niedziela, 19 grudnia 2021

Pałac w Biechowie - jak z bajki

Biechowski pałac przywołuje skojarzenia z bajkami Disney'a i spokojnie mogłaby w nim zamieszkać jakaś księżniczka. Rzeczywistość jest nieco mniej baśniowa, a historia tego miejsca raczej nie napawa optymizmem. Jest jednak szansa na nowe życie w tym miejscu - nowy właściciel snuje śmiałe plany rewitalizacji... Czy uda się je zrealizować? 

We wsi Biechów koło Nysy (woj. opolskie) znajduje się przepiękny neorenesansowy pałac powstały w miejscu strawionego przez pożar XVI-wiecznego dworu. Pałac powstał w roku 1856 na zlecenie właściciela majątku - hrabiego von Matuschke'a. Rezydencję zaprojektował znany wrocławski architekt - Karl Lüdecke. W 1904 roku pałac przeszedł przebudowę. W rękach rodziny von Matuschke pozostał do roku 1945. 

Po wojnie pałac został zdewastowany i nie zachowało się nic z jego oryginalnego wyposażenia.  Od lat 60. w jego wnętrzach funkcjonowała szkoła, wcześniej był on własnością PGR, a przez chwilę mieścił się tu nawet ośrodek kolonijny. Placówka oświatową wyprowadziła się z zabytkowych wnętrz w 2012 r.  Starosta powiatu nyskiego sprzedał go prywatnej spółce, obiekt kilka razy zmieniał właścicieli. 

Na początku 2021 roku pałac za kwotę 1,2 miliona złotych (!) kupił nyski przedsiębiorca. Ma w planach renowację obiektu oraz umieszczenie w nim komercyjnego ośrodka leczenia uzależnień.  Rewitalizację ma przejść także przypałacowy park, w którym do 1945 r. istniał jeden z nielicznych w tamtych czasach psich cmentarzy. Pozostaje mieć nadzieję, że śmiałe plany doczekają się realizacji i pałac w Biechowie nie podzieli losu wielu mu podobnych. 

W osi frontowej pałacu od jego znajduje się neogotycka murowana kaplica pw. Matki Boskiej Łaskawej. Pod kościołem mieści się krypta, w której spoczywały szczątki właścicieli dóbr biechowskich. W latach 70. krypta została zdewastowana i sprofanowana. 


Pałac w Biechowie zdaje się mieć wszystko: atrakcyjne położenie, piękną architekturę i otoczenie... A przede wszystkim nowego właściciela z pomysłem na pałac. Z całych sił trzymam kciuki za realizację planu renowacji rezydencji. Oby ta bajka doczekała się szczęśliwego zakończenia. 

Pałac w Samborowicach. Dolnośląska klęska urodzaju

Wieś Samborowice w powiecie strzelińskim skrywa jeden z dziesiątek dolnośląskich pałaców. Właściwie z rezydencji została już tylko pogrążająca się w coraz większym marazmie ruina. A jeszcze pięć lat temu zapowiadano odbudowę... Czy ktoś wreszcie tchnie życie w XIX-wieczny pałac? 


Początek pałacu w Samborowicach to rok 1809. To właśnie wtedy rotmistrz von Dresky wzniósł dla siebie dwór - obecną środkową część budowli. W 1859 roku, po śmierci Dresky'ego, kolejny właściciel, przedstawiciel rodu von Minckwitz, dobudował zachodnią część pałacu. Wschodnie skrzydło, z imponującą wieżą, zawdzięczamy kolejnemu spadkobiercy, grafowi Victorowi von Wartensleben,  w rękach którego pałac znajdował się w latach 1878-83. W następnych latach pałac często zmieniał właścicieli. Ostatnim przedwojennym panem na Samborowicach był podporucznik Landwehry Georg Hechler. 



Po II wojnie światowej pałac wraz z folwarkiem stały się własnością PGR, który nie zadbał w należny sposób o zabytek, doprowadzając go do ruiny. Następnie obiekt trafił do Agencji Nieruchomości Rolnych, która w 2006 roku sprzedała go architektowi z Małopolski. Miał rozpocząć się remont, ale ograniczono się do wykonania prac porządkowych. W tym samym czasie zawaliła się środkowa część pałacu. Mimo szumnych zapowiedzi obiekt dalej popada w ruinę. 


W Samborowicach od lat nic się nie dzieje. Z planów odbudowy nic nie wyszło i raczej nie zapowiada się, by cokolwiek miało się tu zmienić. Takich pałaców na Dolnym Śląsku są dziesiątki, a może setki. To prawdziwa klęska urodzaju - jest ich tak dużo, że większość z nich po latach popadania w ruinę po prostu skazana jest na taki los. Czy naprawdę tak to musi wyglądać? 

czwartek, 16 grudnia 2021

Trzy Kopce Wiślańskie. Pora na Telesfora

Trzy Kopce Wiślańskie są szczytem w paśmie Równicy w Beskidzie Śląskim. Znajdują się dokładnie na styku granic Ustronia, Wisły i Brennej. Znałam już dobrze ten szczyt z poprzednich wycieczek, lecz tym razem po raz pierwszy ruszyłam na niego z Brennej. To wyjątkowo piękna, widokowa trasa, a przy tym łatwa nawet dla dziecka. Zapraszam na naszą jesienną pętlę przez Trzy Kopce Wiślańskie. 


Wycieczkę zaczynamy w Brennej - Leśnicy. Przy kompleksie narciarskim Ski Dolina Brenna można zostawić auto na parkingu i wyruszyć prosto na szlak oznaczony kolorem zielonym. Wybrałyśmy się w babskim gronie: Asia, ja i Natalka, więc ekipa zaprawionych w bojach i sprawdzona, choć tym razem bez naszych mężczyzn. Początek podejścia zielonym szlakiem biegnie przez las i jest to najmniej ciekawa część wyprawy. Na szczęście to tylko około 1,5 kilometra i robi się ciekawiej. 

Tu mniej więcej znajduje się parking


Wychodzimy na otwarty teren - jedną z kilku polan, jakie czekają nas tego dnia. Słońce świeci, pasą się krowy i jest po prostu pięknie. Można podziwiać panoramę w kierunku północno-wschodnim. 

Dosłownie kawałek dalej znajduje się kolejna polana z jeszcze lepszym widokiem na wschód i zachód. W tym miejscu robimy sobie krótką przerwę. Aż chciałoby się zostać dłużej! 


Gdy idziemy dalej, zielony szlak odbija mocno w prawo, a my razem z nim. Chwilę wcześniej na horyzoncie pojawiło się schronisko Telesforówka i na 99% jestem przekonana, że gdybyśmy poszły prosto, a nie w prawo, to byśmy do niego dotarły, idąc ostro pod górę. Wszystko wskazuje na to, że jest tam skrót. My jednak podążamy znakowaną ścieżką,  by po chwili dołączyć do szlaku niebieskiego i kolejnego widokowego miejsca. 


Z tego punktu zostało już raptem 10 minut do Trzech Kopców Wiślańskich wznoszących się na wysokość 810 m n.p.m. Idąc dalej szlakiem, po  kolejnych 400 metrach docieramy do prywatnego schroniska Telesforówka oraz punktu widokowego z panoramą na Skrzyczne. Wcześniej mijamy obelisk symbolizujący partnerstwo miejscowości, których granice spotykają się na Trzech Kopcach Wiślańskich: Ustronia, Wisły i Brennej. 


Przyznam, że inaczej zapamiętałam Telesforówkę. Za "dawnych" czasów była to nieduża chata udzielająca noclegów (działa do dziś), a obiekt gastronomiczny stanowiła skromna budka z namalowanym smokiem Telesforem. Za potrzebą chodziło się do klasycznej sławojki. Ale to był klimat! W 2018 roku otwarto nowy obiekt znacznie bardziej spełniający oczekiwania współczesnej turystyki. Jedno zostało niezmienne - malownicze położenie Telesforówki. 

Telesforówka w 2014 r.

Po skromnym posiłku (po sezonie menu jest mocno ograniczone) wyruszyłyśmy w drogę powrotną. Aby nieco urozmaicić sobie drogę, nie zeszłyśmy zielonym szlakiem, lecz podążyłyśmy niebieskim w kierunku Równicy. Po niecałych dwóch kilometrach pojawiły się domy mieszkalne i odbicie w prawo w ulicę Pilarzy. To właśnie ona doprowadziła nas prosto do auta, zamykając przyjemną jesienną pętlę po Beskidzie Śląskim. 

Wypad na Trzy Kopce Wiślańskie i do Telesforówki był zarówno sentymentalnym powrotem w przeszłość, jak i odkryciem czegoś zupełnie nowego. To bardzo przyjemna i łatwa trasa, idealna na krótki jesienny dzień. Pozostaje tylko jedno pytanie... Gdzie się podział smok Telesfor? 

poniedziałek, 6 grudnia 2021

Chatka bez Puchatka. Połonina Wetlińska

Połonina Wetlińska to jedno z najpopularniejszych miejsc w Bieszczadach. Zarazem jedno z najpiękniejszych, więc po raz kolejny chętnie na nią wróciliśmy - tym razem z dwuletnią córką. To była inna wycieczka niż poprzednie, nie tylko ze względu na średnią wieku w ekipie. Szliśmy obejściem szlaku wytyczonym ze względu na budowę nowej Chatki Puchatka. Na Połoninie Wetlińskiej coś się kończy i coś się zaczyna. 

Najłatwiejszym i najkrótszym szlakiem na Połoninę Wetlińską jest żółty z Przełęczy Wyżniej. Z tego punktu można wybrać się również na Dział i Rawki przyjemną, łatwą trasą przez las, którą już testowaliśmy rok wcześniej. Szlak na Połoninę Wetlińską też był nam dobrze znany, choć obecnie jego przebieg jest zmieniony ze względu na budowę nowego schroniska. 

Pierwsze widoki na Dział  i Połoninę Caryńską

Zaczynamy na parkingu i idziemy lekko pod górę żółtym szlakiem. Podejście jest krótkie, bowiem po ok. kilometrze trafiamy na szlaban oraz informację o zmianie przebiegu drogi. Odbijamy w prawo i idąc przez las, po około 10 minutach docieramy do szlaku czerwonego z Brzegów Górnych. Pamiętam, że gdy pierwszy raz byłam na Połoninie Wetlińskiej i schodziłam  do Brzegów, to pomyślałam, że nie chciałabym tędy podchodzić. No cóż, nie jest tak źle. Jest ostro pod górę, idzie się po niewygodnych stopniach, ale za to szybko się zyskuje wysokość. 

Tak szybko, że aż za szybko - nawet nie zauważyliśmy, kiedy znaleźliśmy się na otwartej przestrzeni połoniny. Pojawiły się widoki i zrobiło się po prostu pięknie! Normalnie tym szlakiem doszlibyśmy do Chatki Puchatka, ale obecnie (końcówka 2021 r.) zrobione jest obejście omijające plac budowy. 

Kultowy schron na połoninie został zbudowany przez wojsko w roku 1952. Mundurowi opuścili go 4 lata później, na krótko przejęli go harcerze, ale surowe warunki sprawiły, że nie zagrzali tu długo miejsca. Później wieloletnim opiekunem Chatki Puchatka był Lutek Pińczuk, bieszczadzka legenda, człowiek, który dwukrotnie odbudował zniszczony schron, transportując materiały budowlane na ponad 1200 m n.p.m. ...na koniu. 

Chatka Puchatka

Chatka, choć kultowa, nie grzeszyła luksusem. Nie było w niej kanalizacji, prądu ani bieżącej wody. Trudno zresztą wymagać nie wiadomo czego od najwyżej położonego schroniska w jeszcze do niedawna dzikich Bieszczadach. Wiosną 2020 r. Chatka Puchatka została zamknięta i trwa jej przebudowa, a w zasadzie budowa, bo wygląda na to, że z dawnego budynku i jego klimatu nie zostanie nic. Otwarcie ma nastąpić wiosną 2022 r. 

Obejście szlaku

Widok na budowę

Po obejściu terenu chatki kierujemy się dalej czerwonym szlakiem w stronę Przełęczy Orłowicza. Droga jest długa, ale przecież nigdzie nam się nie spieszy. Młoda zasnęła u mnie w nosidle, więc mamy sporo luzu. Połonina Wetlińska ma kilka wierzchołków, z których najwyższy jest Roh (1255 m n.p.m.), zaledwie dwa metry niższy jest Osadzki Wierch. Wędrówka przez połoninę mimo paru podejść i zejść to czysta przyjemność ze względu na widoki - zresztą zobaczcie sami. 



Gdzieś w okolicach Osadzkiego Wierchu Młoda się obudziła i kategorycznie zażądała wypuszczenia jej na nogi. Spory kawałek szła sama bez problemu, bo większość szlaku pozbawiona jest trudności (pojawiają się kamienie, miejscami tylko jest trochę wąsko). W pewnym momencie szlak wchodzi w zadrzewiony teren i jest to chyba najmniej ciekawa część wędrówki. Po wyjściu znów na połoninę naszym oczom ukazuje się Smerek. 


Z tego miejsca mamy już niecały kilometr do Przełęczy Orłowicza, która oddziela Połoninę Wetlińską od Smereku. Na Smerek tym razem nie weszliśmy, bo już robiło się późno, lecz szczyt ten jest znam znany - to była pierwsza taka bieszczadzka góra naszej córki :-) Miała wtedy 9 miesięcy i łatwiej się ją wnosiło pod górę, a na pewno szybciej nam to szło... Z przełęczy schodzimy żółtym szlakiem do Wetliny. Jak zawsze jest na nim pełno błota, chyba można się już przyzwyczaić. 

To była bardzo udana wędrówka (jak na wycieczkę z małym dzieckiem). Tym razem mieliśmy lepsze tempo niż parę dni wcześniej na Tarnicy, kiedy to Szanowna postanowiła sama pokonać wszystkie schody. Czekam z ciekawością na otwarcie nowej Chatki Puchatka - mam nadzieję, że będzie to zmiana na lepsze, a nie tylko kolejny krok do komercjalizacji Bieszczad. A póki co Połoniną Wetlińską zamykam na jakiś czas temat tych wspaniałych gór. 

Duuużo więcej do przeczytania na temat Bieszczad znajdziecie TUTAJ