W zeszłą sobotę pogoda nas rozpieszczała - w powietrzu wreszcie można było poczuć wiosnę, a coraz dłuższy dzień zachęcił mnie do zaplanowania kolejnego wyjazdu w góry. Tym razem za cel obrałam Rudawy Janowickie - niewielki masyw w Sudetach Zachodnich. Najbardziej znana jest zachodnia część Rudaw - tzw. Góry Sokole - będące popularnym ośrodkiem dla wspinaczki skałkowej.
Trasa, którą zrobiliśmy, była taka trochę na opak. Zamiast rozpocząć poznawanie Rudaw Janowickich od jej "bestsellerów" - Kolorowych Jeziorek, Schroniska Szwajcarka czy punktu widokowego na Sokoliku Dużym, my wyruszyliśmy z Kowar zielonym szlakiem w stronę Skalnika. Powód tej decyzji był prosty - Skalnik (944 m n.p.m.) jest najwyższym szczytem w masywie. Jak wielokrotnie już wspominałam, wychodzę z założenia, że Korona Gór Polski sama się nie zdobędzie.
Do Skalnika dotarliśmy trochę błądząc po drodze. Gdzieś nam umknęło odgałęzienie zielonego szlaku i w efekcie dotarliśmy drogą na Przełęcz pod Bobrzakiem. Na szczęście szybko udało się zorientować w sytuacji i czerwonym szlakiem (mocno oblodzonym o tej porze roku) dotarliśmy do Ostrej Małej - punktu widokowego z cudownym widokiem na Karkonosze. Sam Skalnik się trawersuje i nie ma możliwości oglądania z niego panoramy.
Kolejnym charakterystycznym punktem był Wołek, do którego dociera się przyjemnym niebieskim szlakiem przez Przełęcz Rudawską. Na jego szczycie znajduje się krzyż dziękczynny dedykowany Janowi Pawłowi II. Stąd jest już tylko parę kroków do Polany Mniszkowskiej, w rejonie której zaczyna się większe zagęszczenie charakterystycznych skał granitowych (tzw. skalne miasteczka). Żółtym, a następnie niebieskim szlakiem skierowaliśmy się w stronę Lwiej Góry.
Po drodze mijaliśmy liczne formacje skalne, które z nawiązką zrekompensowały nam monotonię wcześniejszej wędrówki przez las. Największe wrażenie robi Skalny Most - ponad dwudziestometrowa skała, której dwie części łączy na samym szczycie naturalny kamienny pomost. Ciekawostką jest, że Skalny Most cechuje się zwiększonym promieniowaniem radioaktywnym.
Po niewielkim podejściu przez błoto po kostki (ach, wiosna w górach!) docieramy w końcu do Lwiej Góry. Okazuje się, że nie jest to królestwo Simby, a kolejna ciekawa formacja skalna z naturalną rzeźbą przypominającą swym kształtem króla dżungli (choć pojawiły się też głosy, że wygląda bardziej jak niedźwiedź). Mając na uwadze późną porę, zdecydowaliśmy się w tym punkcie zawrócić i udać się w kierunku Janowic Wielkich, aby zdążyć przed zmrokiem dojść na dworzec. Na pewno warto byłoby tam jeszcze kiedyś wrócić i mając więcej czasu poświęcić tej okolicy więcej uwagi.
Nie był to jednak koniec atrakcji tego dnia, po drodze przeszliśmy bowiem jeszcze przez imponujący zamek Bolczów z XIV wielu. Te malownicze ruiny budzą zachwyt dzięki niezwykłemu "wbudowaniu" w istniejące tu skały. Momentami trudno odróżnić, co jest częścią naturalnego ukształtowania terenu, a co dziełem człowieka. W połowie XVII wieku zamek spłonął i od tego czasu pozostaje w ruinie, ale w 1848 roku na starych fundamentach zbudowano tu gospodę, która jeszcze po wojnie pełniła funkcję schroniska. Nie przetrwało ono jednak do współczesnych czasów.
Z zamku skierowaliśmy się już prosto do Janowic Wielkich na pociąg powrotny do Wrocławia. Niedaleko znajduje się, znana z fantastycznej książki Filipa Springera Miedzianka - miejscowość, która w tajemniczych okolicznościach dosłownie zniknęła z powierzchni ziemi. Zainteresowanym polecam ten artykuł.