wtorek, 29 czerwca 2021
Trochę wody dla ochłody. Zamek w Wojnowicach
Cerkiew w Sokolikach Górskich. W tym szaleństwie jest metoda
Wyobraźcie sobie wieś położoną na dwóch brzegach rzeki. Przez niemal 400 lat funkcjonuje ona symbiotycznie niczym żywy organizm. Pewnego dnia na rzece ustanowiona zostaje granica państw i po obu stronach życie zanika. O istnieniu osady w tym miejscu świadczą już tylko znajdujące się w coraz gorszym stanie ruiny świątyni. Dziesięciolecia mijają, aż pewnego dnia zniszczona budowla na pustkowiu zostaje odbudowana... To właśnie historia Sokolik Górskich, zapomnianej wsi położonej w najdzikszej części Bieszczad.
Sokoliki Górskie lokowano około roku 1556. Wieś położona na dwóch brzegach Górnego Sanu należała do patriotycznej rodziny Dybowskich. W 1848 roku lokalny dwór był punktem przerzutowym ochotników, którzy wędrowali z Galicji na Węgry do powstania, a w 1863 r. podczas powstania styczniowego córki Dybowskiego - Olimpia i Wanda - prowadziły działalność patriotyczną w Sokolikach i we Lwowie. Od 1905 r. przez wieś (po stronie ukraińskiej) prowadzi linia kolejowa łączącą Użhorod z Samborem, istniała tu również linia kolejki wąskotorowej, wykorzystywana do transportu drewna. II wojna światowa doprowadziła do całkowitej zagłady miejscowości i wysiedleń mieszkańców po obu stronach Sanu.
Sokoliki na mapie z 1787
Aby dostać się do Sokolik Górskich, musimy zjechać z Wielkiej Pętli Bieszczadzkiej, kierując się w stronę Mucznego, a następnie Tarnawy Wyżnej. W Bazie pod Roztokami - ostatnim cywilizowanym miejscu w tej części Bieszczadów - kupujemy bilet wstępu do parku narodowego oraz uiszczamy opłatę za parking. Samochód musimy zostawić na parkingu przy torfowisku w Tarnawie Wyżnej i resztę trasy pokonać pieszo. Aż chciałoby się mieć rower - opisana trasa jest dostępna dla jednośladów.
Początek trasy wiedzie poboczem mało uczęszczane drogi. Mija nas niewiele aut - raczej mało kto zapuszcza się tak daleko w te rejony. Kawałek dalej jest już tylko parking w Bukowcu, z którego można udać się do źródeł Sanu. To niezwykle malowniczy rejon - po naszej prawej stronie w oddali majaczą połoniny, po lewej, niemal na wyciągnięcie ręki mamy Ukrainę i torfowisko Litmirz. Gdy dochodzimy do rozstaju dróg, skręcamy w lewo i zastajemy mniej więcej taki widok. Na szczęście po chwili w oddali zauważamy cerkiew - cel naszej wędrówki. Zapowiada się dłuuugi spacer.
Przeczytałam kiedyś na pewnym blogu, że płytowa droga zawsze prowadzi w jakieś ciekawe miejsce. Obierając tę myśl jako motto wycieczki, podążamy przed siebie. Jak tu pusto! Jak cicho! Przez długi czas nie spotkamy ani żywej duszy, choć w końcu mija nas samochód straży granicznej. Kątem oka dostrzegamy, że w środku siedzą mężczyźni zakuci kajdankami. Możemy jedynie domyślać się, co się wydarzyło. Droga przed siebie jest żmudna, ale widoki wynagradzają wysiłek.
Idzie się głównie po płaskim terenie, choć w pewnym momencie napotykamy niewielkie podejście. To znak, że jesteśmy już blisko. Po chwili wchodzimy w las i cerkiew niknie nam z oczu, by ponownie się wyłonić w prześwicie. Widać ją całkiem dobrze z tej perspektywy, ale najlepsze wciąż przed nami.
Po wyjściu z lasu odbijamy ścieżką w lewo do punktu widokowego w zakolu Sanu. To najbliżej, jak można podejść od strony polskiej. Jak tu pięknie!
Cerkiew p.w. św. Wielkiego Męczennika Dymitra w Sokolikach powstała w 1931 roku nad brzegiem Sanu, po stronie będącej obecnie częścią Ukrainy. Po II wojnie światowej wysiedlono niemal całą ludność ze strefy nadgranicznej, a świątynia została rozkradziona i sprofanowana. Do 1990 roku była wykorzystywana przez żołnierzy jako stajnia i magazyn. Popadła w ruinę, straciła część dachu. Już na początku lat 90. XX w. pojawił się plan odbudowy, ale władze wojskowe nie wyraziły zgody na oddanie obiektu. Lata mijały i dopiero w XXI wieku coś się zmieniło. W 2013 roku odbyło się tu pierwsze od lat nabożeństwo. Rok wcześniej, w 2012 roku, zarejestrowano komitet, który podjął się zbiórki na rzecz odbudowy cerkwi. Akcja zakończyła się sukcesem i dziś możemy podziwiać świątynię w jej pełnej krasie. Szkoda, że tym razem tylko na odległość.
To niezwykła historia z happy endem, którego chyba nikt się w tym miejscu nie spodziewał. Odbudowa świątyni w niemal opuszczonej wsi (koło stacji kolejowej jest tylko kilka zamieszkałych domostw) zakrawała na szaleństwo, ale udało się. Skorzystaliśmy także my, Polacy, zyskując przepiękny punkt widokowy w zakolu Sanu. Cała wycieczka, z powrotem tą samą drogą i przejściem przez Torfowisko Tarnawa, to dystans 12 kilometrów. Towarzyszyły nam piękne widoki, cisza i spokój. Czego więcej potrzeba?
niedziela, 27 czerwca 2021
Torfowisko w Tarnawie - bieszczadzka przyroda na wyciągnięcie ręki
czwartek, 17 czerwca 2021
Cerkiew w Berezce. To, co zostało...
Kiedy piszę o Bieszczadach, najczęściej mam na myśli Bieszczady Wysokie. W rzeczywistości jest to szerszy obszar i tym razem zaprezentuję Wam ciekawe miejsce położone nieco bardziej na północ od połonin. Oto cerkiew w Berezce, a raczej to, co z niej zostało...
Pierwsza cerkiew w tym miejscu powstała prawdopodobnie w XV wieku, a w jej wnętrzu wyryto datę 1444. Została ona rozebrana w drugiej połowie XIX wieku. Obecną, murowaną, wzniesiono w 1868 roku. W 1914 roku przeprowadzono renowację ikonostasu, a w 1920 r. odnowiono świątynię. Po II wojnie światowej, po Akcji Wisła, opustoszała. Próbowano zaadaptować ją na kościół rzymskokatolicki w latach 50. XX wieku, ale ostatecznie się to nie powiodło. Następnie pojawiły się plany zaburzenia cerkwi, których na szczęście nie zrealizowano, ale wkrótce pracownicy PGR-u zerwali blachę z dachu.
Obecnie cerkiew jest w ruinie, zachowały się tylko mury. Nie przetrwała dzwonnica, a cmentarz został wchłonięty przez współczesną nekropolię. Zachowało się tam kilka starych krzyży. Na zniszczonych murach cerkwi zachowały się szczątkowe malowidła, które dają nam wyobrażenie, jak piękne musiało kiedyś być to miejsce.