wtorek, 14 lutego 2017

Zimowa osowiałość - Wielka Sowa

Długo nie mogłam wybrać się na Wielką Sowę, ale w końcu dwa tygodnie temu dotarłam na jej szczyt. Choć w Górach Sowich byłam już parę razy, dopiero teraz udało mi się wyjść na szlak. Malownicze krajobrazy, dużo śniegu, niski pułap chmur, aparat i ja - efekty tego połączenia są co najmniej satysfakcjonujące.


Pogoda tego dnia nie zapowiadała się dobrze. Od rana utrzymywała się gęsta mgła, a po drodze pojawił się przelotny deszcz. Typowe Sowie - pomyślałam - bo nie wiem, na czym to polega, ale zawsze gdy jadę w te rejony, to trafiam na posępną, deszczową pogodę. Taka aura tylko podkreśla mroczny klimat tych okolic, w których niemal 75 lat temu z wykorzystaniem niewolniczej pracy powstawał jeden z najbardziej tajemniczych obiektów II wojny światowej - podziemny kompleks Riese. 

Tym razem zamiast eksploracji podziemi obrałam sobie cel górski - Wielką Sowę - jeden z chętniej odwiedzanych szczytów w Sudetach. Wystartowaliśmy z Przełęczy Sokolej popularnym czerwonym szlakiem, mijając po drodze dwa stare schroniska: Orła oraz Sowę. Orzeł nosił przed laty miano Bismarckbaude - i nie jest to jedyne nawiązanie do Żelaznego Kanclerza w tej okolicy, o czym wspomnę jeszcze później. Wyżej położona Sowa (d. Eulenbaude) jest starszym schroniskiem, z 1897 roku, i mimo parokrotnego przebudowania obiektu w środku zachował się częściowo oryginalny wystrój.


Nie trzeba wiele czasu ani wysiłku, aby dotrzeć na Wielką Sowę (1015 m n.p.m.). Po krótkim spacerze zza drzew wyłania się charakterystyczna wieża widokowa - dawniej nazywana Wieżą Bismarcka (Bismarckturm). Uroczyste otwarcie tej mierzącej 25 metrów budowli nastąpiło 24 maja 1906 roku, a na jej parterze znajdowała się sala pamięci z popiersiem Bismarcka. Dziś w tym miejscu znajduje się bufet (zimą nieczynny). Z wieży roztacza się piękny widok na okolicę - przy dobrej pogodzie widać stąd Małą Sowę, Ślężę czy Śnieżnik.



Następnie kontynuowaliśmy trasę czerwonym szlakiem w kierunku Koziego Siodła i dalej do Przełęczy Jugowskiej. Na rozległej polanie przed samą przełęczą obowiązkowym punktem programu było zatrzymanie się na sesję zdjęciową - z chmur nieśmiało wyłonił się Masyw Śnieżnika. Kilka kolejnych kroków i dotarliśmy do schroniska "Zygmuntówka", które jako jedyne z trzech tutejszych przedwojennych "baud" przetrwało i funkcjonuje do dziś.



Po krótkim odpoczynku zdecydowaliśmy się zawracać - takie niestety są uroki zimowych wędrówek i krótkich dni. Aby nieco urozmaicić sobie trasę, wybraliśmy nowy żółty szlak - jego istnienie może być mylące, ponieważ na wiele map nie został jeszcze naniesiony. Warto jednak o nim wiedzieć, ponieważ znajduje się przy nim taras widokowy z genialną panoramą na Dolinę Kamionkowską oraz Ślężę z Radunią. A tego dnia, trzeba przyznać, chmury zrobiły robotę. Oj, zrobiły.


Z rozdroża na Kozim Siodle kontynuowaliśmy spacer do Sowy, a następnie znów czerwonym szlakiem doszliśmy do punktu wyjścia. Udało się tego dnia zrobić taką sympatyczną pętelkę-ósemkę i - przede wszystkim - zdobyć mój dwunasty szczyt z Korony Gór Polski. Góry Sowie potrafią skraść serce - są tajemnicze, nieco mroczne i zrobiły mi apetyt na więcej. Ja tu jeszcze wrócę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz