poniedziałek, 22 grudnia 2025

Granicznym szlakiem Beskidu Śląskiego: Soszów i Czantoria z dzieckiem

Beskid Śląski to jedno z tych pasm, które nawet przy krótkiej wycieczce potrafi zaskoczyć różnorodnością tras i widokami. Tym razem naszym celem była wędrówka grzbietem granicznym z noclegiem w schronisku, wejściem na Soszów Wielki i dalszym przejściem w stronę Wielkiej Czantorii.


Po dotarciu do Ustronia zaparkowałam auto w Poniwcu, w okolicy przystanku autobusowego o tej samej nazwie. Wybrałam to miejsce, aby bez problemu wrócić tu pieszo następnego dnia. Wycieczkę zaczęłyśmy od podjazdu autobusem do Wisły Jawornika (w okolicy stacji Orlen i Lidla), skąd czekał nas ponad dwukilometrowy spacer do właściwego podejścia na Soszów. Niestety autobusy docierają do centrum Jawornika tylko w dni nauki szkolnej, więc zafundowałyśmy sobie solidną rozgrzewkę po płaskim. Samo podejście do schroniska na Soszowie nie było trudne i, podziwiając piękne jesienne widoki, spokojnie dotarłyśmy do celu.




Schronisko na Soszowie położone jest przy jednym z najbardziej widokowych i najczęściej uczęszczanych szlaków Beskidu Śląskiego, biegnącym pasmem Stożka i Czantorii – od Tułu, przez Wielką Czantorię, Soszów Wielki, Cieślar i Stożek, aż w stronę Przełęczy Kubalonka. Obiekt powstał w 1932 roku w siodle między Wielkim i Małym Soszowem, zaledwie kilka metrów od granicy, jako prywatne schronisko Pawła Poloka. Jego historia była burzliwa i naznaczona II wojną światową oraz próbami przejęcia przez niemieckie organizacje turystyczne. Po wojnie schronisko zostało rozbudowane, a w 1947 roku stało się pierwszą stacją turystyczną Oddziału PTT w Cieszynie. Dziś oferuje około 30 miejsc noclegowych, pełne wyżywienie i pozostaje ważnym punktem na granicznym szlaku pieszym, chętnie odwiedzanym przez turystów.



Po noclegu ruszyłyśmy na Soszów Wielki, leżący dokładnie na granicy polsko-czeskiej, skąd rozciągają się szerokie widoki na grzbiety Beskidu Śląskiego i Morawsko-Śląskiego. Spłaszczona wierzchowina, polany i otwierające się panoramy sprawiły, że był to spokojny, ale bardzo satysfakcjonujący poranek na szlaku. Po krótkim postoju na szczycie zawróciłyśmy tą samą drogą, mijając schronisko, a następnie czerwonym szlakiem ruszyłyśmy w stronę Wielkiej Czantorii, prowadzącym grzbietem granicznym. Ostatni raz szłam tędy chyba dziesięć lat temu… albo i więcej.



Na samej Czantorii bywam jednak częściej i nawet sześcioletnia Natalia zdobyła ten szczyt ze mną już dwukrotnie. Sam wierzchołek, płaski i rozległy, leży po stronie czeskiej i właśnie tam znajduje się charakterystyczna stalowa wieża widokowa, z której panorama obejmuje zarówno Beskid Śląski, jak i Morawsko-Śląski, a przy dobrej pogodzie sięga daleko poza górskie grzbiety. Kilkaset metrów dalej, również po czeskiej stronie, stoi chata na Czantorii – schronisko zbudowane w 1904 roku przez Beskidenverein, jedno z najstarszych w tej części Beskidów (jedzenie pyszne, ale płatność tylko gotówką, najlepiej w koronach czeskich). Zaledwie kilkadziesiąt metrów dalej, już po polskiej stronie granicy, znajduje się Koliba na Czantorii.


Tuż za nią, ukryty wśród zieleni, zaczyna się niebieski szlak, który wybrałam na zejście. Prowadzi on dość łagodnie w dół przez las, a jedynym utrudnieniem mogą być miejscami luźne kamienie. Na samym dole przekraczamy potok Poniwiec, a dalszą wędrówkę po asfalcie umilają wesoło beczące owce oraz odwiedzony po drodze plac zabaw. Ulica Akacjowa zaprowadziła nas prosto do auta.



Całą trasę można bez problemu zaplanować jako jednodniową wycieczkę, rezygnując z noclegu na Soszowie. Jeśli jednak lubicie spokojne tempo, chcecie nacieszyć się widokami albo wędrujecie z dzieckiem, podział na dwa dni okazuje się rozwiązaniem wygodnym i zdecydowanie wartym rozważenia. A ja niezmiennie polecam Beskid Śląski na wędrówki o każdej porze roku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz