poniedziałek, 25 października 2021

Korona Gór Polski: Tarnica na małych nogach

Tarnica jest najwyższym szczytem polskich Bieszczadów (wznosi się na wysokość 1346 m n.p.m.) i zaliczana jest do Korony Gór Polski. U jej stóp kończy się Główny Szlak Beskidzki. Byliśmy na niej już raz, w 2017 roku, podczas pierwszego wspólnego wyjazdu w Bieszczady. Weszliśmy i teraz, cztery lata później, już jako małżeństwo i z dwuletnim dzieckiem. 

Zaczęliśmy w Wołosatem, w którym znajduje się spory parking, i które jest najprawdopodobniej najczęściej wybieranym punktem startowym na Tarnicę. Nie ma co się dziwić - niebieski szlak jest najkrótszą drogą na najwyższy szczyt polskich Bieszczadów, a dla koneserów dłuższych wędrówek czeka piękna, widokowa pętla przez Halicz i Rozsypaniec. My wybraliśmy opcję numer jeden - tę samą, co pięć lat wcześniej. 

Już na początku spotkało nas niemiłe rozczarowanie - otóż w kasie dowiedzieliśmy się, że pół godziny wcześniej ktoś ukradł pieczątkę. Nici z pobicia książeczek - na szczęście później udało nam się przybić pieczątki w pizzerii w Wołosatem oraz w Kremenarosie w Ustrzykach Górnych. A ja nie rozumiem i nigdy chyba nie zrozumiem co komuś po kradzieży pieczątki... Nastrój nieco poprawia widok na Tarnicę, którą z okolic punktu kasowego widać wyjątkowo dobrze. U jej stóp pasą się konie huculskie - coś przepięknego. 

Podejście niebieskim szlakiem jest dość żmudne i dobrze, że nie jest bardzo długie. Duża część drogi biegnie przez las - typowe bieszczadzkie podejście przed połoniną. Nam się wyjątkowo dłużyło - pierworodna co chwilę chciała iść sama, a właściwie zbierać kamyki, patyki i co tam jeszcze było po drodze :-) Tempo mieliśmy zabójczo wolne. 

Nieco ciekawiej zrobiło się ponad linią drzew - pojawiły się pierwsze widoki,  a chwilę później wyłoniła się Tarnica. Niech nikogo nie zwiedzie jej bliskość - z ławeczek ponad lasem jest jeszcze do pokonania 200 metrów przewyższenia. Podejście jest wyjątkowo męczące ze względu na schody o dziwnych proporcjach. Stopnie prowadzą do Przełęczy pod Tarnicą, a następnie na szczyt. Co ciekawe, nasza córka okazała się być chyba jedyną osobą na świecie, której te schody się spodobały i dreptała po nich zarówno w górę, jak i później w dół. Nasze tempo zwolniło jeszcze bardziej ;-) Widoki wynagrodziły nam trudy. 


Z Przełęczy pod Tarnicą już mamy ostatnią prostą... Niestety w dalszym ciągu po tych koszmarnych schodach. Na szczęście to już blisko i w końcu udaje nam się stanąć na szczycie. Z Tarnicy podziwiać można jedną z najładniejszych panoram w Bieszczadach. Widać Gładki Wierch, Krzemień, Halicz, Rozsypaniec, nieco dalej Rawki i Połoniny, na wyciągnięcie ręki są Bieszczady ukraińskie. Przy dobrej przejrzystości podobno nawet można dostrzec Tatry. 



Po nieco dłuższym odpoczynku i zdobieniu miliona zdjęć nadchodzi czas na powrót. Wracamy tym samym szlakiem, choć kusi nie Halicz i Rozsypaniec, ale to niestety dla nas nieosiągalne z dwuletnim "bombelkiem". Miło wspominam też powrót przez Gładki Wierch do Ustrzyk Górnych podczas naszej pierwszej wyprawy na Tarnicę - to bardzo widokowa trasa warta rozważenia. 

Już na samej końcówce, niedaleko punktu kasowego w Wołosatem, odbijamy na stary bojkowski cmentarz. Zachowało się na nim kilka grobów, natomiast cerkiew - podobnie jak cała wieś - została spalona w 1946 r. W centralnym punkcie postawiono wiatę - coś na kształt polowej kaplicy, a nagrobki - niegdyś zniszczone - zostały uporządkowane. To ciche, napawające spokojem miejsce, które przypomina o historii Wołosatego. Warto odwiedzić podczas wycieczki na Tarnicę. 


Udało nam się po raz drugi zdobyć Tarnicę. Wędrówki z małym dzieckiem są męczące i pozostawiają duży niedosyt, ale też dają satysfakcję, że udało się, mimo że nie było łatwo. A na Halicz i Rozsypaniec wierzę, że kiedyś w końcu przyjdzie czas. To był nasz siódmy szczyt w drugim okrążeniu Korony Gór Polski. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz