich widać :-) Rozpoczęliśmy podejście zielonym szlakiem przez Kocioł Wielkiego Stawu i nawet momentami coś się zaczęło przejaśniać. Jak wyglądała najlepsza pogoda podczas tego wyjazdu, widzicie na zdjęciach. 


Z punktu "widokowego" nad Wielkim Stawem poszliśmy czerwonym szlakiem prosto do Schroniska Odrodzenie, mijając, od dziwo widoczną, skałę Słonecznik. Na chwilę mgła się rozstąpiła i nawet miałam nadzieję, że kolejny dzień nie będzie spisany na straty, ale... 


Noc miałam ciężką, czułam, jak zbiera mnie choróbsko. Rano wstałam ledwo żywa, opuchnięta i wiedziałam, że chodzenia za wiele tego dnia nie będzie. W dodatku na dworze... padał śnieg.

Ze schroniska podeszliśmy granią Karkonoszy w okolice Petrovej boudy i następnie nudnym, żmudnym czarnym szlakiem zeszliśmy do Jagniątkowa. Stamtąd planowałam się dostać do Sobieszowa na pociąg, ale niestety jedyny sensowny autobus jechał w drugą stronę i w efekcie dotarliśmy do Piechowic. Tam musieliśmy czekać na pociąg i było tak zimno, że poszliśmy do Biedronki się ogrzać. Właśnie dlatego handel w niedzielę był dobrą opcją ;-) Wróciliśmy do Wrocławia i skończyło się moje rumakowanie zwolnieniem lekarskim. 

Sami widzicie, że nie był to do końca udany wyjazd, ale czasami i takie sytuacje się zdarzają, choć mniej chętnie się o nich opowiada. Z perspektywy czasu uważam, że było fajnie. Bo w dobrym miejscu i w dobrym towarzystwie nawet taka pogoda nie jest straszna :-) A sama wszak przekonuję, że to nie cel, lecz droga jest ważna :-)

Ale faktem jest, że po Karkonoszach chodziłam też w gorszych warunkach ;-)



środa, 22 września 2021

Bystrzyca Kłodzka - średniowieczny skarb Kotliny Kłodzkiej

To piękne miasteczko jest jednym z ciekawszych miejsc Kotliny Kłodzkiej, a konkurencję przecież ma sporą. Zobaczycie tu doskonale zachowane mury miejskie z XIV wieku, bramy strzegące grodu przed nieprzyjaciółmi oraz... dwa rynki. A wszystko to obejdziecie w godzinę. 

Byłam kilka razy w Bystrzycy, ale najczęściej wspominam moje szalone przygody z 2016 r. Z wywalonym ozorem leciałam ze Śnieżnika do Międzylesia, aby w drodze do Wrocławia jeszcze odwiedzić to piękne miasteczko. Oddam zresztą głos samej sobie, bo opisałam tę wycieczkę dokładnie w jednym z pierwszych wpisów na tym blogu. 

Bystrzyca Kłodzka powstała jako czeska osada na początku XI wieku i historię miała dość burzliwą. Była czeska, niemiecka i w końcu polska. Wiele razy padała ofiarą ataków i najazdów. Mimo tego zachowała wyraźny średniowieczny układ urbanistyczny,  czyniący ją pod tym względem jednym z najciekawszych miejsc na Śląsku. 

Centralnym punktem Bystrzycy jest rynek (o nietypowym, trapezowym kształcie) wraz z ratuszem z połowy XIX wieku. Stylem luźno nawiązuje do renesansu florenckiego, a część jego bryły pokryta jest dekoracją sgraffitową. Przy ratuszu uwagę przykuwa barokowy pomnik - Kolumna Św. Trójcy, która była narzędziem propagandowym, mającym służyć umocnieniu wiary katolickiej i ideowej walce z protestantyzmem.

Ciekawe jest to, że Bystrzyca ma jeszcze jeden rynek,  zwany małym. Obecnie w jego centrum stoi pręgierz, na którym przed laty wymierzano kary za występki. Wykonany z piaskowca pręgierz powstał w 1566 roku (!) i pierwotnie stał w miejscu pomnika Świętej Trójcy, a  na Mały Rynek przeniesiono go na początku XIX wieku. Na pręgierzu wykuto inskrypcyję "Deus impios punit", co znaczy " Bóg ukarze niegodziwców".

Średniowieczne miasto pięknie prezentuje się z oddali i warto opuścić na chwilę miejskie mury, by podejść na punkt widokowy na moście nad Nysą Kłodzką. Same mury obronne obejrzeć można z bliska między innymi na ulicy Przyjaciół, Międzyleśnej albo Wojska Polskiego. Pierwotnie liczyły one 1580 metrów. 

Wstępu do miasta przed laty broniły bramy z wieżami. Do dziś zachowała się Brama Wodna -powstała na planie kwadratu o wymiarach około 7 na 7 metrów, posiada przejazd wewnątrz. Udało mi się ją zwiedzić - można było wejść na górę na taras widokowy.

Istnieją także dwie baszty: Baszta Kłodzka - pozostałość po wyburzonej Bramie Kłodzkiej oraz Baszta Rycerska, którą w 1843 roku przerobiono na dzwonnicę kościoła ewangelickiego. Zobaczyć można także wójtostwo - pozostałość po wieży obronnej, w 1776 roku częściowo wyburzonej i przebudowanej na dom mieszkalny.

Bystrzyca Kłodzka jest według mnie obowiązkowym przystankiem podczas podróży po ziemi kłodzkiej. Niewiele jest tak dobrze zachowanych średniowiecznych miasteczek, a to jest w dodatku niezwykle urokliwe. I nie jest kolejnym "Polskim Carcassonne" ;-) - to prawdziwy unikat warty zobaczenia. 

wtorek, 21 września 2021

Ahoj, Sněžko! Karkonosze i Śnieżka od strony czeskiej

Karkonosze oraz ich najwyższy szczyt - Śnieżka - to taki sudecki klasyk. W sezonie można trafić na tłumy, jak na Krupówkach, dlatego skoro już zdecydowaliśmy się stanąć na szczycie Królowej Karkonoszy w sierpniu, to musieliśmy zrobić to mądrze. Z pomocą przyszły nam czeskie szlaki, na których można poczuć się, jak poza sezonem, a do tego zobaczyć czeską linię obronną z lat 30 XX w. oraz napić się piwa z najwyżej położonego browaru w Czechach. Idziecie z nami? 

Śnieżka w niedzielę i w środku wakacji brzmi jak ryzykowny pomysł, jeśli nie lubicie tłumów. Nam udało się całkiem sprawnie je ominąć, planując wycieczkę z Pecu pod Sněžkou. Okazuje się, że czeska strona Karkonoszy nie jest tak oblegana, jak polska. Czyżby Czesi nie ciągnęli tak tłumnie w góry? Aby w ogóle dojechać do Pecu, musieliśmy pokonać bardzo krętą drogę przez Przełęcz Okraj. Już sam dojazd tymi serpentynami był nie lada atrakcją. W Pecu pojawiliśmy się koło 9.30, bez problemu znaleźliśmy miejsce na parkingu i ruszyliśmy w stronę lanovki, czyli kolejki linowej. 

Tak, wjechaliśmy na szczyt gondolą. Gwoli ścisłości, to małżonek chciał, ja bym wolała na nogach ;-) Ale w sumie był to dobry pomysł, bo dzięki temu znaleźliśmy się na Śnieżce w miarę wcześnie i mogliśmy wybrać dłuższą opcję na zejście. A na Królową Karkonoszy wchodziłam na nogach już tyle razy, że nawet było przyjemnie ten jeden raz się nie zmęczyć.

Na szczycie trafiliśmy na metę wyścigu rowerowego (!), ale za to nie było jeszcze zbyt wielu pieszych turystów, więc mogliśmy na spokojnie porobić zdjęcia i pochodzić. Po raz pierwszy trafiłam na otwarte drzwi w kaplicy św. Wawrzyńca, więc nie omieszkaliśmy zajrzeć do środka. Jest ona najwyżej położonym zabytkiem sztuki barokowej w Polsce (1602 m n. p. m.) i czynnym obiektem sakralnym. 


Sama Śnieżka, jak to Śnieżka. Wiało, było dość zimno, ale za to widoki obłędne i wyjątkowo udała nam się pogoda - widoczność była bardzo dobra. Zdobywałam już Królową Karkonoszy wiosną podczas roztopów, jesienią w gęstej mgle, a nawet zimą przy -20 stopniach. Tamtego dnia pierwszy raz stanęłam na niej latem. Pierwszy raz z córką. Pierwszy raz kolejką. To był taki dzień pierwszych razów. W Karkonoszach kwitły wrzosy i pierwszy raz widziałam tutejsze stoki w takich kolorach. Było piękne!



Ze szczytu zeszliśmy Drogą Millenijną do Domu Śląskiego i tam trafiliśmy na "Krupówki". W jednym miejscu zderzył się ze sobą peleton rowerzystów, którzy właśnie zjechali z góry, i tłum pieszych. Zrobiliśmy tylko krótką przerwę i poszliśmy dalej, kierując się niebieskim szlakiem do hotelu górskiego Luční bouda. Co ciekawe, jest to najwyżej położony browar w Republice Czeskiej i Europie Środkowej :-) Idzie się do niego w dużej mierze po drewnianych pomostach i wśród kosodrzewiny, zostawiając za sobą Śnieżkę, która z tej perspektywy prezentuje się wyjątkowo dostojnie. Zresztą z której nie? 


Z Luční boudy wchodzimy na czerwony szlak do Vyrovki. W pejzażu pojawiają się... bunkry. Są one pozostałością po linii obronnej Republiki Czechosłowackiej z lat 1936-1938. Podobne schrony, lecz bardziej liczne, znajdują się w zachodniej części Karkonoszy i pisałam o nich TUTAJ. Większość z nich nosi potoczną nazwę "řopíky" i jest zachowana w dobrym stanie. 



Z kolejnej górskiej chaty, Vyrovki, schodzimy w las, zielonym, a potem od Richterovy boudy, czerwonym szlakiem. To najmniej atrakcyjna i nieco żmudna część wycieczki. Byłoby całkiem nudno, gdyby nie jedno miejsce, w którym drzewa się rozstępują i naszym oczom ukazuje się nietypowy dla nas widok na Śnieżkę z południowo-zachodniej strony. Widać najbardziej strome zbocze góry i Obří Důl oraz Modrý Důl - doliny polodowcowe. Wow! Czerwony szlak towarzyszy nam już do końca, do samego parkingu. 


To była udana wycieczka, całkiem inna od moich dotychczasowych wędrówek po Karkonoszach, ale udana. Czeska strona tych gór jest świetnym pomysłem, jeśli chcecie uniknąć tłumów na szlakach. Widoki są przepiękne i zawsze można spojrzeć na Śnieżkę z innej perspektywy. Ach, jak ja lubię Karkonosze! Już za nimi tęsknię!