środa, 30 stycznia 2019

Lekcja historii w praktyce - przez opuszczone wsie do źródeł Sanu

Chyba każdy pamięta z geografii nazwę najbardziej na południe wysuniętego punktu Polski. Mnie uczono, że jest to Przełęcz Użocka w Bieszczadach, choć w rzeczywistości miejsce to znajduje się kilkaset metrów dalej, w okolicy szczytu Opołonek, a sama przełęcz leży na Ukrainie. Punkt nie jest dostępny dla turystów, ale możliwe jest dotarcie w jego bliską okolicę - do źródeł Sanu. Zabiorę Was w fascynującą podróż przez nieistniejące wsie i opuszczone cmentarze, aby dotrzeć najbardziej na południe, jak tylko można...


Samotna lipa w dawnej wsi Beniowa

Wybierając się do źródeł Sanu, decydujemy się na wycieczkę w najbardziej odludny i jeszcze do niedawna owiany tajemnicą zakątek Bieszczad. Najbardziej na południowy-wschód wysunięty obszar Polski nazywany jest często "bieszczadzkim workiem" i rzeczywiście otoczony z trzech stron granicą ukraińską przypomina nieco worek. Teren ten przez dziesięciolecia był niedostępny dla turystów, a poruszanie się po nim wymagało uzyskania zgody Bieszczadzkiego Parku Narodowego i Straży Granicznej. Temperaturę wokół "bieszczadzkiego worka" dodatkowo podgrzewał fakt, że w 1975 roku w osadzie Muczne wybudowano luksusowy ośrodek wypoczynkowy dla największych osobistości PRL-u. Prominentni politycy i ich goście przyjeżdżali tu na rauty i polowania, a bieszczadzka głusza gwarantowała, że co wydarzy się w Mucznem, zostanie w Mucznem.

Muczne 
by Zbigniew Kucybała [CC BY-SA 3.0 (https://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0)], from Wikimedia Commons

Stosunkowo niedawno ten owiany tajemnicą obszar otworzył się na turystów przyjeżdżających w Bieszczady i dziś jest możliwość przejścia niebieskim szlakiem z dawnej wsi Bukowiec do źródeł Sanu. Jest to miejsce symboliczne, bowiem zakłada się, że San ma kilka źródeł  i nie wiadomo dokładnie które jest tym "prawdziwym". Można natomiast dojść do samej granicy polsko-ukraińskiej i tym samym stanąć w najbardziej na południe wysuniętym punkcie Polski, do którego da się dojść legalnie. Teoretycznie można ubiegać się o pozwolenie na przejście przez Opołonek i Połoninę Bukowską, ale praktycznie niemożliwe jest uzyskanie zgody na taką wycieczkę.

Teren przygraniczny jest patrolowany

Choć mamy do dyspozycji szlak dostępny dla turystów, to wcale nie oznacza to, że wkraczamy na cywilizowany teren. Dojazd do parkingu w Bukowcu nie należy do najłatwiejszych, bo o ile do Mucznego jeszcze jedzie się asfaltową drogą, tak w pewnym momencie jest coraz więcej dziur, aż w końcu asfalt się kończy i dalej jedzie się po wybojach i szutrowej ścieżce. Jest możliwe dojechanie do parkingu w Bukowcu nawet zwykłą osobówką, ale trzeba uzbroić się w cierpliwość, wrzucić niższy bieg i pogodzić się z tym, że w Bieszczadach nie da się mieć czystego auta.

Bieszczadzkie drogi

Bukowiec to dziś w zasadzie sam parking, a jeszcze przed wojną była tu wioska tętniąca życiem. Podzielił on los wielu bieszczadzkich wsi, które po wojnie były wyludniane, równane z ziemią i skazywane na zapomnienie. Ostatnie ślady dawnych mieszkańców wioski można odnaleźć na zachód od parkingu. Wiedzie tam mocno zarośnięty zielony szlak. Po około 20 minutach spaceru docieramy do cmentarza wojennego z czasów I wojny światowej, na której znajduje się 12 zbiorowych mogił. Krzyż poddał się upływowi czasu i został już tylko sam trzon. Kawałek dalej można zobaczyć pozostałości po cerkwi z 1824 roku oraz cmentarz, na którym zachowało się raptem kilka widocznych mogił. Na parking w Bukowcu wracamy tym samym szlakiem i możemy rozpocząć właściwą wędrówkę do źródeł Sanu.

Cmentarz w Bukowcu z Połoniną Bukowską w tle | Cmentarz z czasów I wojny światowej

Pozostałości po cerkwi w Bukowcu

Niebieskim szlakiem idzie się długo, ale przyjemnie. Co chwilę warto się zatrzymać, aby obejrzeć przydrożny krzyż albo ledwo widoczną pozostałość po wsi. Choć dziś trudno to sobie wyobrazić, przed wojną teren zamieszkiwało kilka tysięcy osób. Była to gospodarczo najbardziej rozwinięta część Bieszczadów. Dziś świadczy o tym tylko przejeżdżający co jakiś czas po ukraińskiej stronie granicy pociąg. Zdziczałe drzewa owocowe są ostatnią pozostałością po domostwach, a nieliczne krzyże i cmentarze przypominają o dawnych mieszkańcach tych ziem.

Droga do źródeł Sanu

Pierwszą opuszczoną wioską, jaką mijamy po drodze, jest Beniowa. Rozpoznać ją można z daleka po 200-letniej lipie, która z pewnością mogłaby wiele opowiedzieć o losach nieistniejącego miasteczka, którego historia sięga XVI wieku. O tym, że kiedyś tętniło tu życie, przypomina ostatni przystanek wędrówki człowieka - cmentarz. Nekropolia była dość sporych rozmiarów i do dziś zachowało się wiele nagrobków, którym warto poświęcić chwilę. Największą ciekawostką tego miejsca jest jednak niepozorny kamień z wizerunkiem ryby, znajdujący się przy krzyżach niegdyś wieńczących kopuły cerkwi. Jest to prawdopodobnie podstawa chrzcielnicy ze starochrześcijańskim symbolem.


Cmentarz i cerkwisko w Beniowej

Idziemy dalej. Po wyjściu z lasu po lewej stronie zobaczymy nieczynny już dziś budynek - schron BdPN. Kolejnym miejscem, w którym warto przystanąć, są ruiny folwarku i dworu rodziny Stroińskich - dawnych właścicieli tych ziem. Oznacza to, że weszliśmy na teren dawnej wsi Sianki. W okresie międzywojennym ten obszar przeżył swój rozkwit jako miejscowość letniskowa, a pod koniec lat 20. gościem wsi był sam Józef Piłsudski. Podczas II wojny światowej Sianki zostały przecięte granicą, a w dworze ulokowało się gestapo. Mieszkańców oczywiście wysiedlono, a wieś zburzono. Po dworze do dziś zachowały się tylko fundamenty.

Ruiny dworu Stroińskich

Kawałek za folwarkiem trafiamy na jeszcze jedną pozostałość po Siankach - tzw. grób hrabiny, czyli mogiłę Klary i Franciszka Stroińskich. Przed wojną stała tu również cerkiew z pierwszej połowy XIX wieku otoczona cmentarzem. W latach 80. XX wieku grób hrabiny został zdewastowany zapewne w poszukiwaniu kosztowności. Na szczęście teren udało się uporządkować, a w 2013 roku kaplica otrzymała nowy dach.

Tzw. grób hrabiny

Niebieski szlak pełen jest takich ciekawostek, ledwo widocznych pozostałości po dawnych mieszkańcach, ale może nieco rozczarować miłośników rozległych panoram. Piękny widok na Połoninę Bukowską mamy w zasadzie tylko na początku trasy, a później większość czasu idzie się przez las. Następny punkt widokowy spotkamy dopiero parę minut marszu za grobem hrabiny. Rozpościera się z niego panorama Ukraińskiej wsi... Sianki. Kiedyś cały ten obszar był zamieszkały i dopiero wojna sprawiła, że teren został podzielony granicą. Po ukraińskiej stronie mieszkają ludzie, po polskiej nie zostało już prawie nic.

Widok na Ukraińskie Sianki | Widok na Połoninę Bukowską z okolic dawnej wsi Beniowa

Z punktu widokowego została już tylko ostatnia prosta do celu wędrówki. Źródła Sanu są miejscem symbolicznym, które ozdabia krzyż i obelisk. Granicę państwa wyznaczają żółto-niebieskie i czerwono-białe słupy, nie ma tu niestety żadnej ławeczki ani wiaty. Co ważne, źródełko znajduje się już po ukraińskiej stronie. Wiele osób przekracza granicę, aby napić się wody albo zrobić zdjęcia. Warto pamiętać, że jest to nielegalne i o ile w 99% przypadków nic się nie stanie, tak zawsze pozostaje ten 1% szansy, że zostaniemy złapani przez Straż Graniczną. Czy warto ryzykować, niech każdy oceni sam.

Cel wędrówki - dalej na południe Polski dojść się już nie da

Wrócić do Bukowca można jedynie tą samą drogą, ale żeby choć trochę sobie urozmaicić wędrówkę, można za dawnym schronem skręcić w lewo i dojść do parkingu mało uczęszczaną ścieżką rowerową. Przejście całej trasy (z cmentarzami w Bukowcu) zajmuje cały dzień, a do pokonania jest około 28 kilometrów. Jest to bardzo ciekawa trasa, która skłania do refleksji i zadumy nad historią Bieszczadów oraz przypomina o ich dawnych mieszkańcach. Warto się tu wybrać, aby trochę się wyciszyć i oderwać na chwilę od niestety coraz bardziej zatłoczonych połonin. "Worek bieszczadzki" wciąga, jakby nie miał dna.

A na sam koniec... tak wygląda to symboliczne źródło Sanu. Prawie go nie widać ;-)

niedziela, 20 stycznia 2019

Od klasycysty do dewelopera - Kępa Mieszczańska i jej przemiany

Miasta się zmieniają. Wojny zmiatają budynki z powierzchni ziemi, dając miejsce nowej zabudowie. Rzeki przestają służyć młynom i transportowi, poddając się funkcjom rekreacyjnym. Miasta są żywymi organizmami, które tętnią życiem, podlegają przemianom. Kępa Mieszczańska - na te słowa deweloperzy i banki hipoteczne zacierają ręce. Jeden z największych we Wrocławiu placów budowy na przestrzeni wieków zmieniał się wielokrotnie. W przeszłości tworzył tu nawet wybitny Carl Gotthard Langhans. Były tu pruskie koszary, a potem koszary ZOMO. W XXI wieku Kępa znów zmienia swój wygląd i charakter. 


Wrocław został ciężko doświadczony podczas drugiej wojny światowej. Choć dopiero w sierpniu 1944 roku miasto zostało ogłoszone twierdzą, to wystarczył niecały rok, aby zadać rany nie tylko ludziom, ale i tkance miejskiej zabudowy. Ucierpiała w tym czasie też Kępa Mieszczańska - wówczas znana jako Bürgerwerder. Wyspa otoczona wodami Odry miała długą historię i wielokrotnie podlegała przebudowom. Obszar położony na terenach zalewowych dopiero w XIII wieku został zagospodarowany, początkowo pełniąc funkcję przemysłową i wykorzystując potencjał rzeki. Powstawały tu młyny, nabrzeża przeładunkowe, słodownie. 
Przełom XIX i XX wieku - po prawej Kępa Mieszczańska
Stopniowe regulowanie koryta rzeki dawało pole do rozwoju, powstała papiernia, punkt poboru wody do wodociągu oraz port. XVII wiek i wojna trzydziestoletnia przyniosły kolejne zmiany - nieco odizolowana od reszty miasta Kępa Mieszczańska stała się doskonałym terenem na utworzenie zabudowy wojskowej. Teren częściowo objęto fortyfikacjami miejskimi i zbudowano lazaret (szpital wojskowy). W 1788 roku wzniesiono koszary artyleryjskie, podobno jedne z największych i najnowocześniejszych w całych Prusach. Ich projektu podjął się nie byle kto, bo sam Carl Gotthard Langhans - jeden z najwybitniejszych architektów klasycystycznych, projektant Bramy Brandenburskiej w Berlinie. O twórcy oraz dziedzictwie, jakie zostawił wraz z synem - również architektem - przeczytacie więcej tutaj. Na Kępie C. G. Langhans zbudował również cukrownię - obecnie budynek Herbapolu. 

Odnowione budynki na terenie dawnych koszar. Na dole po prawej cukrownia projektu Langhansa (obecnie Herbapol) oraz Most Sikorskiego (d. Königsbrücke).

Dzisiaj tereny wojskowe kojarzą się nam głównie z północną częścią wyspy, ale wtedy, w XVIII wieku wybudowano dwa bliźniacze gmachy wzdłuż ulicy Księcia Witolda. Powstały też inne budynki koszarowe, place ćwiczebne, wartownie, budynki gospodarcze, magazyny, kotłownia, stajnie, wozownie (później przerobione na garaże). W połowie XIX wieku zaczęła słabnąć przemysłowa i wojskowa rola Kępy, zaczęto stawiać budynki o charakterze mieszczańskim (kamienice i wille oraz budynki administracyjne), zbudowano nowe mosty (Königsbrücke - obecnie Sikorskiego i Wilhelmsbrücke - ob. Mosty Mieszczańskie) i puszczono przez nie linię tramwajową. Część koszar znajdowała nowe funkcje, zlikwidowano też młyny na wschodnim brzegu wyspy, stawiając w ich miejscu elektrownię wodną.

Willa oraz Stare Mosty Mieszczańskie | Dawne koszary

Dawne koszary
Druga wojna światowa odcisnęła duże piętno na wyspie, zniszczeniu uległa duża część zabudowań. Po 1945 roku - już w polskim Wrocławiu - część ocalałych obiektów koszarowych przejęły jednostki pomocnicze Wojska Polskiego (na północy wyspy), a część (przy ul. Księcia Witolda) - jednostki Milicji Obywatelskiej. Nazwa ulicy noszącej miano pogromcy Krzyżaków ma zresztą dość ciekawą historię. Przedwojenna Werderstraße („ulica Na Kępie”) miała zostać nazwana na cześć pierwszego komendanta głównego Milicji Obywatelskiej - generała Franciszka Jóźwiaka, pseudonim „Witold”. Władze miasta nie chciały jednak uhonorować w ten sposób żyjącej osoby i przemianowały ulicę na Księcia Witolda. Rzutem na taśmę sąsiednie ulice także nazwano imionami uczestników bitwy pod Grunwaldem: Władysława Jagiełły, Zyndrama z Maszkowic i Jana Žižki.


Ogromne zmiany na Kępie przyniosły ostatnie lata. Agencja Mienia Wojskowego sprzedała dawne tereny koszarowe deweloperom, w efekcie czego powstał jeden z największych we Wrocławiu placów budowy. Kilka budynków zostało odrestaurowanych, spora część jednak została zrównana z ziemią, dając miejsce pod wyrastające jak grzyby po deszczu bloki. Kępa Mieszczańska jest jednym z ostatnich tak atrakcyjnych terenów pod zabudowę w centrum miasta - na Rynek idzie się stąd zaledwie 15 minut piechotą.

Powojenny mural sławiący Układ Warszawski | Jeden z zachowanych budynków wojskowych

Dawne boisko - ostatni skrawek terenu (powiedzmy) zielonego na Kępie | Przebudowa dawnej piekarni garnizonowej
Wybrałam się na spacer z aparatem po tym placu budowy, aby uchwycić zachodzące zmiany i utrwalić ostatnie dni wielu budynków. Już za parę miesięcy obszar ten może wyglądać zupełnie inaczej. Brodząc w błocie po kostki można jeszcze zobaczyć ostatnie zabudowania wojskowe, zarówno przed-, jak i powojenne. Udało się uchwycić nawet niemiecki napis, który przypomina o tym, jak wiele się we Wrocławiu zmieniło, zmienia i zmieniać będzie. Czy na lepsze, czy na gorsze - nie mnie oceniać.