środa, 2 listopada 2016

Pierwsze lody przełamane. Granią Karkonoszy

Poprzednim razem w Karkonoszach załapałam się na ostatni dzień letniej pogody. Jak tylko dowiedziałam się, że w góry zawitała zima, zaczęłam planować kolejny wyjazd. Długi weekend na przełomie października i listopada okazał się być idealną okazją na dwudniowy wypad w Karkonosze, podczas którego można było już poczuć mróz na policzkach i skrzypienie śniegu pod butami. I przy okazji przejść niemal całą główną grań Karkonoszy - od Śnieżki do Szrenicy.

Walka zimy i jesieni

Wyruszyliśmy w niedzielę z Karpacza czarnym szlakiem przez Kopę. Pogoda nie zapowiadała rewelacji, cały czas utrzymywała się mgła, ale trzymając się zasady, że widoki w górach są dla ludzi bez wyobraźni, pięliśmy się w górę. W Białym Jarze zaczęło się robić całkiem biało, a na wysokości Kopy po raz pierwszy w tym roku spotkałam zimę we własnej osobie.

Biały Jar jest biały. Z prawej świetny widok na Dom Śląski ze Śnieżką w tle

Po krótkiej przerwie w Domu Śląskim ruszyliśmy na Śnieżkę. Piękne "widoki" i "doskonale" zarysowana trasa zachęcały do pięcia się w górę. Im wyżej, tym zimy było więcej, ale mroźny wiatr wcale nie ostudził naszego zapału. Nazwa szczytu (pochodząca od przymiotnika śnieżna, czyli pokryta śniegiem) nie wzięła się znikąd - na górze panowały prawdziwie zimowe warunki! Gęsta mgła i silny wiatr nie zatrzymały nas tam na długo, ale i tak wystarczyło, abym przypłaciła ten wyjazd przeziębieniem.


Widoki z podejścia na Śnieżkę oraz z samej Śnieżki :)

Po zejściu ze Śnieżki ruszyliśmy granią w kierunku Spalonej Strażnicy, a następnie dalej, aż do schroniska Odrodzenie, które było ostatnim przystankiem tego dnia. Przed Kotłem Małego Stawu zaczęło się nieco przejaśniać i pojawiła się nadzieja na widoki. Zrobienie dobrych zdjęć tego dnia wymagało sporej cierpliwości - trzeba było stanąć i czekać na parosekundowe "okno pogodowe", podczas którego było cokolwiek widać.

Spalona Strażnica oraz widok na Mały Staw i schronisko Samotnia

Kolejne zapierające dech w piersiach widoki, a z prawej "okno pogodowe" nad Wielkim Stawem

Będąc nad Wielkim Stawem warto zwrócić uwagę na stos kamieni znajdujący się przy ścieżce. Są to ruiny dawnego schroniska im. Księcia Henryka, które w momencie otwarcia w 1889 roku było jednym z najbardziej luksusowych obiektów turystycznych w Sudetach. W 1892 roku doprowadzono tu nawet linię telefoniczną. Po II wojnie światowej schronisko opustoszało, mieszkał w nim tylko przedwojenny właściciel z synami. Obiekt nigdy nie został ponownie otwarty dla turystów, a jego losy przypieczętował pożar w 1946 roku, którego okoliczności nie zostały do dziś wyjaśnione.

Schronisko im. Księcia Henryka

Pięć minut marszu od ruin schroniska trafiamy na jedną z najciekawszych skał w Karkonoszach - Słonecznik. Pomyli się ten, kto będzie doszukiwał się skojarzeń z kwiatami - nazwa skały pochodzi od słońca, które dla mieszkańców Podgórzyna, Przesieki i Borowic właśnie w tym miejscu wskazuje południe. Ze Słonecznikiem związanych jest też wiele legend - między innymi upatrywano się w nim siedziby Ducha Gór - Liczyrzepy.

Słonecznik i kolejny mglisty krajobraz w drodze na Przełęcz Karkonoską

Pogoda w górach potrafi zaskakiwać. Gdy już zaczęło robić się szaro i byłam pewna, że zaraz zapadnie ponury zmrok, dosłownie parę kroków przed Przełęczą Karkonoską... wyszło słońce. Wyczekiwaliśmy go przez cały dzień i zrobiło nam wspaniałą niespodziankę na sam koniec dnia!

Niespodzianka na koniec dnia - zachód słońca nad Przełęczą Karkonoską

Schronisko Odrodzenie, w którym spędziliśmy noc, jest bardzo ciekawym miejscem. Budynek powstał w 1928 roku i zachował się do dziś w niezmienionej formie. Obiekt został zbudowany od podstaw jako wzorcowe schronisko dla niemieckiej młodzieży (spójrzcie tylko na to wnętrze stworzone do apelów!), a podczas wojny zorganizowano tu miejsce wypoczynku dla nazistowskich oficerów. Schronisko zrobiło na mnie bardzo pozytywne wrażenie - gdzie indziej w górach można posłuchać kubańskiej muzyki podczas zajadania się plackami ziemniaczanymi ze szpinakiem? Mimo wszystko historia oraz surowe wnętrze nie pozwalają zapomnieć o mrocznych dziejach obiektu.

Schronisko Odrodzenie

Drugiego dnia wyruszyliśmy ze schroniska o 7:00 i po drodze podziwialiśmy przepiękny wschód słońca. Pogoda najwyraźniej postanowiła się odwdzięczyć za nieprzyjemną aurę poprzedniego dnia i trzeba przyznać, że zrobiła to ze sporą nawiązką. 

Wschód słońca widziany ze schroniska

Droga nadal wiodła czerwonym szlakiem w kierunku Wielkiego Szyszaka i Szrenicy. Poranne słońce w połączeniu z niewielką warstwą śniegu i szronu stworzyło piorunujący efekt. Taki pierwszy podmuch zimy jest wspaniałym momentem na wędrówki po górach. 

W drodze na Wielki Szyszak

Najbardziej lubię w góry jeździć zimą. Choć dla mnie sezon na wędrówki trwa cały rok i każda pora ma swój niepowtarzalny urok, to jednak zima ma w sobie coś surowego, co jednych odstrasza, a innych przyciąga jak magnes. W schroniskach jest mało ludzi i spotkać można prawdziwych pasjonatów. Na szlakach jest pusto i czasem trzeba przecierać szlak. Ale po latach znacznie bardziej pamięta się brodzenie w śniegu po pas ze łzami w oczach niż letni spacer w pogodny dzień. Z wielką radością powitałam więc pierwszy śnieg w tym roku.



Widoki tego dnia były nie do opisania. Biel śniegu w Karkonoszach wspaniale kontrastowała z kolorami jesieni w Górach Izerskich. Śnieżne Kotły wreszcie stały się śnieżne, a to przecież dopiero przedsmak zimy.

Okolice Wielkiego Szyszaka

O Śnieżnych Kotłach oraz ciekawej historii charakterystycznego budynku na ich skraju pisałam już przy okazji poprzedniej wycieczki w Karkonosze, więc nie będę się powtarzać. Z ciekawych rzeczy natomiast doczytałam historię związaną z Wielkim Szyszakiem. Obecnie szlak omija trawersem szczyt od północnej strony, ale mimo tego od wschodu wyraźnie widać zarys ścieżki. Jest to droga z kamiennych płyt ufundowana w XIX wieku przez Schaffgotschów. Na szczycie natomiast znajdują się pozostałości po pomniku ku czci Wilhelma I. Zimowy wariant czerwonego szlaku biegnie przez wierzchołek, więc mam nadzieję, że następnym razem uda mi się zrobić stamtąd zdjęcia.




Im dalej odchodziliśmy od Śnieżnych Kotłów, tym mniej było czuć zimę. Na Szrenicy pozostawała ona już tylko wspomnieniem, a w Szklarskiej Porębie można było doświadczyć prawdziwej złotej polskiej jesieni. Niewyjaśniona pozostała nurtująca mnie od jakiegoś czasu zagadka dawnego toru bobslejowego w okolicy Wodospadu Kamieńczyka. Kiedyś, jak będę mieć więcej czasu, to spróbuję zlokalizować jego pozostałości. Podobno jeden ze szlaków biegnie częściowo dawnym torem i nawet zachował się gdzieś kamień z symbolem sanek (?) na pamiątkę, ale to już historia na następną podróż...

Im bliżej Szrenicy, tym mniej zimy

A w Szklarskiej Porębie piękna jesień



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz