Co robiły dzieci z Korei Północnej w XVI-wiecznym pałacu na Dolnym Śląsku? Dlaczego miejsce, które dziś tchnie ciszą i spokojem, przez dekady było świadkiem dramatów, izolacji i wielkiej polityki? Jeśli sądzisz, że historia Płakowic to tylko kolejny rozdział z dziejów dolnośląskich rezydencji – daj się zaskoczyć. W cieniu krużganków i pod herbami dawnych rodów kryje się opowieść, której próżno szukać w przewodnikach...
Płakowicki zamek, a właściwie pałac, został zbudowany w latach 1550–1563 z inicjatywy Rumpolda von Talkenberga. Zaprojektowany przez włoskiego architekta Franciszka Parra, stanowił jeden z najważniejszych renesansowych obiektów obronnych na Śląsku. Imponujący trójskrzydłowy kompleks z dziedzińcem otoczonym krużgankami był nie tylko reprezentacyjną siedzibą, ale także warownią. Z biegiem lat zamek przechodził z rąk do rąk: Talkenbergowie, Schaffgotschowie, Hochbergowie, Nostitzowie.
W 1824 roku obiekt został przekształcony przez władze pruskie w zakład psychiatryczny. Zamurowano arkady, usunięto zdobienia, rozebrano część architektury, a zamek na wiele dekad stracił swój reprezentacyjny charakter. W okresie III Rzeszy budynek był miejscem tragicznych wydarzeń – to tutaj, w ramach akcji T4, Niemcy przeprowadzali eutanazję osób uznanych za niepełnosprawne. Ciała spalano w specjalnie wybudowanym krematorium.
W latach 1953–1959 w zamku w Płakowicach funkcjonował... tajny ośrodek dla dzieci z Korei Północnej. W wyniku wojny koreańskiej (1950–1953) Polska przyjęła ponad 1000 dzieci – sierot wojennych i dzieci partyjnych elit – które miały znaleźć schronienie i edukację w krajach bloku wschodniego. Płakowice, ze względu na odosobnienie, stały się jedną z trzech lokalizacji w kraju, do których trafiły dzieci. Do dziś zachowały się zdjęcia, listy oraz tablica pamiątkowa w Szkole Podstawowej nr 3 w Lwówku Śląskim.
Pobyt dzieci był utajniony – opiekunowie, lekarze i nauczyciele musieli podpisać zobowiązania do milczenia. Dzieci szybko przyswajały język polski, brały udział w szkolnych uroczystościach i wakacyjnych koloniach. Mimo wojennej traumy, wielu z nich zapamiętano jako bystrych i wrażliwych. Po latach pisali do swoich opiekunów listy pełne tęsknoty i wdzięczności. To jednak nie trwało długo.
W 1959 roku, z dnia na dzień, władze Korei Północnej zażądały powrotu wszystkich dzieci. Oficjalnie nie podano powodów. Nieoficjalnie mówi się, że dzieci zbyt mocno przesiąkły polskim stylem życia i zachodnimi – w ocenie reżimu – wartościami. Powrót był dramatyczny. Dzieci płakały, niektóre próbowały uciekać, wielu opiekunów traktowało je jak własne. Po ich wyjeździe kontakt stopniowo zanikał. Cenzura PRL zerwała resztki więzi. Dziś po „małej Korei” w Płakowicach pozostała tylko pamięć i garść dokumentów.
Po okresie użytkowania przez wojsko zamek opustoszał i popadał w ruinę. Dopiero w 1992 roku nieruchomość została przejęta przez Chrześcijański Ośrodek "Elim" Kościoła Baptystów, prowadzony przez australijskiego pastora. Od tamtej pory zamek jest stopniowo remontowany i służy jako miejsce działań misyjnych oraz społecznych. Choć wnętrza nie są ogólnodostępne, można wejść na dziedziniec – renesansowe krużganki, jońskie kolumny i kamienna balustrada robią duże wrażenie.
Odwiedzając Płakowice w ciepły, letni dzień, trudno uwierzyć, że to miejsce nosi tak ciężką historię. Cisza, śpiew ptaków i staw z białym mostkiem tworzą sielski klimat, który zupełnie nie koresponduje z burzliwymi dziejami tego miejsca. Jeśli kiedyś znajdziesz się w okolicach Lwówka Śląskiego – zatrzymaj się. Wejdź przez kamienną bramę, spójrz na medaliony dawnych właścicieli i przypomnij sobie, że historia nie zawsze mówi najgłośniej tam, gdzie najwięcej widać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz