piątek, 30 września 2016

Jak wpakować się w niezłe bagno. Urbex na Mazurach

Aż trudno uwierzyć, że minęły już cztery lata odkąd byłam na Mazurach. Okolice Giżycka urzekły mnie wówczas pięknymi widokami oraz... bunkrami. Dziś przytoczę dwa miejsca i dwie historie o tym, jak stałam się ekspertem w łapaniu stopa. Nieważne, co bym robiła, prawdopodobnie nigdy nie przebiję tego jak... a zresztą zaraz przeczytacie.

W powiecie kętrzyńskim, w osadzie Gierłoż, znajduje się miejsce tyleż fascynujące, co przerażające - Wilczy Szaniec. W 1940 podjęto decyzję o zbudowaniu tutaj kwatery Adolfa Hitlera. Lokalizacja nie była przypadkowa, bowiem tereny te znajdowały się blisko granicy ze Związkiem Radzieckim, aby Hitler mógł dowodzić stąd wojskami atakującymi Rosję. W latach 1941-44 dyktator spędził tu ponad 800 dni, Wilczy Szaniec stanowił wówczas jego główną kwaterę. Hitlerowcy sami wysadzili kwaterę w powietrze, gdy dowiedzieli się, że zbliża się Armia Czerwona, zajmując kolejne tereny Prus Wschodnich. 27 stycznia 1945 r. Rosjanie zajęli Wilczy Szaniec bez walki.


Dziś Wilczy Szaniec jest udostępniony dla zwiedzających, można samodzielnie przejść się po częściowo zawalonych bunkrach lub skorzystać z oprowadzenia przez przewodnika. Miejsce jest niezwykle ciekawe, ale ma jeden mankament - jako że znajduje się w zasadzie w środku lasu, ciężko się do niego dostać bez samochodu. Pamiętam, że udało nam się tam dojechać jakimś lokalnym mazurskim PKS-em z przesiadką w Kętrzynie, ale nie było już takiej opcji na powrót. Pozostało jedynie łapanie stopa. Stoimy, łapiemy, zaczepiamy na parkingu - nikt nie chce nas zabrać. W końcu udaje mi się zatrzymać samochód. Kto zgadza się nas powieźć? Niemcy...


Po wizycie w Wilczym Szańcu wejście do samochodu naszych zachodnich sąsiadów było ciekawym doświadczeniem, ale jeszcze zabawniejsze było to, że zgodzili się nas podwieźć w zamian za przysługę. Mieliśmy ich nawigować do Giżycka. Wbrew pozorom to nie nasz brak znajomości okolicznych dróg okazał się przeszkodą. Pytamy się ich czy mówią po angielsku. Nein. Italiano? Nein. Pусский? Nein. Co poradzić - skoro w Grecji udało się dogadać po włosko-grecku, to z Niemcami dogadamy się po niemiecku. Jakim cudem się udało? Do dzisiaj nie wiem, ale jestem przekonana, że miał w tym swoją zasługę zespół Rammstein.



Kilka dni później pojechałam, tym razem sama, do Mamerek. Planowałam iść wzdłuż Kanału Mazurskiego aż do Leśniewa, w którym zatrzymywał się PKS do Węgorzewa (kilka kursów na dzień, czyli typowe Mazury). Sam Kanał Mazurski to ciekawa historia. Zakładał on bowiem połączenie Wielkich Jezior Mazurskich z Bałtykiem. Pomysł pojawił się już pod koniec XIX wieku, ale jego budowa ciągnęła się z przerwami aż do 1942 roku. Kanał nigdy nie został ukończony, a powstałe 50 kilometrów nie jest obecnie użytkowane.


Wracając do opowieści. Dotarłam do Mamerek i ruszyłam w stronę mostu nad kanałem. Widząc wydeptaną ścieżkę, nie przeszłam przez most, tylko ruszyłam jego lewą stroną. Idę sobie dziarskim krokiem, humor dopisuje, idę dalej. Po około 45 minutach marszu ścieżka zaczyna się zwężać, pojawiają się krzaki, zarośla, jakieś przewalone drzewa. Niezrażona idę dalej. I tak bym szła przez te zarośla jeszcze długo, gdybym nie dotarła do bagna.


Niestety znalazłam się z sytuacji, w której musiałam wracać kilkadziesiąt minut po to, aby przejść na drugą stronę mostu i spróbować iść drugą stroną. Nie mając wyboru, tak uczyniłam. Skierowałam się jednak bliżej kanału, aby spotkać... ZOMBIE SS. Nie no, żartuję. Spotkałam drwali. Środek lasu, nieczynny kanał, bagno, dziesięciu chłopa i ja. Nie wiem, co mnie podkusiło, ale ruszyłam w kierunku mężczyzn.

- Panowie, a da się jakoś na drugą stronę przedostać?
- Ooo, pani, do Mamerek się trzeba wracać na most.
- Ojej, a to tak daleko... poszłam złą stroną kanału, a tu jest bagno.
- Nie no, pani, nie ma innej opcji.
- I co ja teraz zrobię, muszę zdążyć do Leśniewa na autobus...
Chwila milczenia. Nagle z grupy wyłania się mój zbawca.
- Niech pani wsiada.

W ten sposób złapałam stopa na łódkę, taką chybotliwą łupinkę, na nieczynnym pohitlerowskim kanale w środku lasu.

Bezpiecznie odeskortowana na drugi brzeg ruszyłam dalej wygodną dróżką. Dotarłam po kolei do trzech niedokończonych śluz, które bardzo chciałam zobaczyć. Zdążyłam porobić zdjęcia oraz obejść je jak tylko się dało. I tak, zdążyłam na ten PKS do Leśniewa. Gdyby życie było grą komputerową, to tego dnia osiągnęłabym poziom ekspert w umiejętności "łapanie stopa".

Jeden z nienazwanych obiektów na Kanale Mazurskim

 Śluza Leśniewo Górne: zaawansowanie prac 70%
Obiekt został zaaranżowany na park linowy



 Śluza Leśniewo Dolne: zaawansowanie prac 40%

poniedziałek, 26 września 2016

Stanął w ogniu nasz wielki dom. Psychiatryk w Owińskach

Jesienią zeszłego roku spędziłam niemal dwa miesiące w Poznaniu. Cały swój wolny czas poświęcałam wówczas na zwiedzanie miasta oraz jego okolic i z tego okresu właśnie będzie dzisiejsza historia. Zapraszam na opowieść o opuszczonym zakładzie psychiatrycznym w Owińskach.

Owińska to wieś położona 8 kilometrów na północ od Poznania. Pewnie mało kto by o niej słyszał, gdyby nie działający tu przez wiele lat zakład psychiatryczny, po którym do dzisiaj zostało już tylko kilka zrujnowanych budynków oraz... liczne historie o duchach i mnożących się w okolicy zjawiskach nadprzyrodzonych. Podchodzę w dużym dystansem do takich opowieści, ale nie można zaprzeczyć, że miejsce to było świadkiem strasznych wydarzeń, o których nie tylko warto, ale wręcz należy pamiętać.


Historia zakładu psychiatrycznego sięga 1838 r. i od tego czasu działał on nieprzerwanie aż do II wojny światowej. Był jednym z najlepiej urządzonych takich szpitali w Niemczech. Po wybuchu wojny w ramach operacji T4 (czyli "eliminacji życia niewartego życia") zamordowano łącznie 1100 pacjentów zakładu. Początkowo ok. 300 osób wywieziono do poznańskiego Fortu VII zaadaptowanego na obóz, gdzie dokonywano egzekucji przy wykorzystaniu eksperymentalnej wówczas metody - komory gazowej w przerobionym do tego celu bunkrze. Ciała zakopywano koło Obornik. Dość szybko jeżdżenie ze szpitala do Poznania, a potem do Obornik okazało się mało wydajne, bo resztę pacjentów szpitala zagazowano już bezpośrednio w pobliżu miejsca masowego pochówku. Użyto w tym celu specjalnie przerobioną ciężarówkę, w naczepie której znajdowała się prawdziwa mobilna komora gazowa. Była to pierwsza tego typu akcja eksterminacji przy wykorzystaniu samochodu. Mordowanie gazem pacjentów szpitala w Owińskach dało początek masowej eksterminacji chorych z innych szpitali psychiatrycznych i zakładów opiekuńczych, w końcu zaś w obozach koncentracyjnych i obozach zagłady.


Od 1943 do stycznia 1945 na terenie zakładu znajdował się Arbeitslager Treskau - oddział niemieckiego obozu koncentracyjnego Gross-Rosen. Po zakończeniu wojny, od 1952 do 1993, w ocalałych zabudowaniach mieścił się Młodzieżowy Zakład Wychowawczy. Obecnie budynki znajdują się w rękach prywatnych i od lat niszczeją. Nie znajduje się w tym miejscu żadna tablica pamiątkowa.


Oprócz zdjęć z Owińsk zamieszczam także fotografie z Fortu VII, który odwiedziłam miesiąc wcześniej i w którym po raz pierwszy zetknęłam się z opisaną przeze mnie historią. Gorąco zachęcam do zwiedzenia znajdującego się na terenie fortu Muzeum Martyrologii Wielkopolan - wstęp kosztuje tylko 2 zł, a robi kolosalne wrażenie. Zwiedzałam muzeum sama - nie było tam nawet żadnego kustosza - i przygnębiający nastrój, światła, cisza oraz realistyczne rzeźby w ciemnych korytarzach sprawiły, że wycieczka ta stała się zapadającym w pamięci przeżyciem.


środa, 21 września 2016

Wieża melancholii. Wieża Quistorpa w Szczecinie

Dziś przedstawiam kolejne wspomnienie z ubiegłorocznej jesieni i z pewnością nie ostatnie. Przez dwa miesiące podróżowałam po Polsce i odwiedzałam różne miejsca w poszukiwaniu perełek takich jak ta ze Szczecina.

W szczecińskim Lesie Arkońskim znaleźć można miejsce równie magiczne, co przygnębiające. Na wzgórzu wśród drzew znajdują się ruiny wieży widokowej – tak zwanej Wieży Quistorpa z 1904 r. Przed wojną było to jedno z ulubionych miejsc spacerów szczecinian. Na parterze znajdowała się kawiarenka, a z wysokości 25 m można było oglądać piękną panoramę miasta. Wieża była nie lada atrakcją i prawdziwą ikoną Szczecina. Co ciekawe, zbudowano pod nią także podziemny schron, wejście do którego znajduje się przy samej wieży. Niestety jest on częściowo zasypany i zamurowany. 

Okoliczności i dokładny czas zburzenia wieży nie są do końca znane. Możliwe, że została ona zniszczona w 1944 r. podczas alianckich nalotów bombowych albo że wysadzili ją Niemcy w 1945 r. podczas walk o Szczecin, ponieważ stanowiła łatwy punkt odniesienia dla radzieckiej artylerii. 

Po wieży dziś zostały same ruiny, ale nawet one mają w sobie coś pięknego.





Z ciekawostek warto dodać, że w Szczecinie odwiedzić można jeszcze jedną budowlę tego typu - Wieżę Gocławską, dawniej zwaną Wieżą Bismarcka. Zachowała się w znacznie lepszym stanie, ale wstęp do niej nie jest możliwy. 


wtorek, 20 września 2016

Śląski Kopciuszek. Opuszczony pałac w Kopicach

Opuszczone pałace od dłuższego czasu są moim ulubionym tematem, jeśli chodzi o podróże i zdjęcia. Wszystko zaczęło się niecały rok temu od pałacu w Kopicach. Pamiętam to miejsce, jakbym była tam wczoraj...

Tego dnia jechałam do Poznania przez Wrocław. Po drodze postanowiłam zjechać z autostrady i zobaczyć pałac, który już od dawna widniał na mojej mapie miejsc do odwiedzenia. Kopice są niewielką wsią w województwie opolskim, która kiedyś stanowiła posiadłość rodziny Schaffgotschów. Do dziś zachowała się tutaj zabudowa folwarku, kaplica grobowa, park (obecnie zarośnięty i zaniedbany) i oczywiście pałac.



Dzieje posiadłości sięgają XIV wieku, ale najciekawsza historia związana jest z tym, co wydarzyło się 500 lat później. Trzeba tu przytoczyć opowieść o "Śląskim Kopciuszku", czyli Joannie Schaffgotsch. Urodziła się ona jako Joanna Gryzik 29 kwietnia 1842 roku w Porembie (obecnie dzielnica Zabrza) w biednej śląskiej rodzinie. Gdy dziewczynka miała 3 lata, umarł jej ojciec. Matka przekazała ją pod opiekę służącej w domu Karola Goduli i Joanna w przyszłości też miała trudnić się służbą, ale tak się jednak nigdy nie stało...

Godula był jednym z najpotężniejszych śląskich przedsiębiorców, posiadaczem licznych zakładów przemysłowych, posiadłości i niewyobrażalnego majątku. Był przy tym osobą żyjącą w odosobnieniu i nie ufał nawet swojej rodzinie, która była łasa tylko na jego pieniądze. Legenda głosi, że pewnego dnia Joasia nazbierała kwiatów i podarowała je Goduli. Mężczyznę tak bardzo ujął bezinteresowny gest dziecka, że objął dziewczynkę opieką, zatrudnił dla niej prywatnych nauczycieli, a u schyłku życia zapisał jej w testamencie swój majątek. W dniu śmierci magnata Joanna miała zaledwie 6 lat.

Rodzina Goduli próbowała podważyć testament, a nawet posunęła się do prób zamachu na życie Joanny. Dla bezpieczeństwa dziewczynka została ukryta w klasztorze Urszulanek we Wrocławiu, a następnie zamieszkała w domu Maksymiliana Schefflera, przyjaciela i doradcy Goduli. Ten rozpoczął starania o nadanie Joannie tytułu szlacheckiego, które zakończyły się sukcesem w październiku 1858 roku. Niedługo później szesnastoletnia Joanna Gryzik von Schomberg-Godula poślubiła hrabiego Hansa Ulricha von Schaffgotsch - potomka znakomitej rodziny śląskich arystokratów. Podobno połączyła ich miłość od pierwszego wejrzenia.

Po ślubie małżonkowie kupili Kopice i przebudowali tamtejszy pałac, czyniąc go jedną z najpiękniejszych posiadłości na Śląsku. Joanna Schaffgotsch, mimo niskiego pochodzenia, nie tylko utrzymała majątek Goduli, ale też wielokrotnie go powiększyła. Słynęła także ze swojej filantropii, fundując szkoły, sierocińce i ochronki. Zmarła w 1910 roku, w wieku 68 lat, w Kopicach i tam też została pochowana.



Niestety na tym historia się nie kończy. W 1945 roku żołnierze radzieccy sprofanowali grobowiec Schaffgotschów, wyciągając z sarkofagów szczątki Joanny i jej męża. Podobno wandale w ramach żartów ustawili zwłoki przy lokalnej knajpie. Następnie poniewierały się one po okolicy i dopiero po jakimś czasie szczątki pochowano w zwykłej mogile obok mauzoleum.

Po drugiej wojnie światowej pałac w Kopicach był wielokrotnie plądrowany, a w 1958 r. został podpalony dla zatarcia śladów grabieży. W 1990 roku ruiny pałacu zostały sprzedane krakowskiemu biznesmenowi, który obiecał przywrócić obiekt do stanu z czasów jego świetności. Odbudowa nigdy się nie rozpoczęła, a w 2008 r. pałac został zakupiony przez chorzowską spółkę ZAMEN, która podjęła się jedynie drobnych prac zabezpieczających. Według informacji znalezionych na stronie KOPICE.ORG obiekt znów jest wystawiony na sprzedaż.

Zainteresowanych tematem zachęcam do śledzenia wspomnianej strony; znajduje się tam dużo informacji na temat historii pałacu oraz jego obecnego stanu. Warto też dodać, że obecnie pałac można obejrzeć tylko zza ogrodzenia.

Aktualizacja: zapraszam także do lektury nowego wpisu na temat Kopic z 21 marca 2018.




środa, 14 września 2016

Nie ma jak u mamy. "Dom Matek" na Dolnym Śląsku

Pałac w Bożkowie nie był jedynym tego typu miejscem, jakie odwiedziłam w ostatnim czasie. Druga rezydencja była znacznie mniej znana, ale przyciągnęła nas do niej jej mroczna historia. To, co udało się zobaczyć w środku, przerosło moje najśmielsze oczekiwania.

Ten pałac nie tylko mógłby posłużyć jako sceneria do horroru, ale też samą swoją historią zainspirować niejeden scenariusz. Choć znajduje się przy ruchliwej drodze, ukryty wśród drzew sprawia wrażenie nieco odosobnionego. Budynek wzniesiony został w drugiej połowie XIX wieku i początkowo służył jako szpital zakonny. Niestety mała liczba zakonników oraz brak środków finansowych na utrzymanie obiektu doprowadziły do odsprzedania pałacu kupcowi pochodzenia żydowskiego. Burzliwa sytuacja polityczna w Europie w latach 30. XX wieku nie pozostała bez wpływu na losy dawnego szpitala. Jego właściciel wywiózł lub sprzedał większość cennego wyposażenia i wyjechał, zostawiając pałac bez opieki.



Mroczna historia przyszła wraz z II wojną światową: w budynku utworzono budynek czynszowy, tak zwany "Dom Matek", w którym mieszkały kobiety o czystej krwi aryjskiej. Utrzymywały one kontakty z podobnym obiektem dla mężczyzn mieszczącym się w pobliskiej miejscowości. Lokatorki takiego domu rodziły dzieci i opiekowały się nimi przez nie więcej niż 3-6 miesięcy. Po tym czasie dzieci były im odbierane i wywożone wgłąb III Rzeszy.

Po wojnie przez krótki czas mieściły się tu koszary wojsk radzieckich, a od lat 50 aż do 1982 r. w pałacu działała szkoła. Równocześnie do 1987 r. cześć budynku użytkowana była przez Wojewódzki Ośrodek Postępu Rolniczego. W latach 90. pałac został zakupiony przez dwóch Niemców, którzy obiecali w ciągu pięciu lat przeprowadzić gruntowny remont i otworzyć tu hotel. Plany te nigdy nie zostały zrealizowane, a pałac powoli samoistnie niszczeje.


(Celowo nie podaję lokalizacji pałacu, gdyż dostęp do niego nie jest zabezpieczony, a uważam, że zabytki należy chronić przed wandalami. Zainteresowani tematem i tak bez trudu rozpoznają obiekt).