Niedługo po urodzinach postanowiłam sprawdzić, czy 38 kilometrów można pokonać szybciej niż nogami. Tym razem – na dwóch kółkach. Nie jestem zaprawioną w bojach górską rowerzystką, więc skusiłam się na rower elektryczny. Choć dla niektórych to może brzmieć mało sportowo, ja jestem na tak! Wspomaganie to po prostu inny sposób odkrywania górskich szlaków – z nowej, ekscytującej perspektywy. Oto wymyślona przeze mnie łatwa trasa po Beskidzie Śląskim przez Cieńków, Przysłop i Stecówkę.
Na początku wycieczki trzeba było… wypożyczyć rowery. Wybrałam wypożyczalnię niedaleko ośrodka Nowa Osada w Wiśle – w okolicy jest ich kilka, więc każdy znajdzie dogodny punkt dla siebie. W pogodny dzień warto jednak zarezerwować sprzęt wcześniej – chętnych nie brakuje. Pierwszy odcinek prowadził zwykłą drogą, ale już w Wiśle Malince zaczęła się wygodna ścieżka rowerowa wzdłuż rzeki. Punktem charakterystycznym tej części trasy jest oczywiście skocznia narciarska im. Adama Małysza, zbudowana w 2008 roku na zboczu Cieńkowa.
Gdy tylko pojawił się niebieski szlak, odbiliśmy w prawo i rozpoczęliśmy mozolne wspinanie na Cieńków. Stromo, ale pięknie – klasyka beskidzkiego podjazdu. Przyznam szczerze, że bez wspomagania byłoby ciężko. O ile starałam się oszczędnie korzystać z elektryczności, tak tutaj zrobiła ona robotę – podjazd jest naprawdę ostry. Ale za to jakie to przyjemne: chwila, moment i już byliśmy na Cieńkowie, podziwiając wyjątkowe panoramy, jakie to miejsce oferuje.
Dalsza droga nadal wiodła w górę – przez Cienków Wyszni i Postrzedni. Nachylenie oraz kamienista nawierzchnia sprawiły, że był to solidny test dla nóg (i, przyznam uczciwie, baterii). Doskonale znam ten szlak z pieszych wędrówek i byłam pod wrażeniem, jak szybko można go pokonać na rowerze. Jednoślad sprawił, że zobaczyłam Beskid Śląski z zupełnie nowej perspektywy. Po chwili pedałowania naszym oczom ukazała się Chatka na Wyśnim – kameralny bufet z pięknym widokiem. Idealne miejsce na przerwę.
Po krótkim odpoczynku i zdjęciach ruszyliśmy żółtym szlakiem, znów lekko pod górę. Pod Zielonym Kopcem pojawiła się droga pożarowa, w którą skręciliśmy w prawo, rozpoczynając dłuuugi zjazd. Pożarówka była dla mnie nowym doświadczeniem – dotąd poruszałam się tylko po znakowanych szlakach, a tu proszę: pokaźna sieć dróg do odkrycia na zboczach masywu Baraniej Góry.
Planowałam dojechać prosto do schroniska na Przysłopie, ale coś mnie tknęło, by nieco urozmaicić trasę. Zarządziłam odbicie na pętlę wokół góry Przypiór – i to był strzał w dziesiątkę! Na nieco monotonnym odcinku pojawiły się rozległe widoki, a w oddali wyłoniło się nawet Skrzyczne. Po krótkim objeździe wróciliśmy na znaną już drogę pożarową i dotarliśmy na Przysłop.
Znam i lubię to schronisko, dlatego chętnie do niego wracam. Tym razem tylko chwila odpoczynku na leżaku, ale i tak się liczy, prawda? Z Przysłopu ruszyliśmy szlakiem w Dolinie Czarnej Wisełki – to odcinek, który zawsze daje mi popalić podczas pieszych wędrówek. Nie dlatego, że jest trudny – wręcz przeciwnie – ale bywa piekielnie nudny. Zawsze marzyłam, żeby przejechać go na rowerze. Oto, voila, mam! I zjazd zajmuje zaledwie parę minut. Tak można żyć.
Na koniec, żeby nie było zbyt spokojnie, podjechaliśmy jeszcze do Stecówki, a z niej na Przełęcz Szarcula. Z Szarculi serpentynami w dół, obok „Zameczku” – pałacu prezydenckiego – a następnie do zapory. Zbiornik wodny Czarne powstał w 1973 roku jako rezerwuar wody pitnej chroniący okolice przed powodziami. Do zapory wpływają potoki Czarna Wisełka i Biała Wisełka, które po połączeniu z potokiem Malinka dają początek rzece Wiśle. Stąd został nam już tylko ostatni odcinek – powrót drogą do wypożyczalni.
Licznik pokazał 38 kilometrów – zupełnie nieplanowanie, znów symbolicznie świętowałam swoje 38. urodziny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz