czwartek, 27 lutego 2020

Stara Kopalnia w Wałbrzychu - jak nie zapaść się pod ziemię

Po spędzeniu większości życia w województwie śląskim uznałam, że kopalniane wieże czy zabytki techniki raczej mało czym mogą mnie zaskoczyć. Tak było do dnia, w którym odwiedziłam Starą Kopalnię w Wałbrzychu. Chyba po raz pierwszy spotkałam się z tak imponującą i kompletną metamorfozą upadłej kopalni. Dziś jest to nie tylko muzeum, ale  też miejsce, w którym spotykają się turystyka, nauka, sztuka, biznes... oraz muzyka metalowa.


Jak widzicie, już na wstępie wystawiłam Starej Kopalni niezłą laurkę. Powiem Wam, dlaczego. Już podjeżdżając pod ten obiekt można się zdumieć, widząc, jak wielki zakład niegdyś tu funkcjonował. Muzeum obejmuje zespół górniczych budowli przemysłowych pochodzących z przełomu XIX i XX wieku, a w latach 1770 (!) – 1996 działała tutaj Kopalnia Węgla Kamiennego Julia. Centrum Nauki i Sztuki Stara Kopalnia jest największą atrakcją turystyki poprzemysłowej w Polsce, a warto wspomnieć, że jeszcze nie cały obiekt został odrestaurowany!


Podczas zwiedzania z przewodnikiem poznajemy nie tylko historię tego miejsca, ale też możemy dowiedzieć się sporo na temat specyfiki pracy w kopalni oraz kultury górniczej. Można wejść w niemal wszystkie kopalniane zakamarki - od łaźni, poprzez lampownię, kotłownie, warsztat mechaniczny, budynki maszyn wyciągowych, nadszybia, wieże szybów Julia, Sobótka i Dampf, aż po wieżę widokową oraz - a jakże - podziemny tunel oraz budynki zakładu przeróbki mechanicznej węgla. Jednym słowem - tutaj kopalnię zwiedza się od "piwnic" aż po "dach".



Trasa muzealna to nie jedyna atrakcja Starej Kopalni. Możecie kiedyś tu trafić na konferencję lub sympozjum naukowe, obejrzeć wystawę obrazów, wynająć salę na spotkanie biznesowe albo... wziąć udział w warsztatach ceramicznych. Wałbrzych przed laty słynął nie tylko z kopalni - swoje siedziby miały tu trzy olbrzymie fabryki produkujące porcelanę stołową sprzedawaną później na cały świat! W kopalnianych magazynach Centrum Ceramiki Unikatowej znajduje się przeszło 1600 form z nieistniejącej już Fabryki Porcelany Wałbrzych. A miłośnicy nieco bardziej intensywnych doznań z pewnością też znajdą tu coś dla siebie - na terenie Starej Kopalni od paru lat odbywa się Metal Mine Festival. Trzeba przyznać, że postindustrialny krajobraz świetnie pasuje do ciężkiego grania.



To z pewnością nie wszystkie atrakcje, jakie czekają na Was w Starej Kopalni. Wybierzcie się sami i przekonajcie się, jak ciekawie można spędzić czas w Wałbrzychu. Mam nadzieję, że będziecie równie miło zaskoczeni, jak ja. 

poniedziałek, 17 lutego 2020

Góra Zborów - w drodze na sabat czarownic

Według legend na Górze Zborów można spotkać czarownice. My się jednak przekonaliśmy, że w styczniowy, wietrzny dzień, nie można tam spotkać nikogo. Widoki natomiast były tak piękne, że sama chętnie wskoczyłabym na miotłę, aby częściej tam bywać. Poznajcie Górę Zborów na Wyżynie Krakowsko-Częstochowskiej.


467 metrów nad poziomem morza - nie jest to najwyższy szczyt, jaki zdobyliśmy, ale był to jednak pierwszy szczyt zdobyty przez nas w trójkę. Pogoda w połowie stycznia nie zachęcała do dłuższych wędrówek z małym dzieckiem (a my też mamy pokłady energii na wyczerpaniu), postanowiliśmy zatem ruszyć "tylko" na Jurę Krakowsko-Częstochowską. Ale przecież te okolice też potrafią zauroczyć. 


Dobrym punktem wypadowym na Górę Zborów jest Centrum Dziedzictwa Przyrodniczego i Kulturowego Jury, przy którym znajduje się spory parking. Niestety samo centrum okazało się być poza sezonem zamknięte, więc nie mogliśmy go odwiedzić. Na szczyt ruszyliśmy czarnym szlakiem, mijając po drodze Jaskinię Głęboką, największą znaną w tym rejonie - jej długość wynosi 190 m. Niestety ona również była zamknięta - nie mieliśmy szczęścia tego dnia i dobrze, że chociaż szlak był drożny.


Następnie odbiliśmy na szlak zielono-czerwony, którym doszliśmy na sam szczyt Góry Zborów, nazwanej tak ze względu na... czarownice. Według legendy to właśnie tutaj miały gromadzić się wiedźmy przed odleceniem na miotłach na sabat czarownic, na Łysą Górę w Górach Świętokrzyskich. Żadnej z nich niestety nie spotkaliśmy, zresztą przez całą wędrówkę mogliśmy kontemplować ciszę i spokój - jak już mogliście zauważyć, nie trafiliśmy tam w szczycie sezonu.



Warto wspomnieć, że przy lepszej pogodzie można na Górze Zborów spotkać wielu wspinaczy. W jej partiach wierzchołkowych i na zboczach znajdują się skałki o wysokości do 30 metrów, które pokryte są gęstą siatką dróg wspinaczkowych. Nadano im ciekawe nazwy, między innymi Chomicza Skała, Dziurawy Blok, Kruk, Młynarze, Skała z Sosną, Skrzat, Sówka czy Wielbłąd. W zboczach góry znajduje się również wiele jaskiń, ale tylko Jaskinia Głęboka jest udostępniona (albo nie;-)) do turystycznego zwiedzania.


Na szczycie nie zabawiliśmy długo, bo wiał silny wiatr. Zrobiliśmy sobie kilka pamiątkowych zdjęć i ruszyliśmy w dół. Postanowiliśmy nie wracać tą samą trasą, tylko dojść zielono-czerwonym szlakiem do drogi i wrócić do auta wzdłuż szosy. Nie była to nasza najdłuższa czy najbardziej ambitna wędrówka, ale powoli uczymy się życia i podróżowania z naszą córką. A przyjdzie jeszcze taki dzień, gdy mała przegoni nas w drodze na szczyt :-)


wtorek, 11 lutego 2020

Pałac w Szczekocinach - kołem się toczy

Piękne pałace są domeną nie tylko Dolnego Śląska. Przemierzając Polskę, trafiam z przyjemnością w takie miejsca, jak Szczekociny. Pałac Dembińskich zasługuje na porządny remont, ale nawet w obecnym stanie potrafi zachwycić...


Są takie dni, gdy wszystko sprzyja w podróży - pogoda piękna, droga pusta i szeroka, a samochód jakby nieco mniej pali. W ten styczniowy poranek było zupełnie na odwrót. Najpierw okazało się, że mój aparat nie działa - przed wyjazdem naładowałam baterię i byłam pewna, że wytrzyma, jak zawsze, kilka dni. Niestety mroźny styczeń chyba dał Nikonowi popalić i za nic w świecie nie chciał się włączyć, a ładowarka została w domu. Następnie okazało się, że nie dojedziemy do pałacu, bo droga jest zamknięta, stoi policja i nie można skręcić. A w końcu dowiedzieliśmy się, co jest przyczyną objazdu - na terenie przypałacowego parku odbywają się zawody kolarskie (w połowie stycznia!) i cały obszar jest zagrodzony.

Brama (tylko pozorne wejście) i tył pałacu

I wtedy wchodzimy my (cali na biało;-)). Ja z reporterskim telefonem (bo lustrzankę trafił szlag), mąż mój dzielnie pchający wózek przez błoto i wyboje oraz nasza trzy i pół miesięczna córka, która tak słodko zasnęła podczas jazdy, że nie mieliśmy serca jej budzić i motać w chustę, bo przecież wychodzimy tylko na moment zrobić kilka zdjęć. Próbowaliśmy obejść pałac z każdej strony i lipa! Nie ma przejścia, wszędzie jeżdżą na rowerach! Jeśli było jakieś dojście, to nie udało nam się go znaleźć (a ciężko się pchać z wózkiem przez błoto i tłum), więc postanowiłam jakoś przedrzeć się od tyłu pałacu w bezpieczne miejsce, z którego uda mi się zrobić zdjęcia. Małżonek mój zapewne po raz kolejny się zastanawiał, czemu się zgada na te moje wycieczki, ale chociaż dziecko było zadowolone, bo tata fajnie wybujał na wertepach. Efektem moich desperackich starań jest tylko kilka fotek z telefonu, które może nie powalają jakością, ale doceńcie starania ;-)

Front pałacu

Czas na parę słów na temat samego pałacu. Powstał on na włościach szlacheckiej rodziny Dembińskich pod koniec XVIII wieku - budowę zakończono w roku 1794. Jego styl można określić jako wczesnoklasycystyczny, nawiązujący do klasycyzmu francuskiego. Obok pałacu powstały również dwie oficyny, dwie galerie łączące pałac z oficynami oraz ogród. Po wojnie w pałacu działała szkoła. Rok 1980 był dla rezydencji początkiem końca - w wyniku pożaru zniszczony został dach oraz częściowo więźba dachowa i stropy. Próbowano później remontować obiekt, ale ostatecznie nic nie wyszło z planów adaptacji pałacu na bibliotekę i od 1990 roku budynek jest nieużytkowany. Odnowiono jedynie oficynę.

Oficyny

Jak pokazało jednak nasze doświadczenie, to pałac - mimo że nieużytkowany - znajduje się w centrum wydarzeń odbywających się w Szczekocinach. Nie był to nasz najbardziej udany wypad na "pałacowanie", ale odkąd mam dziecko, już chyba powoli się przyzwyczajam, że nic nie idzie zgodnie z planem. Pałac w Szczekocinach z pewnością zasługuje na lepszy los i byłoby cudownie, gdyby udało nam się wrócić tu za parę lat np. do hotelu. Póki co pozostaje to jednak tylko w strefie marzeń. 

Tył pałacu

poniedziałek, 3 lutego 2020

Człowiek człowiekowi wilkiem - Lutowiska, których już nie ma

W bieszczadzkich Lutowiskach przez wieki żyli po sąsiedzku ludzie różnych kultur, dla których II wojna światowa okazała się być końcem wspólnej egzystencji, a zwykle i egzystencji w ogóle. Lutowiska z ważnego dla okolicy miasta zostały zdegradowane i zniszczone. Wyruszcie ze mną na poszukiwania nielicznych zachowanych śladów po przedwojennych mieszkańcach tej ziemi.


Jeśli w bieszczadzkiej miejscowości znajduje się bankomat, to mamy do czynienia z metropolią. To oczywiście żart, ale jednak jest to pewien wyznacznik powagi miejsca. W Lutowiskach bankomat jest już od jakiegoś czasu, a sama miejscowość też widocznie wyróżnia się w okolicy. Kiedyś to było miasto - lokowano je w 1580 roku na prawie wołoskim, a w 1742 r, August III nadał Lutowiskom prawo odbywania 10 jarmarków rocznie. W 1915 r. miała tu miejsce bitwa, podczas której Austriacy pokonali rosyjską kawalerię. W czasie walk Lutowiska zostały spalone, a wielu mieszkańców zginęło lub zostało przez Rosjan wywiezionych na Syberię. Lutowiska prawa miejskie utraciły w 1919 roku, ale do II wojny światowej pozostały ważnym ośrodkiem handlowym i administracyjnym. Do dziś Lutowiska są najbardziej "cywilizowaną" wsią między Ustrzykami Górnymi i Dolnymi.

Miniatura cerkwi w Lutowiskach | Cerkiew przed wyburzeniem - stan na 1968 r. (Tadeusz Sumiński [Public domain])

Mnie Lutowiska najbardziej kojarzą się z dwoma cmentarzami, które dużo mówią o przeszłości tej ziemi. Jeden z nich - greckokatolicki otaczał cerkiew pw. Św. Michała Archanioła z 1898 roku. Po wysiedleniach rdzennej ludności przez wiele lat świątynia niszczała, aż w końcu została rozebrana w 1980 roku. Dziś o jej istnieniu przypomina miniaturowa rzeźba znajdująca się przy wejściu na teren nekropolii. Sam cmentarz, choć znajduje się blisko głównej drogi, napawa spokojem. Rozległy teren porasta roślinność, wśród której zobaczyć można kilkadziesiąt zachowanych nagrobków. Większość z nich jest zniszczona, nadszarpnięta przez ząb czasu. Jeden z nich chwyta za serce - na kamiennym postumencie umieszczono porcelanowe zdjęcie małego chłopca - Tadzia Janka Dulęby, który żył tylko pięć lat. Ledwo widoczny napis mówi nam tylko, że urodził się 4 maja 1901, a zmarł 6 czerwca 1906. Możemy jedynie domyślać się, jaką tragedią dla rodziców była śmierć ukochanego synka. O tym tajemniczym chłopcu prawdopodobnie już nigdy nie dowiemy się nic więcej...



Drugi cmentarz znajduje się blisko centrum miejscowości, ale by do niego trafić, musimy skręcić w boczną uliczkę, minąć boisko i podjechać nieco pod górkę. Znajdziemy tu spory cmentarz żydowski, a jego rozmiar jest adekwatny do liczby społeczności żydowskiej zamieszkującej niegdyś Lutowiska. Przed wybuchem II wojny światowej niemal 2/3 z 3500 mieszkańców Lutowisk stanowili Żydzi. Mieli swoją synagogę (dziś w ruinie) i żyli wespół z wyznawcami innych religii na tej samej ziemi. W czerwcu 1941 roku Lutowiska zostały zajęte przez Niemców. Rok później Gestapo przy pomocy Ukraińskiej Policji Pomocniczej rozstrzelało 650 Żydów, Polaków i 30 Romów, a następnie spaliło synagogę oraz całą drewnianą zabudowę przy rynku. Gdy Niemcy w 1944 opuścili Lutowiska, wkroczyła tu UPA, mordując pozostałe przy życiu polskie rodziny. O dawnych żydowskich mieszkańcach Lutowisk przypomina dziś ten kirkut, na którym zachowało się kilkaset kamiennych macew. Najstarsza z nich pochodzi z 1796 roku.



Kontynuując jeszcze tę wojenną historię chciałabym dodać, że Lutowiska w latach 1944-51 znalazły się na terenie Związku Radzieckiego. Dokonano wówczas dewastacji kościoła katolickiego i gdy miejscowość znalazła się ponownie w Polsce (w 1951 roku w ramach umowy o zamianie granic), katolickie nabożeństwa odprawiano w cerkwi (tak duża była skala zniszczeń). Niestety, gdy w 1963 roku cerkiew przestała być użytkowana, przestała być komukolwiek potrzebna. Wszystkie pomysły na jej zagospodarowanie spaliły na panewce z powodu braku środków na remont. W 1979 przekazano ją miejscowej parafii łacińskiej, która w maju 1980 rozebrała świątynię, a zdatne do dalszego użytku drewno wykorzystała do budowy kościoła w Dwerniku. Można powiedzieć, że w ten symboliczny sposób zakończyła się historia wielokulturowych Lutowisk.

Kościół katolicki GringoPL [CC BY-SA (https://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0)] | Ruiny synagogi Mirosław Leszczyński [CC BY-SA (https://creativecommons.org/licenses/by-sa/2.5)]

W Lutowiskach przez wieki koegzystowali przedstawiciele różnych kultur i religii. Historia nie była łaskawa dla żadnej z nich. Wiatr historii zawiał w inną stronę, nie pozostawiając miejsca na odbudowę synagogi ani zachowanie cerkwi. Cmentarze zarosły i zapomniano o nich na długie lata. Dopiero niedawno społeczną pracą wolontariuszy udało się uporządkować nekropolie i dziś tylko one przypominają o trudnej i burzliwej historii tego miejsca.