niedziela, 21 listopada 2021

Zamek Cisy. Ruiny w cieniu Książa

O Zamku Książ słyszeli chyba wszyscy, do Starego Książa dotarli mniej liczni, a czy wiecie, że w Książańskim Parku Krajobrazowym znajduje się jeszcze jeden zamek? Mowa o ruinach warowni Cisy, którą dziś Wam zaprezentuję. 


Te urokliwe ruiny znajdują się na obrzeżach Książańskiego Parku Krajobrazowego, na wzgórzu nad rzeką Czyżynką, niedaleko wsi Cieszów. Brak dokładnych informacji na temat początków zamku, lecz najczęściej jego powstanie łączy się z postacią Bolka I Surowego - księcia świdnicko-jaworskiego. 

Cisy były budowlą murowaną na planie czworoboku,  z kamienną wieżą i budynkiem mieszkalnym. Zamek często zmieniał właścicieli i był oblegany podczas licznych wojen: został zniszczony podczas wojen husyckich w pierwszej połowie XV wieku i spalony w 1466 r. przez króla Węgier,  Macieja Korwina, ubiegającego się o tron czeski. 

Był wiele razy przebudowywany. W XV wieku dobudowano dziedziniec zachodni, a w XVI w. -wschodni z bramą, przez którą dziś wchodzimy na teren zamku. W 1634 roku został zniszczony przez wojska szwedzkie podczas wojny trzydziestoletniej i od tego czasu zaczął popadać w ruinę. 

Ponownie zainteresowano się nim w XIX wieku, kiedy to pojawiła się moda na romantyczne ruiny. Cisy chętnie odwiedzali goście ze Szczawna-Zdroju i Książa. Na początku XX wieku podjęto się prac konserwatorskich, a w 1961 r. zabezpieczono zamek jako trwałą ruinę i wpisano do rejestru zabytków. Dziś jest on jedną z licznych, choć raczej mniej znanych, atrakcji Dolnego Śląska.

Zamek Cisy docenią wszyscy miłośnicy ruin i wycieczek w tajemnicze miejsca. Warownia prezentuje się szczególnie pięknie jesienią - my odwiedziliśmy ją na początku listopada. Dolny Śląsk słynie z zamków, które chyba nigdy nie przestaną mnie zachwycać. Cisy są tego doskonałym przykładem. 

niedziela, 14 listopada 2021

Korona Gór Polski. Uzurpator Chełmiec

Kiedyś uważałam, że życie jest zbyt krótkie, by wracać w te same miejsca, ale dziś z przyjemnością odkrywam na nowo z  dwuletnią córką znane nam już drogi. Jej obecność zmieniła mi perspektywę i często czuję się, jakbym była gdzieś znów po raz pierwszy. Z taką myślą wróciłam na Chełmiec, który nie jest najwyższym szczytem Gór Wałbrzyskich, ale mimo to zaliczany jest do Korony Gór Polski. Jak do tego doszło? 


...Nie wiem :-) Nie no, żartuję. Oczywiście, że wiem i nawet już o tym pisałam przy okazji naszej pierwszej wycieczki na Chełmiec. Chodzi o błąd pomiaru, w wyniku którego uznano, że jest to najwyższy szczyt Gór Wałbrzyskich, a gdy później okazało się, że 3 metry więcej ma jednak Borowa, nikt nie kwapił się, żeby listę szczytów do Korony Gór Polski także skorygować. I tak już zostało. 

Borowa

Na Chełmiec wróciliśmy po kilku latach, tym razem w składzie 2+1. Podobnie jak poprzednim razem, trafiliśmy na piękny, jesienny weekend. Było ciepło, a las czarował nas kolorami. Muszę przyznać, że tęskniłam za taką pogodą. Na szczyt udaliśmy się z Boguszowa-Gorców, obierając szlak zielony. Tym razem byłyśmy zmotoryzowani, a samochód zostawiliśmy na dość sporym parkingu przy ul. Słodowej / Kusocińskiego. 

Niemal od razu weszliśmy na widokową polanę, na której pozostaliśmy przez pierwszą część wędrówki. Zielony szlak jest charakterystyczny także z tego powodu, że ustawiono wzdłuż niego stacje Drogi Krzyżowej Trudu Górniczego. Powstała ona w 2001 roku i jest jedyną w Polsce kalwarią, w której zestawiono cierpienie Chrystusa z trudem i ofiarą górników. Tradycje kopalniane są zresztą wpisane w te ziemie, gdyż Boguszów-Gorce i Wałbrzych przez lata słynęły z górnictwa. 


Podążamy zielonym szlakiem przez jesienny las aż do przełęczy Rosochatka. Następuje tu rozwidlenie dróg i możemy iść przez Mały Chełmiec drogą zieloną albo ostrzejszym podejściem ścieżką żółtą. Poprzednim razem wybraliśmy opcję numer jeden, więc tym razem wybieramy szlak żółty. 


Podejście jest konkretniejsze, ale za to w pewnym momencie pojawiają się fantastyczne widoki. Wspaniale kontrastuje poprzemysłowy krajobraz Wałbrzycha z naturalnym żywiołem, jakim są góry. Widać między innymi górę Niedźwiadki (na której znajduje się niemieckie mauzoleum) oraz Borową z Dłużyną i Wołowcem (pod którym biegnie rekordowo długi tunel kolejowy). Wszystkie te miejsca znamy już z poprzednich wypadów. 


Na szczycie Chełmca naszą uwagę od razu przykuwa charakterystyczna wieża widokowa. Choć obok znajduje się 45-metrowy krzyż i 69-metrowy maszt Radiowo-Telewizyjnego Ośrodka Nadawczego, to właśnie wieża przypominająca basztę jest najstarszym obiektem na górze. Powstała już w 1888 roku. Można podziwiać z niej panoramę w 360 stopniach i oprócz wspominanej wcześniej Borowej bez problemu zobaczymy między innymi także Trójgarb oraz Dzikowiec

W latach powojennych w wieży działało niewielkie schronisko, w którym panowały surowe warunki. Nie było w nim wody, elektryczności ani telefonu. W latach 60. XX w. pojawiło się kilka śmiałych pomysłów dotyczących zagospodarowania Chełmca. Planowano budowę wyciągu narciarskiego i tras zjazdowych, a nawet ktoś wpadł na pomysł, by na szczyt poprowadzić asfaltową drogę i zrobić pod wieżą parking, a u stóp góry postawić wesołe miasteczko i kręgielnię. Plany te (na szczęście) nie zostały zrealizowane. 

Zejść zdecydowaliśmy się nieco łagodniejszą drogą przez Mały Chełmiec i tak powoli dobiegała końca nasza druga wycieczka na Chełmiec. Jesień wyjątkowo rozpieściła nas pogodą i cieszę się, że wykorzystaliśmy ją na zdobycie kolejnego szczytu do Korony Gór Polski. To był nasz numer 9 (z 28) na naszym drugim okrążeniu Korony - tym razem z dzieckiem :-)  Jeszcze tylko 19! 




piątek, 12 listopada 2021

Mała Japonia. Ogród Japoński we Wrocławiu

Ogród Japoński jest jednym z najciekawszych terenów zielonych we Wrocławiu. Choć znajduje się w sercu Wielkiej Wyspy, przy gwarnym ZOO, Hali Stulecia i Parku Szczytnickim, to sam jest oazą spokoju, w której można poczuć się, jak w innym świecie. Zawsze chętnie do niego wracam, a ostatnio odwiedziłam go w październiku. Zobaczcie, jak pięknie prezentuje się w barwach jesieni. 

Skąd właściwie w stolicy Dolnego Śląska wzięła się Japonia? Aby znaleźć odpowiedź na to pytanie, musimy cofnąć się w czasie o ponad sto lat. W maju 1913 roku nastąpiło otwarcie zaprojektowanej przez Maxa Berga Hali Stulecia nazwanej tak dla uczczenia setnej rocznicy wydania we Wrocławiu przez Fryderyka Wilhelma III odezwy "Do mojego ludu" wzywającej do powszechnego oporu przeciwko Napoleonowi. Otwarcie świętowano hucznie i zbiegło się ono z organizacją Wystawy Światowej prezentującej dorobek historię i dorobek kulturalny ziem śląskich. 

Hala Stulecia

Dopełnieniem ekspozycji były specjalnie na tę okazję zaaranżowane wystawy ogrodowe, prezentujące między innymi ogród gotycki,  renesansowy,  śródziemnomorski, włoski... To właśnie wtedy powstał też ogród nawiązujący do kultury Japonii zaprojektowany przez hrabiego Fritza Hochberga przy wsparciu japońskiego mistrza – ogrodnika Mankichi Arai. W ciągu zaledwie kilku miesięcy powstało miejsce zadumy i odpoczynku do złudzenia przypominające prawdziwe japońskie ogrody. Jego popularność była tak duża, że po zakończeniu wystawy zdecydowano o jego pozostawieniu. 

Wystawa Światowa

Lata mijały, przyszła wojna i nowi gospodarze, Breslau zamieniło się we Wrocław, a ogród pozostał na swym miejscu, lecz mocno podupadł. W 1994 roku włodarze miasta zdecydowali się na rewitalizację ogrodu,  nawiązując przy tym współpracę z Ambasadą Japonii oraz specjalistami z kraju kwitnącej wiśni. Niestety dwa miesiące po ponownym otwarciu przyszła powódź stulecia, podczas której ogród znajdował się przez trzy tygodnie pod wodą. Zniszczenia były tak duże, że konieczna była ponowna renowacja. Ogród udostępniony został do zwierzania dopiero w 1999 roku i działa bez przeszkód do dziś.

Ogród stanowi unikatowy w Europie, żywy fragment japońskiej kultury.  Jest połączeniem kilku typów ogrodów japońskich: publicznego, wodnego, związanego z ceremonią picia herbaty i kamienistej plaży. Do 2009 roku zgromadzono tu 78 gatunków roślin azjatyckich, w tym 38 pochodzących z Japonii. Kamienne dekoracje powstały w XVIII i XIX wieku i pochodzą ze zlikwidowanych dawnych ogrodów japońskich. To niezwykle cenna i ciekawa część Wrocławia. 

Będąc we Wrocławiu trzeba choć raz trafić do Ogrodu Japońskiego i wsłuchać się w jego rytm. Zobaczyć dwie kaskady, przejść się kamienistym brzegiem stawu. Usiąść na pomoście, obserwując ogromne karpie Koi. Tu naprawdę można przenieść się do Japonii. Jestem pewna, że i Wy się zakochacie w tym miejscu. 

P.S. Ogród Japoński jest też wspaniałym miejscem do odwiedzenia z dzieckiem. Moja dwulatka była zachwycona kamieniami, mostkami i możliwością obserwacji ryb oraz kaczek. Serio, bawiła się lepiej niż na placu zabaw, a gdy już musiałyśmy iść, to urządziła mi awanturę taką, jaką tylko dwuletnie dziecko potrafi zrobić. Oznacza to tylko, że będziemy tam wracać :-)


czwartek, 28 października 2021

Imagine. Nieistniejące wsie Ług (Łuh) i Jaworzec w Bieszczadach

Przez nieistniejące bieszczadzkie wsie Jaworzec, Łuh i Zawój prowadzi ścieżka historyczna "Bieszczady Odnalezione". Dzięki zebranym od wysiedlonych mieszkańców relacjom możemy udać się na wędrówkę śladami dawnych cerkwi, cmentarzy, zajrzeć do piwnic bojkowskich domostw, podziwiać przydrożne krzyże, ale przede wszystkim... uruchomić wyobraźnię. 

Z projektem "Bieszczady Odnalezione" zetknęliśmy się już kilka lat temu w Jaworcu. Pamiętam, że zrobił on wtedy na mnie duże wrażenie - widać było ogromny wkład w przygotowanie merytoryczne tablic, a pozostałości dawnej wsi zostały opisane tak, by uruchomić wyobraźnię. W tym roku przy okazji wycieczki do Silnych Wirów dotarliśmy do Zawoju, został nam więc tylko Ług (Łuh). 

Do Ługu dojechaliśmy tą samą drogą, co poprzednim razem, idąc do Jaworca. Jadąc od Kalnicy na północ, docieramy do rozwidlenia dróg i tu zostawiamy auto. W prawo do Jaworca, w lewo do Ługu. Idziemy więc w lewo. Zaskoczyła mnie nawierzchnia drogi - spodziewałam się terenowej ścieżki, a tymczasem mamy tu równy asfalt. Co jakiś czas mijają nas rowerzyści, a my idziemy wolnym tempem dwuletniego dziecka, zbierającego kamyki i kwiatki. 

O istnieniu Ługu pewnie byśmy się nie dowiedzieli, gdyby nie tablica informująca o wejściu do dawnej wsi. Jeszcze w 1939 roku mieszkało tu 230 osób i choć dziś trudno w to uwierzyć, to kiedyś otaczałyby nas chaty, zagrody, sady, pola uprawne. Po tamtym Ługu nie zostało prawie nic,  a to, co ocalało, wymaga podejścia na niewielkie wzgórze. 

Nad Ługiem górowała cerkiew filialna p.w. Św. Mikołaja Cudotwórcy. Była drewniana,  z dachem krytym blachą. Zbudowano ją w 1864 roku,  została zniszczona po Akcji Wisła, koło 1947 r. O jej istnieniu przypominają resztki podmurówki.  Na przycerkiewnym cmentarzu dominowały groby ziemne z drewnianymi krzyżami. Do dziś zachował się oryginalny drewniany krzyż z 1938 roku upamiętniający 950 rocznicę chrztu Rusi. I ot, cały Ług. Mówiłam, że trzeba będzie wytężyć wyobraźnię. 


Mieliśmy zawrócić do samochodu, ale wiedziona jakimś przeczuciem zaproponowałam, by iść dalej na północ. Dotarliśmy do końca wsi i do mostu na rzece. Idąc dalej prosto, doszlibyśmy do Zawoju i Sinych Wirów, natomiast przeprawiając się przez wodę, znaleźlibyśmy się po tej stronie, co dawna wieś Jaworzec. Wybraliśmy opcję numer dwa.


Jaka to była piękna trasa! Nie było jej co prawda na żadnej mapie, ale co tam! Za mostem skręciliśmy od razu w prawo i szliśmy nieoznakowaną ścieżką wijącą się po zboczu góry nad rzeką Wetliną. Mijaliśmy dzikie drzewa owocowe, przekraczaliśmy strumyk. Było tam tak cicho i spokojnie, nie spotkaliśmy ani żywej duszy i tylko tak szliśmy, nawet do końca nie wiedząc, dokąd... 


Jak się wkrótce okazało, dotarliśmy w ten sposób do Jaworca przez przysiółek Bełej powstały w XVIII wieku jako odpowiedź na rozwój wsi. W połowie XIX wieku istniał tutaj drewniany dwór oraz siedem gospodarstw. 


Jeszcze parę kroków i dochodzimy do centralnej części Jaworca, tej z cerkwią, cmentarzem, krzyżem, częściowo zrekonstruowaną chatą i kilkoma zachowanymi piwnicami. O Jaworcu możecie poczytać więcej tutaj. Na koniec naszej wycieczki zrobiliśmy sobie odpoczynek przy sympatycznej bacówce z pysznym jedzeniem. 


To była wycieczka dla bieszczadzkich koneserów. Tu nie ma oszałamiających widoków, ale zamiast tego jest cisza, która sprzyja aktywowaniu wyobraźni. Ja lubię takie klimaty,  a Wy? Jako że naszej ścieżki nie ma na żadnej mapie, to podzielę się śladem GPX (do pobrania TUTAJ).