Dotychczas Karkonosze kojarzyły mi się głównie ze Śnieżnymi Kotłami, Śnieżką czy Przełęczą Karkonoską. Po ostatnim wyjeździe do tej listy bez wątpienia dołączą atrakcje z czeskiej części gór - Wodospad Panczawy oraz... bunkry.
To był przepiękny słoneczny weekend tej jesieni. Wszystko zapowiadało wspaniałą pogodę aż do momentu dotarcia na na Halę Szrenicką. Tam czar prysł - okazało się, że grań Karkonoszy jest w chmurach, tworzących nieprzyjemną mgłę. Przyszło małe rozczarowanie, ale nie był to powód, by rezygnować z chodzenia po górach - niezrażeni ruszyliśmy ze Szrenicy na czeską stronę do Voseckiej Boudy, a następnie do źródeł rzeki Łaby.
W miejscu, w którym wybija ta licząca ponad 1100 km rzeka, znajduje się niewielka studzienka oraz mozaika przedstawiająca herby czeskich miast. Oraz zapewne wspaniała panorama Karkonoszy, której nam nie było dane podziwiać.
Ze źródełka skierowaliśmy się ponownie w stronę grani i czerwonego szlaku, aby podziwiać mleczny krajobraz w rejonie Śnieżnych Kotłów i stacji przekaźnikowej. Gdy po paru godzinach spędzonych na wędrówce w fatalnej widoczności już straciliśmy nadzieję na widoki tego dnia, stało się coś niespodziewanego. Przed Wielkim Szyszakiem chmury się rozeszły, ukazując nam jedne z najpiękniejszych widoków, jakie kiedykolwiek widzieliśmy w górach.
Z żalem oddalając się od tego niespotykanego zjawiska, skierowaliśmy się na Czarną Przełęcz i ponownie weszliśmy na stronę czeską do Bradlerovy Boudy - naszej "noclegowni". W Czechach nie spotkamy takich typowych niskobudżetowych schronisk, jakie u nas prowadzi się pod szyldem PTTK. Są to raczej górskie hotele ze znacznie wyższymi cenami, możliwością wzięcia pełnego wyżywienia oraz oferujące różne dodatkowe atrakcje. U nas na przykład wieczorem odbywał się koncert.
Drugiego dnia przywitało nas bezchmurne niebo i niemal letnia pogoda. Wyruszyliśmy zielonym szlakiem do Labskiej Boudy - kolejnego górskiego hotelu, choć ten wyróżnia się na tle pozostałych architekturą i rozmachem. Obecny budynek powstał tutaj po tym, jak pożar strawił drewniane schronisko. W 1975 roku otwarto hotel, do którego wchodzi się od góry - recepcja oraz restauracja znajdują się na najwyższym piętrze, a pokoje dla gości - poniżej. Hotel działa do dziś, do najtańszych nie zależy, ale widoki z okna z pewnością są warte każdych pieniędzy.
Kierując się z Labskiej Boudy na południe czerwonym szlakiem dochodzimy do Wodospadu Panczawy o wysokości aż 148 metrów. Jest to najwyższy (nie licząc Alp) wodospad w Europie Środkowej. Jego dziwna nazwa pochodzi od zniekształconego niemieckiego słowa plantschen, które oznacza pluskać lub rozpryskiwać.
Jeszcze bardziej nietypowa atrakcja znajduje się kawałek dalej, w rejonie Vrbatowej Boudy aż po Kotelskie Sedlo. Są to "ropiky" - bunkry przeciwpiechotne. Umocnienia są częścią linii Odra-Karkonosze budowanej od połowy lat 30. XX wieku. Czechosłowacy spodziewali się ataku Niemców z Dolnego Śląska przez Karkonosze i podjęli się budowy linii obronnej. Inne duże zagęszczenie konstrukcji tego typu znajduje się po wschodniej stronie Karkonoszy w rejonie Lucni Hory. Umocnienia nigdy nie zostały wykorzystane. Czechosłowacja poddała się Niemcom w 1938 roku bez walki.
Będąc przy Vrbatovej Boudzie, zwróciłam uwagę na jeszcze jedną ciekawostkę - przystanek autobusowy. To zaskakujące i nieco szokujące, że na wysokość 1314 m n.p.m. Czesi wjeżdżają autobusem. Dla porównania - jest to niemal ten sam poziom, co górna stacja kolejki na Szrenicę i ponad sto metrów wyżej niż schronisko na Hali Szrenickiej.
Nadszedł w końcu czas na powrót do domu. Ruszyliśmy w kierunku Szrenicy, podziwiając wspaniałe widoki z zielonego, żółtego, znów zielonego i ponownie żółtego szlaku. Pogoda była idealna - udało nam się nawet trochę za mocno opalić na czerwono, co jest rzadkością w połowie października.
Czy warto jechać w czeskie Karkonosze? Tak, zwłaszcza że są one bardzo łatwo dostępne od polskiej strony. Będąc w górach, w naturalnym środowisku, nie czuje się granic i barier. Wykorzystujmy to :-)