czwartek, 30 kwietnia 2020

Szlak Orlich Gniazd: Zamek Pilcza w Smoleniu

Podążanie Szlakiem Orlich Gniazd jest jednym z ciekawszych pomysłów na zwiedzanie zamków w Polsce. Charakterystyczne Orle Gniazda budowano na trudno dostępnych wapiennych skałach Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Obecnie większość z nich znajduje się w ruinie, lecz to zdaje się tylko dodawać im uroku... Poznajcie jedną z warowni na szlaku - Zamek Pilcza w Smoleniu.


Choć ciężko to sobie dziś wyobrazić, Orle Gniazda w średniowieczu strzegły granic Królestwa Polskiego. Powstały prawdopodobnie z polecenia króla Kazimierza Wielkiego w celu ochrony Krakowa na wypadek najazdów wojsk czeskich od strony Górnego Śląska. Zamek w Smoleniu zbudowano na stożkowatym wzgórzu, a położenie miało ułatwić obserwację okolicy oraz utrudnić ewentualny atak nieprzyjaciela. Ze źródeł historycznych dowiadujemy się, że zamek stał w Smoleniu już w XIII wieku, a wykopaliska archeologiczne wskazują na ślady bytności człowieka w tym miejscu jeszcze przed naszą erą.


Pierwszy zamek został zniszczony podczas walk Władysława Łokietka z Wacławem, królem Czech, w 1300 roku. W połowie XIV wieku fortecę odbudowano, a kolejne wieki przyniosły liczne rozbudowy. Zamek parokrotnie zmieniał właścicieli, aż w XVI wieku znalazł się w rękach rodziny Padniewskich. Budowla najwyraźniej nie spełniała ich oczekiwań, gdyż wkrótce właściciele przenieśli się do Pilicy, gdzie zbudowali nowy zamek. Opustoszały Zamek Pilcza mocno ucierpiał podczas potopu szwedzkiego. W połowie XIX wieku warownię kupił Roman Hubicki, który założył tu fabrykę śrutu „Batawia”. 


Obecnie zamek udostępniany jest turystom do zwiedzania. Znajduje się w stanie trwałej ruiny, ale został uporządkowany i przystosowany do potrzeb ruchu turystycznego. Największą jego atrakcją jest możliwość wejścia na wieżę - najpierw po drewnianych schodach przylegających do murów obronnych, a następnie na samą górę wąskimi, kręconymi schodkami. Można tu poczuć się, jak w prawdziwym Orlim Gnieździe!




O Orlich Gniazdach pisałam także TUTAJ.

czwartek, 23 kwietnia 2020

Mediolan jak ze snów. Dwa dni w stolicy Lombardii

Mediolan. Dla większości miasto mody - dla mnie - oszałamiającej architektury. Kontynuując odczarowywanie obecnej koronawirusowej rzeczywistości, zapraszam na wspominki moich podróży po Italii. Tym razem pokażę Wam między innymi włoski Père-Lachaise; kościoły, które oczarują nie tylko wielbicieli architektury sakralnej oraz monumentalny, faszyzujący dworzec.


Ciao amici, come state? Chwila jeszcze minie zanim będziemy mogli wyjechać zagranicę. Pewnie nieprędko znów polecimy do Włoch i może właśnie dlatego teraz tak chętnie wracam do moich zdjęć z włoskich wojaży. Poprzednio ogrzewaliśmy się w słońcu boskiego Cinque Terre i wspomniałam, że jechaliśmy na wybrzeże Ligurii z Mediolanu. Włoskie Milano kojarzy się z modą najwyższej jakości i rzeczywiście na ulicach tego miasta widać wiele dobrze ubranych osób. Podczas spacerów wielokrotnie mijaliśmy luksusowe butiki i ogólne wrażenie z Mediolanu jest takie, że jest to dość schludne i szykowne miasto. Z pewnością daleko mu do południowłoskiego chaosu kontrolowanego, który znamy choćby z Neapolu. Odkrycie kolejnej twarzy Włoch było ciekawym doświadczeniem. 


Nasze zwiedzanie zaczęliśmy od szlaków mniej turystycznych. Przebiliśmy się przez tłum pod katedrą i uznaliśmy, że wrócimy tam następnego dnia rano, kiedy nie będzie jeszcze tylu ludzi. Na początek skierowaliśmy się do niepozornego kościoła - Sanktuarium San Bernardino alle Ossa. Przyciągnęła nad tutaj kaplica czaszek udekorowana po sam sufit ludzkimi kośćmi. Architektoniczna makabreska robi wrażenie, nawet jeśli widziało się już kilka podobnych obiektów.


To jednak nie kaplica czaszek wywarła na nas największe wrażenie. Trochę od niechcenia weszliśmy też do sąsiedniej świątyni - Bazyliki Santo Stefano Maggiore. Od razu urzekła nas atmosfera tego miejsca. Było tam pusto, chłodno i nieco... mrocznie. Kościół sprawiał wrażenie zapomnianego, filary i sufity były podniszczone. Spędziliśmy tam sporo czasu i totalnie nie chciało nam się iść dalej. Bazylika, podobnie jak sąsiedni kościół, ma historię sięgającą starożytności, ale obie świątynie były wielokrotnie gruntownie przebudowywane. Miało tu miejsce tragiczne wydarzenie - 26 grudnia 1476 zamordowano tu księcia Mediolanu Galeazzo Marię Sforza.



Pozostając w klimatach śmierci wsiedliśmy w metro i pojechaliśmy... na cmentarz. Nie byle jaki, bowiem Cimitero Monumentale jest jednym z dwóch największych cmentarzy w mieście. Nekropolia otwarta w 1866 roku słynie z całej gamy klasycznych i nowoczesnych rzeźb nagrobnych (nazywanie ich po prostu grobowcami nie oddaje ich artyzmu). Widać tu również wiele inspiracji sztuką antyczną, zobaczymy tu piramidy, greckie świątynie, a nawet pomniejszoną Kolumnę Trajana. Jest też kolumbarium z piecami krematoryjnymi... Na cmentarzu spoczęło wielu znanych i zasłużonych mediolańczyków. Wejście głównie prowadzi przez piętrową halę, gdzie pochowano najbardziej uhonorowanych mieszkańców miasta, w tym powieściopisarza Alessandra Manzoniego. Cmentarz, jak sama nazwa wskazuje, zajmuje ogromną powierzchnię i na jego obejście poświęcić można nawet cały dzień. Charakter tego miejsca przywodzi skojarzenia z paryskim Père-Lachaise, na którym pochowano między innymi Fryderyka Chopena, Jima Morrisona czy Oscara Wilde'a.





Nadszedł czas powrotu na lepiej udeptanie turystyczne ścieżki. Ruszyliśmy na długi spacer przez Chinatown do Łuku Pokoju zbudowanego na życzenie Napoleona Bonapartego. Łuk triumfalny miał stanowić nową bramę miasta skierowaną w stronę Paryża. Budowę rozpoczęto w 1807 roku według projektu markiza Luigi Cagnoli. Bonaparte nie doczekał inauguracji łuku 10 września 1838 roku. Ironicznym jest fakt, że budowlę odsłonił Ferdynand I - cesarz austriacki.


Tuż za łukiem zaczyna się jeden ze słynnych mediolańskich terenów zielonych - Park Sempione. Jego zwieńczeniem jest pałac Sforzów z XV wieku. Sforzowie to jeden z najsłynniejszych i najpotężniejszych renesansowych włoskich rodów arystokratycznych. Przejęli Księstwo Mediolańskie po wyginięciu rodziny Visconti w połowie XV wieku i sprawowali rządy w Mediolanie do śmierci ostatniego członka głównej linii rodu w 1535 roku. Pozostawili po sobie okazały zamek, który dziś jest siedzibą muzeów i galerii sztuki.



Po tym intensywnym dniu mieliśmy już dość zwiedzania. Byliśmy padnięci i niesamowicie głodni, a jak jeść coś we Włoszech, to najlepiej pizzę. Wybraliśmy się na najlepszą pizzę neapolitańską świata do Pizzerii Gino Sorbillo. Tak, dobrze napisałam, pizzę neapolitańską. W Mediolanie. My tak bardzo kochamy i ubóstwiamy pizzę neapolitańską, że nie mogliśmy się powstrzymać przed odwiedzeniem tej legendarnej pizzerii, która swój najsłynniejszy lokal ma w Neapolu. Raz w Sorbillo, zawsze w Sorbillo. Ta pizza śni się nam po nocach. Nie będę Wam robić smaka, po prostu zaufajcie nam i lećcie do Włoch, jak już będzie można! A wcześniej we Wrocławiu odwiedźcie VaffaNapoli - to naszym zdaniem najlepsza włoska kuchnia, jaką można dostać w Polsce. O rany, wydało się, po co my tak naprawdę podróżujemy!


Drugiego dnia przyszedł czas na zwiedzenie największej perełki Mediolanu - katedry. Gotycka świątynia jest niewątpliwie jednym z najbardziej znanych włoskich zabytków. Należy również do największych kościołów na świecie, mierząc 157 m długości i 93 metry szerokości. Jej budowę rozpoczęto w 1386 roku, poświęcenie nastąpiło niemal 200 lat później - w 1572 r. 26 maja 1805 roku Napoleon został tutaj koronowany na króla Włoch.


Z zewnątrz nie da się tak mocno odczuć ogromu świątyni. Przez chwilę nawet się zastanawialiśmy, czy warto ją zwiedzać, ale na szczęście nie zrezygnowaliśmy z tego pomysłu. Była niedziela, trafiliśmy akurat na odbywającą się mszę. Weszliśmy do katedry i zatkało nas. Organy wygrywały przejmującą melodię, a my staliśmy tam i nie wiedzieliśmy, gdzie podziać szczęki. OGROM. Ten kościół jest gigantyczny i przy tym niesamowicie przytłacza swoim surowym, gotyckim wystrojem. W takim miejscu można się poczuć malutkim człowiekiem, którego egzystencja jest nieistotna w kontekście wieczności.





Katedra powstała na gruncie wcześniejszej świątyni. Stare ośmioboczne baptysterium, Battistero Paleocristiano z 335 roku, można zobaczyć w podziemiach pod katedrą. Znajdują się tam udostępnione wykopaliska.


Kiedy wydawało się, że już nic nas nie może zaskoczyć... weszliśmy na dach katedry. Znajduje się tam jedyna w swoim rodzaju podniebna ścieżka udostępniona turystom. Jej zwieńczeniem jest taras widokowy na szczycie świątyni. Z góry można podziwiać panoramę Mediolanu, a także przyjrzeć się z bliska 135 iglicom oraz 3400 (!) rzeźbom, które zdobią katedrę. To doświadczenie skojarzyło mi się z wizytą na dachu Casa Milà w Barcelonie, ale skala wycieczki jest zupełnie inna. Zdecydowanie warto kupić bilet z możliwością wejścia na dach świątyni.




Powyżej na zdjęciu z lewej strony widzicie kolejną wizytówkę Mediolanu - Galerię Vittorio Emanuele II. Jest to jedno z najstarszych "centrów handlowych" we Włoszech i na świecie. Zadaszona uliczka z luksusowymi sklepami powstała, aby podnieść standard handlu i zachęcić klientów do odwiedzania znajdujących się tam sklepów. Galeria powstała w latach 1865-1877 i została nazwana imieniem pierwszego monarchy Królestwa Włoch. Dziś jest to jedna z największych atrakcji Mediolanu i zarazem miejsce, w którym swoje butiki posiadają najbardziej luksusowe marki świata takie jak Chanel czy Prada. Działa tu również gastronomia, a nawet hotel.


Po sąsiedzku znajduje się kolejny z symboli Mediolanu - jedna z najsłynniejszych oper świata - słynna La Scala. Gmach zaprojektował w latach 1776–1778 Giuseppe Piermarini. W ciągu dwóch lat powstał teatr z klasycystyczną fasadą. Mieścił ponad 3000 widzów, iluminowany był tysiącem świec, posiadał 5 wieńców lóż, z których każda była inna. Zewnętrze opery jest dość niepozorne i aż trudno uwierzyć, że to jedna z najbardziej pożądanych scen świata.


Na tym etapie zwiedzania już dość mocno zgłodnieliśmy i zaczęliśmy rozglądać się za czymś do jedzenia. Pechowo trafiliśmy na porę sjesty i niemal wszystkie restauracje w okolicy były pozamykane, a te otwarte nie wyglądały zachęcająco. Postanowiliśmy wsiąść w metro i podjechać... na pizzę neapolitańską. Tym razem wybraliśmy L'Antica Pizzeria da Michele - popularną w Neapolu miejscówkę, która ma swoją filię w Mediolanie. Może widzieliście film z Julią Roberts "Eat, pray, love"? Jest tam scena, w której bohaterka grana przez Julię zajada się pizzą właśnie w Pizzerii da Michele. W filmie wystąpiła restauracja z Neapolu, ale pizza w Mediolanie smakowała równie wyśmienicie.


Po bardzo obfitym objedzie musieliśmy trochę odpocząć i zwiedzanie kontynuowaliśmy dopiero wieczorem. Było to jednak doskonałe posunięcie, ponieważ miejsce, w które się wybraliśmy zyskuje cały swój urok po zmroku. Mowa o mediolańskiej Wenecji - kanale Naviglio Grande, który tętni życiem za sprawą licznych knajpek i restauracji. Spacer wzdłuż kanału jest niezwykle urokliwy i można tu poczuć przez chwilę atmosferę małych, włoskich miasteczek.


Przyszedł czas na pożegnanie z Mediolanem. Nie planowaliśmy ostatniego dnia już nic zwiedzać, tylko udaliśmy się prosto na pociąg do Cinque Terre. Tym razem to zwiedzanie wybrało nas :-) Stacja kolejowa Milano Centrale zasługuje na komentarz. Jest to jeden z największych dworców w Europie i bez mała największy, na jakim byliśmy. Został oficjalnie otwarty w 1931 roku, a jego projekt z 1912 r. był wzorowany na Union Station w Waszyngtonie. Przepastne przestrzenie stacji przypominają monumentalną rzymską architekturę i przez to od razu skojarzyły mi się z architekturą nazistowską. Jeśli weźmiemy pod uwagę datę budowy dworca, to skojarzenia te jeszcze bardziej się nasilają. Ówczesny premier Włoch - Benito Mussolini chciał, aby stacja reprezentowała potęgę faszystowskiego reżimu. Trzeba przyznać, że udało się osiągnąć zamierzony efekt...



Na dworcu zakończyła się nasza przygoda z Mediolanem i pomknęliśmy dalej. Ciężko dziś jest mi wyobrazić sobie te wszystkie opisane miejsca opustoszałe, bez tłumu turystów i licznych miejscowych. Choć wtedy narzekałam na zatłoczone przestrzenie, to dziś, w dobie koronawirusa, jakoś tak mi przykro. Mimo wszystko wierzę, że świat wkrótce wróci do normalności, a my znów odwiedzimy Włochy i wiele innych wspaniałych miejsc.



Gdzie spaliśmy?
Melaverde B&B: Via Palmanova 56, Mediolan

Gdzie jedliśmy?
Pizzeria Gino Sorbillo: Largo Corsia dei Servi 11, Mediolan
L'Antica Pizzeria da Michele: Piazza della Repubblica 27, Mediolan