poniedziałek, 24 sierpnia 2020

Smerek - bieszczadzka cisza przed burzą

Bieszczady podczas tegorocznego czerwcowego wyjazdu nas nie rozpieściły. Przez cały czas albo padał deszcz, albo właśnie się na niego zbierało. Wykorzystaliśmy jednak krótkie okno pogodowe, aby wejść na Smerek. To był nasz pierwszy wyjazd w Bieszczady z dzieckiem i wybrana przez nas trasa okazała się idealna dla malucha. Pomijając fakt, że uciekaliśmy przed burzą... ;-)


Gdy po czterech dniach ulewnego deszczu w końcu zapowiadała się lepsza pogoda, wiedzieliśmy, że trzeba to wykorzystać. Koło południa miały przyjść burze, więc zebraliśmy się tuż po śniadaniu z planem wejścia na Przełęcz Orłowicza. To był nasz plan minimum, ale zakładaliśmy też wejście na Smerek. Nocowaliśmy w Wetlinie, więc na żółty szlak nie mieliśmy daleko. Już na samym początku wędrówki towarzyszyły nam piękne widoki.

Początek wędrówki w Wetlinie

Żółty szlak był nam już znany z naszego wyjazdu w 2017 roku. Wchodziliśmy wtedy z Wetliny na Smerek, a następnie czerwonym szlakiem do Chatki Puchatka przez Połoninę Wetlińską i w dół do Brzegów Górnych. Tym razem nie braliśmy pod uwagę tak długiej wycieczki, ale znajomość szlaku okazała się przydatna podczas planowania wędrówki. Podejście na przełęcz jest nudne jak flaki z olejem i pełne błota ;-) Byłam tam zaabsorbowana, że nawet nie robiłam zdjęć. Uwierzcie mi jednak na słowo - błoto było wszędzie. 

Nie robiłam zdjęć błotu, wolę pokazać Wam Smerek

Na samej przełęczy było już trochę ludzi, więc zdecydowaliśmy się nie zatrzymywać na długo. Trochę nas niepokoiły te zapowiadane burze, ale zdecydowaliśmy jeszcze jeść na Smerek - szczyt mierzący 1222 m n.p.m. Prowadzi na niego czerwony szlak, z którego podziwiać można przepiękne widoki w każdą stronę.

Przełęcz Orłowicza

W drodze na Smerek

Na Smereku mieliśmy odpocząć i coś zjeść, ale wyraźnie zbliżający się front burzowy pokrzyżował te plany. Trochę zdziwili nas ludzie, którzy na spokojnie siedzieli na ławkach i jedli drugie śniadanie, obserwując idącą w ich stronę ulewę... My nie mieliśmy aż takich cojones, zwłaszcza że niosłam dwa "plecaki" - z tyłu ten tradycyjny, z przodu dziewięciomiesięczną córkę. Choć młoda jest już zaprawiona w wycieczkowych bojach, chętnie obserwuje otoczenie albo słodko śpi, to jednak pozostanie z nią na szczycie podczas burzy byłoby nieodpowiedzialne. Szybkim krokiem ruszyliśmy w dół tę samą trasą.

Taaakie widoki, a ona śpi!

Smerek.  Idzie deszcz

Deszcz złapał nas już za linią lasu i szczęśliwie doszliśmy do pobliskiej wiaty. Tam przyszedł czas na upragniony odpoczynek i kanapki. Przeczekaliśmy ulewę, mała zagadała wszystkich turystów chroniących się z nami (dusza towarzystwa z niej... po tatusiu) i gdy przestało padać - zeszliśmy do Wetliny w jeszcze większym, świeżym błocie.

Szybki selfik przed burzą | Odpoczynek w wiacie i ciekawość świata

Nie była to wyprawa życia, ale jak na te warunki pogodowe, to i tak udała nam się wędrówka. Zdobyliśmy Smerek, Natalia zobaczyła pierwszy raz połoniny i mam nadzieję, że zapała do Bieszczadów taką miłością, jak ja :-) Wkrótce wracamy na jesienny wyjazd w Biesy - trzymajcie kciuki, żeby tym razem pogoda nam dopisała. 

środa, 5 sierpnia 2020

Bieszczady bez tłumów - czy to w ogóle możliwe? PRZEWODNIK

"Rzućmy wszystko i jedźmy w Bieszczady" - pomyślała w tym roku cała Polska. Z powodu pandemii większość z nas spędza wakacje w kraju. Wiele osób zachęconych wizją odludnych Karpat za cel swoich urlopów wybrała właśnie Bieszczady, na miejscu przeżywając rozczarowanie, bo na połoninach ludzi jest więcej niż na Krupówkach. Zainspirowało mnie to do przemyśleń nad tym, gdzie w Bieszczadach w tym roku można uniknąć tłumów. Stworzyłam krótki poradnik, w którym doradzę Wam, gdzie warto się wybrać, aby było ciekawie, "bieszczadzko" i bez ścisku. A może macie swoje pomysły?



Mieliśmy szczęście, że w tym roku, jeszcze przed pandemią, zarezerwowaliśmy nocleg w Wetlinie na czerwiec. Już wtedy dało się odczuć, że będzie to rekordowy dla krajowej turystyki rok, bowiem ludzi było jak w "normalnym" szczycie sezonu, ale wciąż bez wielkich tłumów. Pamiętam nasz wyjazd w 2018 roku, kiedy nieopatrznie dotarliśmy w "Biesy" w środku długiego weekendu sierpniowego. Straciliśmy poczucie czasu, wędrując po Pieninach, Beskidzie Sądeckim oraz Niskim i jakoś tak nie zauważyliśmy, że zbliża się "Godzina W - jak weekend". Mieliśmy problem, aby znaleźć miejsce na rozbicie małego, dwuosobowego namiotu! Domyślam się, że obecnie może być podobnie. Ale jeśli nocleg już zarezerwowany i chce się jechać, to jak poznać te Bieszczady nieco bardziej dzikie, tajemnicze i odludne?

Po pierwsze - nie idźcie na połoniny. Wiem, że są one symbolem Bieszczadów. Wiem, że są stamtąd najpiękniejsze widoki. Ale właśnie dlatego na Połoninach Wetlińskiej i Caryńskiej, na Smereku, na Małej i Wielkiej Rawce, na Tarnicy, Bukowym Berdzie, Haliczu, Rozsypańcu... chcą być wszyscy. W Bieszczady zawsze można wrócić jesienią, po sezonie, wtedy będzie jeszcze piękniej. A jeśli już bardzo Wam zależy, to wyjdźcie w góry wcześnie rano, dosłownie skoro świt. Wrażenia gwarantowane.

Gdzie jeszcze może być dużo ludzi? Na szlaku prowadzącym do Sinych Wirów, w Łopience, nad Soliną (choć wielu twierdzi, że Solina to nie Bieszczady), na Korbani, na szlaku na Dwernik Kamień, w knajpach ;-) Wystrzegajcie się miejsc popularnych.

Na połoninach bywa tłoczno (na tych zdjęciach jest jeszcze nieźle;-))

Po drugie - w Bieszczadach jest wiele wspaniałych, mniej obleganych szlaków. Spójrzcie na mapę - to prawdziwe bogactwo! Jeśli nic Wam one jednak nie mówią, to mam takie propozycje:

  • Dział - 1100 m n.p.m. - nowością jest wytyczony w tym roku (2020) żółty szlak z Przełęczy Wyżniej, dzięki któremu można skrócić sobie wędrówkę. Przez Dział biegnie zielony szlak z Wetliny na Małą Rawkę. Część trasy jest zalesiona, z części rozpościera się widok na połoniny. O Dziale przeczytasz więcej TUTAJ.
Dział (z prawej) widziany z Połoniny Caryńskiej

  • Otryt - pasmo, którego najwyższym szczytem jest  Trohaniec (939 m n.p.m.). na trasie można odpocząć przy schronisku Chata Socjologa. O naszej wędrówce na Otryt poczytasz TUTAJ.
  • Hyrlata - 1103 m n.p.m. - będąca kulminacją zwartego masywu położonego pomiędzy dolinami Solinki i Roztoczki. Jest bocznym odgałęzieniem pasma granicznego. Dojdziecie na nią z Żubraczego lub Roztok Górnych. 
Hyrlata chowa się z prawej strony ;-)
  • Łopiennik - 1069 m n.p.m. - nie mylić z cerkwią w Łopience. Na szczyt dojdziecie czarnym szlakiem z Dołżycy lub z Jabłonek.
Rafik k / CC BY-SA (https://creativecommons.org/licenses/by-sa/4.0)

  • Pasmo graniczne, czyli szlaki czerwony i niebieski wzdłuż granicy polsko-słowackiej. Bywają miejsca bardziej popularne (Przełęcz nad Roztokami, Krzemieniec), ale zwykle nie spotkacie tam tłumów. 
Okrąglik (pasmo graniczne)


Po trzecie - zakochajcie się w opuszczonych wsiach i starych cmentarzach. To jest temat rzeka. Kiedy pierwszy raz jechałam w Bieszczady, nastawiłam się głównie na chodzenie po górach. Już w kolejnym roku zależało mi głównie na poszukiwaniu śladów historii oraz ludzi, którzy przed wojną zamieszkiwali te ziemie. Gdzie warto się wybrać?

  • Szlak do źródeł Sanu. To dość długa wycieczka (ponad 20 kilometrów, a z wizytą w Bukowcu może wyjść nawet ok 28 km), ale warta każdego kroku. Startuje się na parkingu w Bukowcu, następnie idziemy przez opuszczone wsi Beniowa i Sianki aż do granicy z Ukrainą, niemal do samej Przełęczy Użockiej. Dokładny opis tej trasy przeczytacie TUTAJ.
  • Tyskowa i Przełęcz Hyrcza. Nasze tegoroczne odkrycie. Trasa jest bardzo prosta (niecałe 6 km) i wiedzie przez dawną wieś Tyskową aż do kapliczki odbudowanej przez tego samego społecznika, który wyremontował cerkiew w Łopience. Po drodze zobaczycie między innymi stary cmentarz oraz opuszczony schron, w którym kręcono "Watahę". Dokładny opis wycieczki - TUTAJ.
  • Cerkiew w Krywem. Jeśli zastanawialiście się, jak wygląda koniec świata, to tutaj zobaczycie go na własne oczy. Już sam dojazd w to miejsce nie należy do najłatwiejszych, a w pewnym momencie trzeba zostawić auto i resztę trasy pokonać pieszo. Ale jak już dojdziecie, to zobaczycie, że było warto. Szczegóły dojazdu i tego, co w Krywem można zobaczyć, znajdują się TUTAJ
  • Cmentarz i kirkut w Lutowiskach. Wiem, że Lutowiska są popularną miejscowością, ale pewnie większość wczasowiczów, nie udaje się na poszukiwania śladów historii tego miejsca. Was jednak zachęcam do tego, aby odwiedzić cmentarz z miniaturą cerkwi oraz stary kirkut. Przed wojną niemal 2/3 mieszkańców Lutowisk była wyznania mojżeszowego. Więcej na temat cmentarzy znajdziecie TUTAJ.
  • Stary Łupków słynie z przygranicznej stacji kolejowej, schroniska "Na Końcu Świata" oraz maleńkiego cmentarza. Muszę przyznać, że jest on jedną z najbardziej malowniczych nekropolii, jakie widziałam w Bieszczadach. I przy tym naprawdę mało kto tu zagląda. O Łupkowie przeczytacie TUTAJ.
  • Ścieżki dydaktyczne "Bieszczady Odnalezione" to wyjątkowy projekt. Parę lat temu Stowarzyszenie Rozwoju Wetliny i Okolic wytyczyło szlaki do opuszczonych wsi Łuh, Zawój i Jaworzec. Ustawiono tablice i oznaczono ślady dawnych miejscowości - cmentarzy, cerkwi, chat. O ile w Zawoju może być tłoczno (Sine Wiry odwiedza bardzo dużo osób), tak Zawój i Jaworzec będą dobrym pomysłem na spacer dla osób ceniących sobie spokój. O tym, czego możecie się spodziewać na szlaku, przeczytacie TUTAJ - Jaworzec, TUTAJ - Łuh i Jaworzec i TU - Zawój.
  • Sokoliki Górskie - totalnie odludna ścieżka do ciekawego punktu widokowego na cerkiew po Ukraińskiej stronie. Wisienką na torcie jest cudowny widok na połoniny, a na koniec można też odwiedzić Torfowisko w Tarnawie. Więcej o Sokolikach TUTAJ, a o torfowisku - TU.

  • Dolina Caryńskiego i schronisko Koliba - malownicza trasa spacerowa doliną potoku Caryńskiego, w której przed laty istniała wieś. Dziś zostało po niej tylko cerkwisko i cmentarz. Zwieńczeniem wycieczki jest wizyta w schronisku. Opis trasy znajduje się TUTAJ.


Po czwarte - cerkwie, cerkwie, cerkwie! Nie wszystkie świątynie zniknęły z powierzchni ziemi po wojnie. Część została wyremontowana i służy dalej wiernym obrządku wschodniego lub rzymskokatolickiego. Jest ich tak wiele, że nie jestem w stanie wszystkich wymienić. Weźcie mapę i na pewno znajdziecie kilka w swojej okolicy. Ja dotychczas odwiedziłam następujące:
Cerkiew i cmentarz w Bystrem

Warto samodzielnie poszukać starych świątyń, daje to ogromną satysfakcję. Można wpaść po uszy i na same cerkwie poświęcić cały urlop :-) Piękna jest też cerkiew w Łopience, ale niestety to dość popularny cel wycieczek. Więcej wartych odwiedzenia bieszczadzkich świątyń znajdziecie pod TAGIEM CERKWIE.

Mam nadzieję, że udało mi się Was zainspirować do poszukiwania miejsc, w których znajdziecie "dużo Bieszczadów w Bieszczadach". Nawet w szczycie sezonu można odpocząć od tłumów i poczuć na własnej skórze dzikość tych gór. Z pewnością mój poradnik nie wyczerpuje tematu, ale o to właśnie chodzi! Zachęcam do poszukiwania własnych "końców świata", a jeśli macie jeszcze jakieś ciekawe, mało popularne miejsca, które warto poznać - dajcie znać w komentarzach!


niedziela, 2 sierpnia 2020

Bieszczady odludne i bezludne - Tyskowa i Przełęcz Hyrcza

Ostatnio często widzę na Faceboku pytania o odludne miejsca w Bieszczadach. Kiedy połoniny przeżywają oblężenie turystów, nieco niżej wciąż kryją się ścieżki, na których można poczuć magię prawdziwych, dzikich Bieszczadów. Jedną z nich jest wędrówka przez nieistniejącą wieś Tyskową do Przełęczy Hyrcza. Po drodze zobaczycie opuszczone schronisko, stary cmentarz oraz kapliczkę cudem ocaloną od zapomnienia...


Tyskowa jeszcze przed II wojną światową liczyła ponad 200 mieszkańców. Jak większość bieszczadzkich wsi zniknęła z powierzchni ziemi po przymusowych wysiedleniach. Co właściwie sprowadziło nas w tę okolicę? Tegoroczny wypad w Bieszczady poświęciliśmy na spokojnie, łatwe trasy, które bez problemu mogliśmy pokonać z dzieckiem nawet w gorszą pogodę. Wędrowałam palcem po mapie i zupełnym przypadkiem znalazłam niewielką dolinę między pasmem Łopiennika a Korbanią. Tam nas jeszcze nie było.


Najłatwiej dostać się tam autem. Jechaliśmy z Wetliny przez Baligród i zaparkowaliśmy w małej zatoczce przy drodze. Już w tym miejscu zaskoczyła mnie cisza i spokój oraz ...pusty parking. To się ostatnio w Bieszczadach rzadko spotyka ;-) Ścieżka na przełęcz nie jest w żaden sposób oznakowania, ale wystarczy trzymać się widocznej drogi, aby się nie zgubić. Już niemal na początku doliny powitała nas "twierdza", w której wypalany jest węgiel drzewny. Właściciel ewidentnie nie życzy sobie turystów, o czym świadczą stosowne tabliczki i odgrodzenie od świata. Wolę należy uszanować, więc nie zatrzymywaliśmy się na dłużej, kontynuując wędrówkę.


Nie uszliśmy daleko, gdy po naszej lewej stronie pojawiła się na horyzoncie drewniana, zrujnowana chatka. Przed laty służyła ona jako bezpłatny schron dla nielicznych w tych okolicach turystów. Znalazłam również informację, że kręcono w niej odcinki "Watahy", ale przyznam, że nie oglądałam tego serialu. Może ktoś z Was skojarzy, w jakiej scenie pojawił się budynek. Wnętrze jest niemal całkowicie zniszczone, zachowały się pozostałości po łóżkach oraz klasyczne ślady bytności ludzkiej - śmieci. Pojawiły się w naszych głowach plany... a gdyby tak kupić taki domek, wyremontować i zamieszkać w tej głuszy... Pomarzyć można, pewnie po pierwszej zimie uciekalibyśmy w podskokach :-) Obok znajduje się jeszcze jeden barak, wygląda na nieużytkowany, ale jest zabezpieczony przed intruzami.




Wróciliśmy na główną ścieżkę i podążyliśmy dalej w kierunku południowym. Niedługo po naszej lewej stronie zauważyliśmy drewniany krzyż oraz po prawej stronie cerkwisko. Oznacza to, że weszliśmy do "centrum" Tyskowej. Wszędzie wokół kiedyś znajdowały się chaty, żyli tu ludzie, rodzili się i umierali. Dziś jest to dzicz, cisza, głusza. Świątynia nosiła wezwanie świętego Michała Archanioła i została rozebrana w 1953 r. na polecenie władz Gminnej Spółdzielni w Hoczwi.


Przy dawnej cerkwi znajduje się cmentarz. W sezonie wiosenno-letnim jest dość mocno zarośnięty, ale można dostrzec nieliczne groby. W centralnym jego punkcie znajduje się ogrodzone miejsce z pomnikami rodziny Budzińskich. Znajduje się tam 5 nagrobków, w tym 2 dziecięce, z lat: 1948, 1954 oraz 1957. Wyczytałam, że są to nagrobki symboliczne. Duże wrażenie zrobiły na mnie nagrobne wizerunki zmarłych. Odniosłam wrażenie, że pochodzili oni z zupełnie innego świata niż ten, który my znamy...


Z cmentarza do Przełęczy Hyrcza zostało już tylko parę kroków. Na rozwidleniu drogi można odbić w lewo na szczyt Korbani lub iść prosto do Łopienki, mijając po drodze kapliczkę. Jeśli jednak wybierzecie się tam, tak jak my, w deszczową pogodę, to w tym miejscu prawdopodobnie przyjdzie Wam przeprawić się przez rzekę błota oraz strumyk płynący ścieżką. W ostatniej chwili przed wyjazdem spakowałam kalosze i to była najlepsza decyzja na świecie. Po co komu trekkingi za 1000 zł? Gumiaki rządzą! ;-P


Już tylko krótkie podejście pod górę... i dotarliśmy do kapliczki. Pierwszy taki obiekt w tym miejscu był datowany na XVIII wiek i powstał dla pielgrzymów zmierzających na odpusty do Łopienki. Obecna powstała po I wojnie światowej i popadła w ruinę w latach 50 XX wieku. Na początku lat 40. przy drodze z cerkwi w stronę przełęczy Hyrcza ustawiono 13 krzyży, przy których odprawiano drogę krzyżową trzy razy do roku. Po raz ostatni odpust w Łopience odbył się w 1943; rok później przechodził już tędy front. Kapliczkę z ruiny podniósł w latach 90. Zbigniew Kaszuba - ten sam człowiek, który odbudował cerkiew w Łopience. Do świątyni z tego miejsca jest około 20 minut marszu. My jednak odpuściliśmy ze względu na niepewną pogodę i wróciliśmy do auta tą samą drogą.


Są jeszcze dzikie Bieszczady nierozdeptane przez turystów. Z jednej strony cieszę się, że tak wiele osób interesuje się wędrówkami po górach, ale muszę przyznać, że może być do męczące dla turystów ceniących sobie samotność na szlaku. Tyskowa oraz Przełęcz Hyrcza są ciekawym miejscem, które można odwiedzić, gdy chce się poznać historię dawnej bieszczadzkiej wsi i odpocząć nieco od popularnych miejscówek.