środa, 26 września 2018

Festung Küstrin - Twierdza Kostrzyn - miasto, które zniknęło

Przygraniczny Kostrzyn nad Odrą najlepiej kojarzony jest z "najpiękniejszym festiwalem świata", jak często określa się Pol'and'Rock Festival (dawniej Woodstock). Sporym zaskoczeniem dla festiwalowiczów oraz innych przyjezdnych może być historia miasta, które przed II wojną światową wyglądało zupełnie inaczej. Poznajcie Küstrin, "polską Hiroszimę" - najbardziej zniszczone wojną miasto na terenie dzisiejszej Polski.


Współczesny Kostrzyn zupełnie nie przypomina miasta o niemal 800-letniej tradycji. Na próżno szukać tu urokliwej starówki, wąskich uliczek czy rynku. Zamiast tego mamy liczne bloki, markety, sklepy z tanimi papierosami dla Niemców i typowe budynki przypominające o tym, że kiedyś prężnie działało tu przejście graniczne. W tym całym misz-maszu wyróżnia się stosunkowo duży - jak na niespełna dwudziestotysięczną miejscowość - dworzec kolejowy z 1857 roku. Pasuje do okolicznej zabudowy jak pięść do nosa, ale jest on jedną z nielicznych pamiątek po przedwojennym Kostrzynie.


Zamek - kiedyś i dziś (zdjęcie archiwalne z fotopolska.eu)

Aby trafić na dawną kostrzyńską starówkę należy skierować się w stronę granicy, minąć Hotel Bastion i przejść przez bramę. Znajdziemy się w miejscu niezwykłym. Wyglądem przypomina nieużytki, jakąś zapomnianą przez Boga i ludzi łąkę, po której walają się stare cegły i kamienie. Jak przyjrzymy się bliżej, to coś zacznie się wyłaniać - resztki schodów, posadzek, framug. O przeszłości miejsca przypominają także współczesne znaki: plac Ratuszowy, Zamek, ulica Berlińska i wiele innych. Krzyż wśród cegieł sprawia, że wyobrażamy sobie stojący tu niegdyś kościół. Kręte schody przypominają o szesnastowiecznym zamku wzniesionym przez Krzyżaków. Jeśli zamkniemy oczy i damy się ponieść wyobraźni, to może nawet usłyszymy stukot przejeżdżającego przez Bramę Berlińską tramwaju.

Brama Berlińska i ulica Berlińska - kiedyś i dziś (zdjęcie archiwalne z fotopolska.eu)

Kościół Mariacki - kiedyś i dziś (zdjęcie archiwalne z fotopolska.eu)

25 stycznia 1945 Kostrzyn ogłoszony został twierdzą - Festung Küstrin. Jego zadaniem było jak najdłuższe powstrzymanie ofensywy Armii Czerwonej zmierzającej na Berlin. To właśnie bliskość stolicy okazała się dla Kostrzyna zgubna, a miasto-twierdza miało się bronić do ostatniego człowieka. Część miasta broni się sama, wykorzystując położenie wśród meandrów Odry i Warty. Kilkusetletnie bastiony twierdzy z XVI wieku są jednak bezużyteczne, dlatego obronę opiera się na prowizorkach, zakłada się stanowiska strzelnicze w budynkach mieszkalnych, naprędce buduje się barykady. Festung Küstrin bronił się do 30 marca. Szacuje się, że podczas obrony w jego murach zginęło około 10 000 osób; w kwietniu dołączyli do nich umierający w kostrzyńskich lazaretach Czerwonoarmiści. Küstrin został zniszczony w niemal 100%, miasto dosłownie zniknęło z powierzchni ziemi.

Ratusz - kiedyś i dziś (zdjęcie archiwalne z fotopolska.eu)

Plac Ratuszowy - kiedyś i dziś (zdjęcie archiwalne z fotopolska.eu)

Po wojnie, w wyniku ustaleń poczdamskich, granica polsko-niemiecka została utworzona na Odrze. Dzielnice Długie Przedmieście i Kietz znalazły w Niemczech na terenie radzieckiej strefy okupacyjnej, a Stare i Nowe Miasto włączono do Polski. Początkowo Kostrzyn był miastem zamkniętym, zamieszkałym wyłącznie przez kolejarzy i celników. Do jego ponownego rozkwitu przyczyniło się powstanie w 1954 roku Zakładów Celulozy i Papieru - wówczas największej w Polsce fabryki tego typu. Teren dawnej twierdzy uprzątnięto i pozostawiono w charakterze trwałej ruiny. Ocalałymi bastionami zarządza Muzeum Twierdzy Kostrzym, które w kazamatach Bastionu Filip przygotowało ciekawą wystawę dokumentującą losy miasta. Polecam odwiedzić - szczególnie ciekawe są archiwalne materiały ukazujące przedwojenne życie miasta, którego dziś już nie ma. 



Kostrzyn nad Odrą jest miastem o trudnej historii, która dziś pozostaje dla wielu nieznana. Nie będąc tam, trudno wyobrazić sobie przenikającą pustkę, jaka została w miejscu dawnego miasta. Jeśli interesuje Was historia walki i obrony Festung Küstrin, to serdecznie polecam szczegółowy artykuł na ten temat. Miejsce warto odwiedzić niezależnie od okoliczności - czy to przejazdem w drodze do Niemiec, czy w ramach wypadu na festiwal. Uruchomcie wyobraźnię i przespacerujcie się po przedwojennym mieście.

środa, 19 września 2018

Adršpašské Skalne Miasto i Teplické Skały - skalne miasta jak z bajki

Kto przyjedzie do Skalnego Miasta, ten szybko zorientuje się, że nazwa ta nie wzięła się znikąd. Wąskie przejścia przypominają uliczki południowych miast, wysokie formacje skalne tworzą złudzenie poruszania się między budynkami. Skalne zaułki, placyki i schodki sprawiają, że można poczuć się, jak w baśniowym świecie. Poznajcie Adršpašské Skalne Miasto i Teplické Skały - kamienne miasta w Czechach.


Skalne Miasto jest popularną atrakcją zarówno wśród Czechów, jak i Polaków. Widać to zwłaszcza w sezonie turystycznym, kiedy to na parking w Adršpachu podjeżdżają liczne auta, autokary, a z pobliskiej stacji kolejowej wędrują kolejne "pielgrzymki". Mając to na uwadze, z pełną premedytacją wybraliśmy się do Skalnego Miasta w długi weekend majowy :-) Poprzedniego dnia internet obiegła informacja o zamknięciu przez Czechów granicy z powodu zbyt dużej ilości turystów dosłownie tratujących Adršpach. Bogatsi w tę wiedzę wyruszyliśmy z samego rana, aby rozpocząć wędrówkę w pierwszej godzinie od otwarcia kasy. Była to dobra decyzja - bez problemu udało się zaparkować auto, a podczas spaceru byliśmy o jakąś godzinę-dwie przed największym tłumem.



O Skalnym Mieście warto wiedzieć, że tak naprawdę są to dwa osobne "miasteczka": Adršpašské Skalne Miasto i Teplické Skały. Najlepszym punktem wypadowym do tego pierwszego jest Adršpach, a do drugiego: Teplice nad Metují. Można bez problemu zaliczyć oba kompleksy w jeden dzień, wybierając jedną z dwóch strategii: albo po obejściu jednych skał przejechać do drugich, albo przejść malowniczym żółtym szlakiem łącznikowym. W moim odczuciu, jeśli tylko ma się choć trochę kondycji - warto skorzystać z tej drugiej opcji. 


Tak też zrobiliśmy, mając przecież na Skalne Miasto cały dzień. Na pierwszy ogień poszedł niebieski szlak wiodący wokół jeziorka. Był to zaledwie przedsmak, ale już można było poczuć, że nie będzie to spacerek. W Skalnym Mieście trzeba się nastawić nie tyle na długi dystans, co na ciągłe podchodzenie i schodzenie po licznych stopniach, przeciskanie się przez wąskie przejścia, a nawet korzystanie z drabinek (zamek Střmen). Po przejściu przez Gotycką Bramę czujemy się, jak w baśni. Fantazyjne stały o pobudzających wyobraźnię nazwach (np. Starosta i Starościna, Słoń czy Głowa cukru) sprawiają, że co chwilę ma się ochotę stawać i robić zdjęcia. Skalne Miasto cieszyło się popularnością już od XVIII wieku, a o dawnych odwiedzających przypominają wykute w kamieniach napisy. Jednym z przyjezdnych był sam Goethe, o czym informuje tablica pamiątkowa.




W połowie zielonego, okrężnego szlaku wśród Adrszpaskich skał, jest możliwość przepłynięcia się łódką po sztucznym jeziorku. Flisak dobrze wie, kim są jego klienci i opowiada czesko-polskim niewybredne dowcipy między innymi o Kaczyńskim. W moim odczuciu można bez wyrzutów sumienia pominąć tę atrakcję, ale chętnych nie brakuje. Przy łódkach można zawrócić na zielony szlak i zrobić pętlę do parkingu albo przejść żółtym szlakiem aż do niebieskiej ścieżki, która okrąża Teplické skály.


Są one mniej znane od swojego północnego sąsiada, ale przez to sprawiają wrażenie nieco bardziej dzikich. Są większe, wyższe i stanowią najrozleglejszy tego typu teren skalny w Czechach, zajmując obszar aż 1800 hektarów. Ciężko osądzić, które z miast jest ciekawsze - oba mają swój urok i z całego serca polecam przejście jednego i drugiego. Co ciekawe, w zacienionych zaułkach nawet latem można spotkać zalegające płaty śniegu. Minusem pokonania całego dystansu pieszo jest konieczność powrotu do Adrszpaskich skał tym samym, żółtym szlakiem. Tam możemy kontynuować wędrówkę zielonym szlakiem - drugą połową pętli - aż do parkingu.




Wycieczka, wbrew pozorom, to nie była taka niedzielna przebieżka. 19 kilometrów w nogach można było poczuć, a zwłaszcza te wszystkie schodki. Na szczęście nie ma na trasie żadnych większych trudności technicznych i Skalne Miasto zarekomendować mogę każdemu, kto lubi chodzić po górach i szuka miejsc niebanalnych. Trzeba przyznać, że drugiego takiego miejsca po prostu nie ma. A na koniec obowiązkowo smažený sýr w jednej z pobliskich knajpek - może i nie jest to danie najwyższych lotów, ale po wysiłku fizycznym smakuje jak czołowa pozycja z Przewodnika Michelin. Ahoj!




Trasa: Adršpach – Adršpach | mapa-turystyczna.pl

Nasza trasa - pragnę zaznaczyć, że wg Endomondo wyszło 19 km ;-)

poniedziałek, 3 września 2018

Góry Izerskie - odkrywkowa kopalnia wrażeń

Ach, te Góry Izerskie - można się w nich zakochać. Aż trudno uwierzyć, że dopiero po dwóch latach spędzonych we Wrocławiu pojechałam w Izery. A czego nie widziałam po drodze! Halę, która nie jest halą, tylko łąką; najwyżej położoną kopalnię odkrywkową w Polsce czy najpiękniejszy widok na Karkonosze widziany spoza Karkonoszy. To było intensywne 31 kilometrów na 31 urodziny. 



We wschodnią część Gór Izerskich z Wrocławia nie jest trudno się dostać - pociągiem do Szklarskiej Poręby Górnej i tu mamy dwie opcje: od razu wchodzimy czerwonym szlakiem na Wysoki Kamień albo przesiadamy się na tzw. Kolej Izerską i szynobusem mkniemy w kierunku Czech. Podczas tej wycieczki zdecydowałam się na drugą opcję i punkt dziesiąta mogłam startować na szlak ze Szklarskiej Poręby Jakuszyc - najwyżej położonej stacji kolejowej w Polsce (886 m n.p.m.).


Początkowo szło się przyjemnie, praktycznie po płaskim terenie, przez las. Obrałam kierunek na Chatkę Górzystów najpierw zielonym, a potem niebieskim szlakiem. Po drodze można spotkać tabliczki informujące o istnieniu na tym terenie wyrobisk kwarcu w wiekach XIII-XV. O kwarcu jeszcze będzie mowa, jak dojdziemy do Kopalni Stanisław - jak widać tradycje wydobywcze sięgają w Górach Izerskich wiele wieków wstecz.


Po 1,5 h marszu przez las wyłania się przestrzeń - Hala Izerska, która wcale nie jest halą, tylko łąką. Błędne nazewnictwo przyjęło się tak mocno, że ciężko będzie zmienić przyzwyczajenia górołazów. Miejsce to halą z pewnością nie jest, bo hale występują tylko w Tatrach, wypasano na nich owce i znajdują się w piętrze kosodrzewiny. Żaden z tych warunków nie zostaje tu spełniony, więc bez wątpienia mamy do czynienia z łąką. Dodam, że nie byle jaką, bo, choć dziś tego nie widać, przed laty istniała w tym miejscu niemiecka wioska Groß-Iser.



Po dawnym osadnictwie została już tylko Chatka Górzystów mieszcząca się w budynku dawnej szkoły oraz wciąż widoczne fundamenty niektórych budynków. Ślady osadnictwa na Łące Izerskiej sięgają już 1630 roku, ale prawdziwy rozkwit wioski przypadł na okres międzywojenny, kiedy to doprowadzono drogę, a turystyka górska cieszyła się coraz większą popularnością. Powstały aż trzy schroniska (największe - Schihof Gross-Iser - mogło udzielić noclegu aż 45 osobom), znajdowały się tu  także między innymi dwie gospody, leśniczówka, dwie szkoły, remiza straży pożarnej i 43 domy mieszkalne. 10 maja 1945 czerwonoarmiści wkroczyli do Groß-Iser, spalili domek myśliwski i zastrzelili gospodarza jednego ze schronisk. Po wojnie nastąpiły wysiedlenia mieszkańców, a teren zajęły Wojska Ochrony Pogranicza. Do 1960 roku opustoszałą osadę zrównano z ziemią.


Po krótkim odpoczynku w Chatce Górzystów (i wpałaszowaniu kultowego naleśnika z jagodami, z którego schronisko słynie), trzeba było ruszać dalej. Przez chwilę zrobiło się groźnie, bo zaczęło mocno grzmieć, ale na szczęście - wbrew prognozom - burza przeszła bokiem. Na żółtym szlaku zaczęło się podejście, ale na szczęście nie trwało ono długo. Po drodze można spotkać taką ciekawą rzeźbę ;-) a kawałek dalej jest się już na czerwonym szlaku.


Kolejny cel - Wysoka Kopa - najwyższy szczyt Gór Izerskich. Na wierzchołek co prawda nie prowadzi znakowany szlak, ale można bez problemu na niego trafić. Z Rozdroża pod Kopą (lub od drugiej strony) trzeba iść cały czas czerwonym szlakiem (rozkoszując się widokami, a jest czym!), a następnie przy wiacie skręcić w wydeptaną ścieżkę. Po około 10 minutach marszu pod górę dochodzi się na szczyt i voila - kolejny wierzchołek do Korony Gór Polski zdobyty.



Kontynuując wędrówkę czerwonym szlakiem w kierunku wschodnim, dochodzi się do kolejnego niezwykle ciekawego miejsca z historią - dawnej Kopalni Kwarcu "Stanisław" - najwyżej położonej kopalni tego typu w Polsce. Jak wspominałam już wcześniej, tradycje wydobywcze w tym rejonie mają bardzo długą historię i Góry Izerskie słyną z wyjątkowo dobrej jakości kryształów. Największy rozwój wydobycia przypadł na początek XIX wieku i wiązał się z doprowadzeniem bocznicy kolejowej; po wojnie, w latach 50. wznowiono wydobycie w miejscu niemieckiej kopalni. Eksploatacja kwarcu, a później dolomitu, skalenia i fyllitu, trwała do 2001 roku, kiedy to zrezygnowano z wydobycia z powodu nieopłacalności (trudne warunki górskie oraz sezonowość). Dziś wokół kopalni można spacerować i jeździć na rowerach, podziwiając ogromną dziurę w ziemi :-)



Ostatnim szczytem zdobytym tego dnia był Wysoki Kamień, z którego roztacza się obłędny widok na Karkonosze. W moim odczuciu jest to jedna z najpiękniejszych panoram Sudetów. Nie ma co się dziwić, że walory Wysokiego Kamienia dostrzeżono dość szybko - już w 1837 roku Schaffgotschowie (tak, ci od Kopic) wybudowali w tym miejscu pierwsze schronisko. W 1947 roku splądrowany w czasie wojny budynek ponownie otwarto dla turystów, ale okazał się być nierentowny i w 1962 r. schronisko zamknięto, a rok później rozebrano. Obecnie, co jest precedensem, właścicielem szczytu jest osoba prywatna, która buduje nowe schronisko. Sezonowo czynny jest bufet.


Z Wysokiego Kamienia skierowałam się już prosto na stację kolejową Szklarska Poręba Górna. Ścieżka wiedzie ostro w dół i sama nie wiem, czy lepiej jest tędy schodzić czy podchodzić. Na tym etapie wędrówki marzyłam już tylko o tym, żeby dotrzeć na pociąg i zamienić ciężkie buty górskie na sandały, które - chyba wiedziona jakąś podświadomością - wyjątkowo wzięłam do plecaka. Na dworcu stuknął mi 31 kilometr wycieczki - taki prezent na niecały miesiąc przed 31 urodzinami. Góry Izerskie polecam z całego serca. Na wycieczki dłuższe i krótsze, jest z czego wybierać, bo szlaków jest mnóstwo.