czwartek, 25 lipca 2019

Nie bądź dziki, chodź na Dzikowiec!

"Dzik jest dziki, dzik jest zły! Dzik ma bardzo ostre kły! Kto spotyka w lesie dzika, ten na drzewo zaraz zmyka!". Czy Dzikowiec jest równie przerażający, jak zwierz z Akademii Pana Kleksa? Wręcz przeciwnie! Ale można odnieść wrażenie, że jest to mniej uczęszczana (dzika?) góra niż pobliskie szczyty takie jak Borowa, Trójgarb czy Chełmiec...


...a wszystkie te góry coś jednak łączy. Znajdują się w stosunkowo niewielkiej odległości od siebie, w okolicy Wałbrzycha i Boguszowa-Gorc. Na każdej z nich znajduje się wieża widokowa, choć ta na Chełmcu oprócz funkcji turystycznych ma też zastosowanie techniczne. I, oczywiście, o każdym ze szczytów już pisałam na blogu - była mowa o Chełmcu, później o Borowej, a tej zimy na tapet wzięłam Trójgarb. Warto jednak odnotować, że o ile Borowa, Trójgarb i Chełmiec należą do Gór Wałbrzyskich, tak Dzikowiec jest częścią pasma Gór Kamiennych. Tyle tytułem wstępu, chodźmy już na ten Dzikowiec!


Muszę przyznać, że byłam zaskoczona małą popularnością tego szczytu. Podczas całej wędrówki nie spotkałam ani jednej osoby. Nie chcę jednak oceniać, czy wynika to z małego zainteresowania górą, czy raczej z faktu, że na spacer wybrałam dzień w środku tygodnia i zapewne w weekend nie byłoby tu aż tak pusto. W końcu górę oplatają nie tylko szlaki piesze, ale też rowerowe. Dzikowiec  jest atrakcyjny również zimą, kiedy spadnie śnieg i uruchomiona zostaje stacja narciarska. W okresie letnim kolejka działa tylko w weekendy. 


Szczyt jest łatwo dostępny dla osób niezmotoryzowanych. Z Wrocławia czy Jeleniej Góry można bez problemu dojechać do stacji Boguszów-Gorce, a następnie ruszyć zielonym szlakiem w stronę Małego Dzikowca. Początek szlaku wiedzie wzdłuż drogi, ale na szczęście już po około 1,5 kilometra wchodzi się w las. Początek podejścia jest przyjemny, ale im bliżej Małego Dzikowca, tym robi się ostrzej. Sam szczyt omijamy i po chwili wychodzimy na grań. Tu warto się na chwilę zatrzymać i robić zdjęcia, bo widoki zapierają dech w piersiach! Doskonale widać Chełmiec oraz niższe od niego Boreczną i Mniszka, a z drugiej strony możemy dostrzec nawet Karkonosze. Cudo!


Po zrobieniu mnóstwa zdjęć można iść dalej, cały czas napawając się widokami. Dopiero do chwili wchodzi się w las, który, choć ogranicza widoki, to daje też schronienie od słońca. W pewnym momencie gdzieś z lewej strony dołącza niebieski szlak, ale gdzie dokładnie - łatwo przeoczyć. Sam szczyt Dzikowca (836 m n.p.m) jest raczej mało atrakcyjny, gdyż porastają go drzewa. Znajduje się tu wiata połączona z tarasem widokowym, ale raczej nie warto się tu zatrzymywać na dłużej. Polecam za to kontynuowanie wędrówki zielonym szlakiem, a następnie prosto nieoznakowaną ścieżką do górnej stacji wyciągu oraz wieży widokowej.

Dzikowiec

Pięć lat temu oddano do użytku turystów drewnianą konstrukcję o wysokości 20 metrów. Wcześniej gmina otrzymała również dofinansowanie ze środków unijnych na budowę Ośrodka Sportowo - Rekreacyjnego, a efekty tych inwestycji możemy obserwować po dziś. Wejście na wieżę jest bezpłatne i nie nastręcza żadnych większych trudności (piszę to jako osoba z lękiem przestrzeni - deski są dobrze zbite, nie ma tej przerażającej kratki z prześwitami;-)). Niestety nie udało mi się nigdzie w okolicy zlokalizować pieczątki do książeczki GOT.



Postanowiłam nie wracać tym samym szlakiem, aby trochę urozmaicić sobie wędrówkę. Z Dzikowca  w dół biegnie kilka szlaków rowerowych i narciarskich, ale ja postanowiłam skorzystać z niebieskiego szlaku turystycznego, którego odgałęzienia wcześniej nie zauważyłam. A stało się tak dlatego, że ścieżka była totalnie zarośnięta! Postanowiłam jednak sprawdzić, czy da się tędy przejść i w sumie się dało... ale z pewnością nie jest to szlak często uczęszczany. Na początku biegnie zakosami bardzo ostro w dół, następnie znakowanie się zupełnie urywa i ratuje mnie tylko GPS i aplikacja z mapami w telefonie, aż w końcu trafiam w zarośla, które jednak okazują się być prawidłową drogą. W okolicy jest ponoć kilka sztolni, dobrze, że nie wpadłam do żadnej z nich ;-) Na szczęście od pewnego momentu szlak się "cywilizuje" i biegnie wygodną leśną dróżką. Po drodze moją uwagę przykuł stary budynek Nadleśnictwa Wałbrzych - dawna willa rodziny von Treutler. Ot, taka typowa "lajtowa" trasa w moim wykonaniu. 



Końcówka trasy to niestety mało komfortowe dreptanie drogą w stronę stacji kolejowej. Niebieski szlak w pewnym momencie skręca w stronę Sobięcina, ale bez problemu można odbić bardziej w prawo i dojść do przystanku kolejowego Boguszów-Gorce Wschód. Trasa, którą opisałam, jest niedługa - to tylko 12 kilometrów i z pewnością poradzą sobie z nią osoby nawet mniej zaprawione w górskich bojach. Tylko uważajcie na tym niebieskim szlaku, schodząc w dół :-)


Góry Izerskie po raz drugi - Stóg Izerski i czeski Smrk

A może w góry? Dziś zapraszam na wspomnienie trasy zrobionej w ostatnią majówkę. Biorąc pod uwagę, co w tym czasie działo się w Karkonoszach, to w Górach Izerskich można było wręcz odpocząć od tłumów. A widoki były obłędne... chodźcie na Stóg Izerski ...i do Czech!


Stóg Izerski

Pogoda w majówkę 2019 nas nie rozpieściła - było zimno, deszczowo, a ostatniego dnia, kiedy byliśmy w Kamiennej Górze, nawet przelotnie sypał śnieg. Tym bardziej mieliśmy szczęście, że trafił się jeden ładny dzień, który poświęciliśmy na wędrówkę po Górach Izerskich. To była nasza druga wycieczka w to pasmo; za pierwszym razem dreptaliśmy z Jakuszyc do Chatki Górzystów, a następnie czerwonym szlakiem przez Wysoką Kopę i Wysoki Kamień do Szklarskiej Poręby. W tym roku poznaliśmy zachodnią część Izerów, a startowaliśmy ze Świeradowa-Zdroju.

Na Stóg Izerski można wjechać kolejką gondolową albo wejść jednym z kilku szlaków. My wybraliśmy jeszcze inną opcję - jako że nocowaliśmy w chatce położonej dość wysoko (ostatni dom przed lasem - swoją drogą polecamy Chatę przy strumieniu, bardzo przyjemne i klimatyczne miejsce), nie opłacało nam się schodzić do Świeradowa. Ruszyliśmy nieoznakowaną drogą, która przecina niebieski szlak, aby po chwili dołączyć do czerwonego. Dopiero tu spotkaliśmy pierwszych turystów.

Mało uczęszczana nieoznakowana droga

Na podejściu zaczęło robić się bardziej tłoczono, a przy samym schronisku i górnej stacji kolejki były już prawdziwe Krupówki. Niestety taka jest cena wyjazdów w szczycie sezonu i w sumie nie spodziewaliśmy się niczego innego. Jako ciekawostkę w tym miejscu warto dodać, że w tegorocznym Rankingu Schronisk Górskich magazynu „n.p.m.” schronisko na Stogu Izerskim zajęło przedostatnie miejsce. Gorzej oceniony został tylko Luboń Wielki. Po krótkim przystanku, przepłoszeni przez tłumy, kontynuowaliśmy wędrówkę w stronę szczytu Izerskiego Stogu (1108 metrów n.p.m.) oraz Łącznika - im dalej od kolejki, tym ludzi było mniej i robiło się dużo przyjemniej :-)


Dotarliśmy do Łącznika (punkt orientacyjny - napis z niemieckim napisem Sophienweg), to co dalej? Może szybki wypad do Czech, na wieżę widokową na Smrku? Na miniętym chwilę wcześniej Stogu Izerskim też kiedyś stała wieża jeszcze z czasów niemieckich. Służyła turystom do lat 70. XX wieku, kiedy to została zamknięta ze względu na zły stan techniczny. Obecnie na szczycie znajduje się maszt telekomunikacyjny, dlatego osobom spragnionym widoków nie pozostaje nic innego, jak skierować się zielonym i niebieskim szlakiem na czeski Smrk (1124 m n.p.m.).

Masz telekomunikacyjny na Stogu Izerskim oraz kamień na Łączniku

W pobliżu szczytu stoi 20-metrowa wieża widokowa postawiona w latach 2001-2003 w miejscu poprzedniej, drewnianej konstrukcji z 1892 roku. U jej podnóża znajduje się prosty schron, w którym można odpocząć lub schować się przed niekorzystnymi warunkami atmosferycznymi. Wieża ma dwa poziomy, na które wiodą wąskie, kręcone schody. Naprzeciwko budowli zobaczyć można pomnik poświęcony Theodorowi Körnerowi - niemieckiemu poecie, który zdobył Smrk (niem. Tafelfichte) w 1809 roku.



Na tym etapie trzeba było już powoli zacząć myśleć o powrocie. Ponownie idąc szlakami niebieskim i zielonym, znaleźliśmy się na Łączniku. Aby sobie trochę urozmaicić wędrówkę skierowaliśmy się na szlak czerwony nie w stronę Stogu Izerskiego, a Polany Izerskiej. Było tu trochę monotonnego dreptania, bowiem ścieżka biegnie wśród drzew i jest zwyczajnie nudna. Bolące nogi nie pomagały w pokonaniu tych czterech kilometrów, ale w końcu udało się dotrzeć do malowniczej polany. Kiedyś istniały tu schronisko i kawiarnia oraz osada drwali. Dziś na otwartej przestrzeni znajdują się tylko nieliczne budynki leśników.


Aby dostać się do leśnej dróżki, od której zaczęliśmy wędrówkę, musieliśmy skręcić w niebieski szlak i pokonać nim jeszcze około dwóch kilometrów, a następnie przejść kawałek do auta tę samą trasą, co rano. Końcówka wycieczki była już taka trochę na dobitkę, ale po drodze minęliśmy jeszcze jedno ciekawe miejsce - Źródło doktora Adama - najbardziej znanego lekarza z uzdrowiska w Świeradowie. Zasłynął on swoją dobroczynnością i wspieraniem rozwoju kurortu. Cześć jego pamięci postanowiono oddać w 1920 roku, dwa lata po jego śmierci, nadając źródełku jego imię. Obecnie w tym miejscu znajduje się również chatka, w której można nawet przenocować.


Mając już 20 kilometrów w nogach, dotarliśmy w końcu do auta. To była bardzo udana wycieczka, choć monotonny powrót przez las trochę dał nam popalić. Bardzo się cieszyłam, że pogoda dopisała i udało nam się poznać tym razem zachodnią część Gór Izerskich. Mają one spory potencjał nie tylko dla piechurów, bo po drodze spotkaliśmy też sporo osób na rowerach. Bardzo bym chciała tu jeszcze kiedyś wrócić...

środa, 10 lipca 2019

Pałac Kultury i Nauki - z innej bajki

Pałac Kultury i Nauki to prawdopodobniej najbardziej kontrowersyjny budynek w Warszawie, a może i całej Polsce. Choć jest niekwestionowaną ikoną stolicy, to wciąż nie brakuje zwolenników jego wyburzenia. Wielu z nas, odwiedzając Warszawę, miało okazję podziwiać panoramę z tarasu widokowego tego najwyższego budynku w Polsce. A wiecie o tym, że pałac można również zwiedzić z przewodnikiem? Zobaczcie, jakie niezwykłe wnętrza kryje ten "dar narodu radzieckiego"...


Pisać o pałacu można wiele, a prym wiodłyby tu legendy i plotki. O tajemnych korytarzach w jego podziemiach huczała kiedyś cała Warszawa. Podobno można było nimi przejść do Domu Partii. Równie wiele emocji wzbudzał tzw. salonik Breżniewa, z którego Sekretarz Generalny KPZR rzekomo miał mieć tajne przejścia służące do podsłuchiwania wszystkiego, co dzieje się w innych pomieszczeniach pałacu. Większość z tych historii można wsadzić między bajki, co nie zmienia faktu, że PKiN jest niezwykłym budynkiem.

Środkowe zdjęcie - salonik Breżniewa

W Polsce mocno pokutuje przekonanie, że architektura socrealistyczna jest brzydka i niepotrzebna. Powoli rodzą się ciche głosy mówiące o tym, że jednak w tych stiukach imitujących marmury i aluminium udającym srebro, jest coś fascynującego. Pałac Kultury i Nauki miał być pokazem potęgi naszego "bratniego narodu" i trzeba przyznać, że sporą pomysłowością wykazali się jego budowniczowie, tworząc bogato urządzone wnętrza z tanich budulców. 


Jest coś fascynującego w tych kiczowatych muzach socjalistycznych (zastępujących antyczne muzy greckie), które zdobią jedną z sal. Muzy przemysłu czy architektury (oczywiście z najwspanialszym pałacem jako swym atrybutem) oddają dość trafnie sposób myślenia socjalistycznych działaczy lat 50. Archiwalne zdjęcia pokazujące nowiusieńki pałac na tle ruin Warszawy oddają absurd działań w stolicy. Dla młodszego pokolenia to może być dość zabawne, dla osób pamiętających te trudne czasy - smutne. 

Socjalistyczne muzy

Obiekt powstał w rekordowym czasie trzech lat (od 1 maja 1952 do 21 lipca 1955) i wznosi się na wysokość 237 metrów. Nie jest on jednak unikatem, jak wielu mogłoby myśleć. W samej Moskwie znajduje się siedem wieżowców w podobnym stylu i żartobliwie nazywa się je "siedmioma siostrami Stalina". Powstały w latach 1949-57 i miały symbolizować potęgę sowieckiego dyktatora. "Nasz" pałac wyróżnia się jednak nieco na tle pozostałych. Jego projektant, Lew Rudniew, przed przystąpieniem do prac objechał kilka polskich miast, czerpiąc inspiracje między innymi z architektury Zamościa czy Zamku Królewskiego na Wawelu. Wprawne oko dostrzeże w wystroju pałacu wiele nawiązań do polskiej kultury.

Inspiracje polską tradycją

Pałac otwarto już po śmierci Józefa Stalina i jeszcze przed zakończeniem prac nadano budowli imię jej pomysłodawcy. Budynek początkowo miał jasną elewację, która jednak z biegiem lat przybrała ciemniejszy kolor. W 2000 roku na 42 kondygnacji pałacu odsłonięto Zegar Milenijny - trzeci co do wielkości zegar w Europie, którego tarcze mają średnicę 6 metrów. Pałac jest siedzibą wielu instytucji użyteczności publicznej, między innymi czterech teatrów, trzech muzeów, kina, Collegium Civitas, władz Polskiej Akademii Nauk; mieści także Salę Kongresową (obecnie w remoncie) oraz Pałac Młodzieży. Jest też siedzibą Rady Warszawy. Od 2007 roku PKiN jest wpisany do rejestru zabytków. 


Widoki z tarasu widokowego

Kochamy go lub nienawidzimy. Może właśnie o to chodziło, aby wywoływał on wiele emocji? Jeśli macie ochotę przez godzinę obcować z architekturą socrealistyczną w jej najbardziej klasycznym wydaniu i zobaczyć, jak wyglądał luksus ponad 60 lat temu, to koniecznie wybierzcie się w Warszawie na zwiedzanie w pałacu. Znalazłam w nim coś fascynującego. Przyznaję się do tego jako do mojego "guilty pleasure".