niedziela, 23 października 2022

Jesienna Potrójna w Beskidzie Małym. Trzy razy TAK!

Celem drugiej jesiennej wycieczki szlakami Beskidu Małego, po Hrobaczej Łące, była położona nieco dalej na wschód Potrójna. Szczyt po raz pierwszy zdobyłam siedem lat wcześniej, przemierzając Mały Szlak Beskidzki. Wtedy była to jedna z wielu gór po drodze; tym razem poświęciłyśmy mu z Młodą osobną wycieczkę, w pełni doceniając piękne widoki i uroki jesieni. 

Potrójna (883 m n.p.m.) jest dwuwierzchołkowym szczytem położonym w Beskidzie Andrychowskim, który jest częścią Beskidu Małego. Przez miejscowych góra zawsze nazywana była Czarnym Groniem, a obecnie przyjęta nazwa jest wynikiem pomyłki austriackich kartografów z lat 80. XIX wieku. Pomylili oni nazwę szczytu z osiedlem Potrójna należącym do miejscowości Rzyki, z kolei mianem Czarnego Gronia nazwano północno-wschodni grzbiet wyższego wierzchołka Potrójnej. Błąd kartografów wpłynął jednak dość mocno na realną nomenklaturę i Potrójna do dziś została Potrójną. 

Naszą wycieczkę zaczęłyśmy w części miejscowości Rzyki - w Praciakach. Znajduje się tam kilka parkingów, zapewne mocno obleganych w sezonie zimowym ze względu na bliskość wyciągów narciarskich. Wczesną jesienią, w dodatku w tygodniu, było jednak całkiem pusto. Wybrałam parking znajdujący się przy przystanku autobusowym Rzyki Praciaki Pętla - w miejscu, w którym zaczyna się szlak żółty, którym zamierzałam wracać. Młoda od razu odmówiła chodzenia, więc wpakowałam ją do nosidła na plecy, na przód plecak i ruszyłam na północ, w dół drogi. 

Po około 500 metrach pojawiła się z lewej strony ścieżka - to skrót do szlaku czarnego. Trzeba podejść w górę wzdłuż potoku jakieś 200 metrów, a następnie przekroczyć strumyk, aby znaleźć się na szlaku. W okresie bezdeszczowym przechodzi się całkiem suchą stopą, ale podejrzewam, że po opadach może się to wiązać z przeprawą w bród. Następnie czekało nas (choć bardziej mnie ;-)) ostre podejście czarnym szlakiem pod górę. Po niecałym kilometrze się na chwilę wypłaszczyło i droga zakręciła ostro w lewo.

Na drugim zdjęciu przejście przez "strumyk"

Kolejne, dużo łagodniejsze, podejście biegnie przez wspomniany na początku Czarny Groń. Idzie się wciąż pod górę, lecz już znacznie przyjemniej. Pojawiają się także pierwsze widoki, po drodze minęłyśmy jakieś zabudowania gospodarcze, a także spotkałyśmy dwa pasące się... byki. Nie, na bank nie były to krowy ;-) Na szczęście okazały się być bardziej zainteresowane skubaniem trawy, więc mimo lekkiego stresu obeszło się bez przygód. Gdy zaczyna się robić bardziej płasko, okazuje się, że to już jeden z wierzchołków Potrójnej.

Pierwszy od tej strony wierzchołek jest doskonałym punktem widokowym i warto poświęcić mu chwilę. W oddali można dostrzec szczyty Beskidu Śląskiego - najlepiej wyróżnia się Skrzyczne, ale widoczny jest też Klimczok czy Szyndzielnia. Widać Beskid Mały: Żar, Kiczerę, Hrobaczą Łąkę, Kocierz, Czupel, Magurkę Wilkowicką, a także mniejsze górki w okolicach Andrychowa. Z drugiej strony wyłaniają się Gorce, Pasmo Policy, Babia Góra oraz Tatry, a także między innymi Wielka Racza w Beskidzie Żywieckim. To przepiękny punkt widokowy, a jesienne kolory tylko dodają temu miejscu uroku.


Nieco poniżej wierzchołka znajduje się niewielkie prywatne schronisko - Chatka na Potrójnej. Mieści się ona w dawnym budynku gospodarczym. Jest obiektem całorocznym, oferującym 20 miejsc noclegowych w pokojach wieloosobowych. Na gości czeka obszerna jadalnia z kuchnią oraz węzeł sanitarny. Przed chatką znajdują się ławki, zjeżdżalnia :-) Można też odpocząć na tarasie. W środku kupicie przekąski i napoje. To bardzo przyjemne i klimatyczne miejsce, które zapamiętałam z Małego Szlaku Beskidzkiego i miło było mi w nim znów odpocząć. 

Z Chatki ruszyłyśmy na szlak czerwony - Mały Szlak Beskidzki - i pierwszym punktem postojowym był ten właściwy wierzchołek Potrójnej, na którym znajduje się tabliczka. Tu także mamy widoki, ale już nie tak rozległe, jak wcześniej. Po krótkiej przerwie na zdjęcia kontynuowałyśmy wędrówkę w kierunku Chatki pod Potrójną.


Aby do niej dotrzeć, trzeba w pewnym momencie odbić na żółty szlak. Chatka pod Potrójną jest studenckim schroniskiem zaaranżowanym w dawnej góralskiej chałupie. W obiekcie można się przespać w pokojach wieloosobowych, a także skorzystać z bufetu. Znajduje się ona trochę na odludziu, nie ma tu zasięgu i atmosfera jest taka... górsko-studencka :-) Bardzo mnie cieszy, że są jeszcze w górach takie klimatyczne miejsca, a nie same "hotele". Warto tu zajrzeć chociaż na chwilę.

Z Chatki pod Potrójną poszłyśmy dalej żółtym szlakiem, który dołączył znów do czerwonego i po chwili znalazłyśmy się przy górnej stacji wyciągu narciarskiego i zarazem na wejściu do Rezerwatu Madohora. Został on utworzony w 1960 roku w celu zachowania naturalnych zespołów leśnych oraz wychodni skalnych. Obco brzmiąca nazwa przypomina o silnym związku z osadnictwem wołoskim w Beskidzie Małym. Jednak polska nazwa Łamana Skała także pojawia się w źródłach historycznych i dobrze oddaje charakter szczytu z "połamanymi" skałami. Wejście na Madohorę - Łamaną Skałę (929 m n.p.m.) to ostatnie podejście tego dnia. Ze względu na zmęczenie dość mocno dało mi popalić.


Schodząc z Madohory trzymałyśmy się żółtego szlaku, w pewnym momencie żegnając się z czerwonym Małym Szlakiem Beskidzkim. Zejście, które miało być już ostatnim, spokojnym odcinkiem, okazało się biec ostro w dół i to po niestabilnych kamieniach. A przypominam, że szłam z dzieckiem na plecach, plecakiem z przodu, nerką i lustrzanką - co najmniej 20 kg obciążenia. Podobnie w sumie, jak siedem lat temu na Małym Szlaku Beskidzkim :-D Powoli, ostrożnymi krokami udało mi się przejść ten najgorszy fragment. Ostatnie dwa kilometry pokonałam w miarę płaskim terenem, który od dolnej stacji wyciągu zamienił się w betonową drogę. 

Powrót w znane wcześniej rejony pozwala mi spojrzeć na nie z zupełnie innej perspektywy i docenić je na nowo. Zupełnie inaczej pokonuje się szlaki na lekko, jeszcze inaczej podczas wielodniowej wędrówki z obciążeniem, a jeszcze inaczej - z trzyletnim dzieckiem. Każdy z tych sposobów ma swoje uroki. Łączy je jedno - przepiękne górskie krajobrazy, które jesienią mają najwięcej czaru. 




Hrobacza Łąka i Kamieniołom Kozy. Jesieniary na szlaku

Ciepła jesień pełna kolorowych liści na drzewach to wymarzona pora roku na górskie wędrówki. Korzystając z pięknej pogody, wybrałam się z córką na szlaki Beskidu Małego. Na Hrobaczą Łąkę dotarłyśmy przez malowniczy kamieniołom w Kozach, robiąc około 10 km pętlę. Jesieniary i jesieniarze - spodobałoby Wam się! 

Wycieczkę na Hrobaczą Łąkę zaczęłyśmy na parkingu na końcu ulicy Beskidzkiej w Kozach. Znajduje się tam średniej wielkości parking i miejsce wypoczynkowe. Przebiega tamtędy żółty szlak do Żarnówki przez Hrobaczą Łąkę, więc można albo od razu ruszyć pod górę, albo zrobić tak, jak my. Postanowiłam zacząć od kamieniołomu w Kozach, do którego doszłyśmy nieoznakowaną ścieżką z lewej strony parkingu. 

Kamieniołom w Kozach znajduje się na północnym stoku Hrobaczej Łąki na wysokości około 600 m n.p.m. Powstał w latach 1910-12 sprawą ówczesnego właściciela ziemskiego majątku Kozy - Mariana Czecza. Produkowano tu kruszywo dla celów transportu kolejowego i drogowego aż do lat 90. W zakładzie funkcjonowała kolejka linowa o długości 2510 m, która wiodła aż do stacji kolejowej w Kozach. Zachowały się po niej żelbetowe fundamenty.


W centralnej części kamieniołomu znajduje się staw, będący pozostałością po jedynym wyrobisku wgłębnym. Odbijając w boczną ścieżkę, można dostać się na górny poziom kamieniołomu. Oczywiście chętnie się tam wybrałyśmy, licząc na piękne widoki. Najpierw po drodze trafiłyśmy na mniejszą ścianę wyrobiska, które wcale jednak nie było takie małe ;-) Następnie dotarłyśmy na - obecnie - punkt widokowy, a dawniej górny poziom kamieniołomu. Tutaj także znajduje się ściana, z której pozyskiwano kamienie, ale największą atrakcją jest wspaniała panorama.


Jako że znalazłyśmy się już dość wysoko, próbowałam znaleźć jakąś ścieżkę na Hrobaczą Łąkę, ale niestety wszystkie tropy się urywały. Musiałyśmy zejść na poziom jeziora, a następnie zielonym szlakiem rozpoczęłyśmy żmudne zyskiwanie wysokości. Trudno mi powiedzieć cokolwiek pozytywnego na temat tego szlaku. Miejscami jest słabo oznakowany, jest niezbyt atrakcyjny, mocno nachylony i zdecydowanie mało uczęszczany. Ciężko mi się szło wąskimi ścieżkami wśród zieleni, zwłaszcza że młoda wskoczyła do nosidła. Na szczęście w miarę szybko dotarłyśmy do czerwonego szlaku.

Znakowany na czerwono szlak to nic innego, jak Mały Szlak Beskidzki. Pokonywałam ten odcinek parę lat temu podczas szalonej przeprawy przez MSB. Wróciły miłe wspomnienia i mimo zmęczenia ruszyłam dalej. Granią szło się już całkiem przyjemnie i tylko lekko pod górę. Na szczycie Hrobaczej Łąki znajduje się niewielki taras widokowy oraz krzyż ufundowany w 2002 r. przez lokalną społeczność na III tysiąclecie oraz X-lecie lokalnej diecezji. 


Nieco poniżej szczytu odpocząć można w schronisku z lat 30. XX wieku. Znane jest ono także jako Dom Turystyczno-Rekolekcyjny i, jak podaje Wikipedia, prowadzi je Fundacja S.O.S. Obrony Poczętego Życia z Warszawy. Obiekt posiada nawet własną kaplicę. Nieopodal budynku znajduje się fantastyczny punkt widokowy, z którego rozpościera się zapierająca dech w piersiach panorama. Naszym oczom ukazuje się góra Żar i Kiczera, szczyty Beskidu Śląskiego (Skrzyczne, Klimczok, Magura), a w oddali - Pilsko, Babia Góra, a nawet Tatry!


Nadszedł czas powrotu. Ruszyłyśmy czerwono-żółtym szlakiem na południowy-zachód. Po drodze minęłyśmy grób E. Willmanna z 1844 roku (niestety brak informacji, kim ów jegomość był) oraz kapliczkę na Przełęczy u Panienki. Została ona ufundowana w 1844 r. przez nadleśniczego jako podziękowanie Matce Boskiej za ocalenie przed wilkami. Niedaleko znajduje się także źródełko nazywane, ze względu na silny kult religijny, maryjnym. Po drodze trafiłyśmy także na kolejne miejsca widokowe, a z jednego z nich wspaniale prezentowało się Skrzyczne. 


Na Przełęczy u Panienki szlaki się rozwidlają, więc podążyłyśmy żółtym prosto w dół do samochodu. Na początku pojawiło się jeszcze parę widoków, a później była to głównie droga przez las, jednak dużo przyjemniejsza niż podejście szlakiem zielonym. Kolory jesieni i gra świateł uczyniły ten spacer jeszcze przyjemniejszym. Będąc już niemal przy samochodzie obróciłam się i dostrzegłam w oddali krzyż na Hrobaczej Łące.To była bardzo udana wycieczka.