wtorek, 24 listopada 2020

Pożartujmy sobie. Kiczera i Żar w Beskidzie Małym

Turyści jej nienawidzą! Znalazła jeden sprytny sposób, aby uniknąć tłumów na górze Żar! Tak mógłby się zaczynać dzisiejszy artykuł. Żar należy do najbardziej obleganych szczytów Beskidu Małego. Powód jest prozaiczny - na górę można wjechać kolejką, a na określonych zasadach nawet autem. Jak więc udało nam się spędzić tam spokojną niedzielę bez stwarzania zagrożenia epidemiologicznego...?

Wybraliśmy się tam w okresie, kiedy kolejka przechodziła konserwację i nie woziła turystów :-) 

Ale od początku. Żar był mi znany już dużo wcześniej. Za pierwszym razem szłam przez tę górę do Kozubnika, który wówczas był jednym z najbardziej znanych w okolicach urbexów. Czemu akurat taką drogą? Młoda byłam, fantazję miałam... Drugim razem na Żar trafiłam z 20-kilogramowym plecakiem i 35-stopniowym upale, idąc Małym Szlakiem Beskidzkim. Nawet spałam w namiocie na polance przed Kiczerą. Byłam już nieco starsza, ale nadal miałam fantazję. I trzeci raz w tym roku - z mężem, dzieckiem... Młodość minęła, fantazji też jakby nieco mniej, ale góry wciąż sprawiają mi ogromną frajdę. 

Samochód zaparkowaliśmy w Międzybrodziu Żywieckim na ulicy Górskiej. W okolicy dolnej stacji kolejki znajduje się kilka parkingów (niestety płatnych - my płaciliśmy 10 zł za dzień), które tego dnia były zupełnie puste. Na tym "naszym" staliśmy tylko my i znajomi, z którymi wybraliśmy się na wycieczkę, co jak na niedzielę jest niespotykanym zjawiskiem w tym miejscu. Dotarliśmy do czarnego szlaku i zeszliśmy do rozwidlenia ścieżek. Rozpoczęcie wycieczki od stracenia wysokości oznacza tylko tyle, że później trzeba będzie podejść... ale ciii...

Rozwidlenie szlaków nazywa się Międzybrodzie Żywieckie III, znajduje się na wysokości 380 m n.p.m. i swój początek na tu szlak zielony, który obraliśmy. Wiedzie on przez Kosarzyska - malowniczą dolinę, którą płynie rzeka Isepnica. Im dalej, tym mniej domów nas otacza, wchodzimy do pięknego, kolorowego lasu, podejście robi się coraz ostrzejsze. Początkowo płaski szlak pnie się coraz mocniej pod górę, ale widoki wynagradzają nam wysiłek.

W końcu udaje nam się dotrzeć na Przełęcz Isepnicką (693 m n.p.m.). Do zielonego szlaku dołączają ścieżki oznaczone kolorami czerwonym i żółtym. Można z tego punktu iść w stronę Przełęczy Kocierskiej, Raztoki - do punktu, w którym kończyliśmy wycieczkę tydzień wcześniej, można udać się bezpośrednio na Żar albo wspiąć się na Kiczerę. Wybraliśmy tę ostatnią opcję, wcześniej oczywiście robiąc zdjęcia widoków z przełęczy.

Podejście na Kiczerę jest krótkie, ale konkretne, czyli typowe dla Beskidu Małego. Na szczęście nie jest żmudne - kawałek przed szczytem znajduje się polana z bardzo ładną panoramą na Beskid Andrychowski. Widać z tego miejsca Trzonkę i w zasadzie całą trasę, którą pokonaliśmy poprzedniej niedzieli. Nawet udało nam się dostrzec polanę, na której odpoczywaliśmy. 

Równie ładny widok zastajemy na szczycie Kiczery, ale tam niestety spotykamy też jakąś większą grupę okupującą wiatę oraz miejsce na ognisko. Nie chcieliśmy mieć kontaktu z tłumem ludzi, więc szybko zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcia, przybiłam nam pieczątki do książeczki GOT (pieczątka jest przy zadaszeniu) i poszliśmy dalej. Na zejściu z Kiczery podziwiamy kolejne widoki - trzeba przyznać, że pod tym względem ta góra jest jedną z bardziej atrakcyjnych w okolicy.

Tracimy nieco wysokości, idąc lasem. Uroku dodają mu jesienne barwy i kałuże odbijające niebo. Teraz cały czas trzymamy się szlaku czerwonego, czyli Małego Szlaku Beskidzkiego, który pokonywałam w drugą stronę parę lat wcześniej. Wracają miłe wspomnienia i nadzieja, że kiedyś uda mi się dokończyć tamtą przerwaną przez niesprzyjającą pogodę wędrówkę.

W końcu dochodzimy do góry Żar. Na szczycie góry znajduje się zbiornik wodny elektrowni szczytowo-pompowej (Elektrownia Porąbka-Żar) oddany do użytku w 1979, który całkowicie zmienił jej wygląd. Ma on 650 m długości oraz 250 m szerokości. W efekcie zamiast typowego szczytu, Żar ma wielkie, wypełnione wodą wypłaszczenie. Nie sposób pomylić tej góry z jakąkolwiek inną.


Na szczycie znajduje się kilka budynków - góra stacja kolejki, stacja meteorologiczna, restauracja, food trucki, tor saneczkowy... Jak sami widzicie, jest to miejsce dość mocno skomercjalizowane. Podczas naszej wycieczki wszystko było zamknięte z powodu pandemii lub z przyczyn technicznych. Turystów było zdecydowanie mniej niż w normalny dzień, ale nie dane nam było długo nacieszyć się odpoczynkiem - silny, mroźny wiatr szybko popędził nas na dół. 


Zejście było szybkie i dość nudne. Wybraliśmy szlak czarny, ten sam, od którego zaczęła się nasza wycieczka. Biegnie od wzdłuż ogrodzenia kolejki i jest dość monotonny. Urozmaiceniem są widoki i paralotniarze, którzy często startują z góry Żar. Dojście do auta zajęło nam około 40 minut nieśpiesznym krokiem. 

Udało nam się zrobić ciekawą pętlę i trochę oszukać system. Nie chciałoby nam się wybierać na Żar w dzień kursowania kolejki, bo z pewnością spotkalibyśmy na szczycie tłum. Z drugiej strony wjazd kolejką może być urozmaiceniem wycieczki dla osób, które nie dadzą rady pokonać całej trasy na nogach. Po raz kolejny Beskid Mały w jesiennej odsłonie skradł nasze serca, a aktywna niedziela w rodzinnym gronie pozostanie wśród miłych, górskich wspomnień. 


Beskid Mały: Trzonka - dziecinnie prosta!

Kontynuując naszą przygodę z Beskidem Małym, wybraliśmy się na Trzonkę. Szczyt znajduje się w obszarze Beskidu Andrychowskiego, czyli wschodniej części Beskidu Małego. Chcecie poznać urokliwą, widokową trasę, idealną na rodzinny wypad za miasto? Oto ona.

Pod koniec października jesień przybrała swoje najpiękniejsze barwy. Drzewa pokryły się żółtymi i pomarańczowymi liśćmi, słońce lekko przygrzewało, dając ciepłe, miękkie światło. To moja ulubiona pora na fotografowanie pejzaży górskich. Grzechem byłoby nie skorzystać z pięknej pogody, a że dzień coraz krótszy, to padło na krótką, łatwą trasę - Trzonkę w Beskidzie Małym. 

Wędrówkę zaczęliśmy na parkingu przy OSP Porąbka w Wielkiej Puszczy (dokładnie TUTAJ). Skierowaliśmy się ulicą Podhalańską w kierunku Przełęczy Beskid Targanicki, gdzie weszliśmy na szlak zielony. To pierwszy z punktów widokowych, jakie czekały na nas na trasie. Co ciekawe, przez pewien czas szlak biegnie dokładnie granicą województw śląskiego i małopolskiego.

Zielony szlak został z nami na dłużej. Z Przełęczy na Trzonkę mieliśmy około 2,5 km raczej spokojnego podejścia. Początkowo szliśmy wśród zabudowań, po cichu marząc o kupnie kiedyś chatki z takim widokiem. Beskid Mały o tej porze roku prezentował się wyjątkowo pięknie.

Niedługo po tym, jak weszliśmy w las, naszym oczom ukazała się kapliczka Matki Bożej Śnieżnej. Nie wiadomo dokładnie, kiedy powstała, ale prawdopodobnie zbudowano ją w połowie XVIII wieku w podzięce za ocalenie życia. Od 70 lat w pierwszą niedzielę sierpnia organizowane są tu odpusty.

Z kapliczki jest już niedaleko do Przełęczy Bukowskiej, na której znajduje się kolejny punkt widokowy. W zaroślach skrywa się schronisko - drewniana chatka turystyczna „Limba” (nazwa bierze się od pobliskiej zabytkowej alei tych drzew). Niestety była nieczynna.

Kontynuując wędrówkę zielonym szlakiem, dotarliśmy w końcu na Trzonkę (797 m n.p.m.). Na jej stokach znajduje się kilka rozległych polan ze wspaniałymi widokami na wschód w stronę Potrójnej i na zachód w stronę Hrobaczej Łąki oraz Żaru i Kiczery. Nieco powyżej wierzchołka rozłożyliśmy koc, aby trochę odpocząć i dać Natalii rozprostować nogi. To chyba ostatni raz w tym roku, kiedy pogoda pozwoliła na taki swobodny piknik.


Po krótkim odpoczynku postanowiliśmy wracać. Aby urozmaicić sobie wycieczkę, z Przełęczy Bukowskiej obraliśmy żółty szlak do Raztoki. Biegnie on niemal cały czas przez las i pewnie na podejściu wydałby nam się mało atrakcyjny, ale jako szybkie zejście sprawdza się idealnie. I znów urzeka nas jesień.

Po dojściu do drogi w Raztoce czekał nas najmniej atrakcyjny fragment wycieczki. Do auta wracaliśmy wzdłuż drogi, mając do pokonania niecałe 2 km. Po drodze zaliczyliśmy ostatnią "atrakcję" tego dnia - pomnik poświęcony pamięci oddziału AK Garbnik, którym obozował  w tym rejonie w latach 1943-45. Następnie szybkim krokiem doszliśmy do parkingu przy OSP.

Trzonka zaskoczyła nas pięknymi widokami i kolorową jesienią. Spodziewaliśmy się dużo niższej temperatury, a udało nam się złapać ostatnie promienie ciepłej, słonecznej jesieni. Trasa była atrakcyjna i niezbyt wymagająca, dlatego bez problemu pokonaliśmy ją z rocznym dzieckiem. Natalia zresztą bardzo dobrze znosi nasze wycieczki... rośnie nam mała turystka. A w Beskid Mały wróciliśmy jeszcze tydzień później, co niedługo opiszę w kolejnej relacji. 


wtorek, 17 listopada 2020

Pomału. Kościelec Mały w Beskidzie Małym

Tegoroczna jesień upłynęła nam pod znakiem górskim. Spędziliśmy tydzień Bieszczadach oraz robiliśmy sobie spokojne jednodniowe wycieczki w Beskid Mały. Dlaczego akurat tam? To dotychczas mało znane nam pasmo, a szlaki są mniej oblegane niż popularny Beskid Śląski i Żywiecki. Zobaczcie, gdzie można wybrać się na wędrówkę, by uniknąć tłumów.

Może na początek napiszę, gdzie ludzi zawsze jest dużo. Popularnymi miejscami Beskidu Małego niewątpliwie są Magurka Wilkowicka, Hrobacza Łąka i góra Żar (zwłaszcza że można wjechać na nią kolejną). Nieco mniej osób wybiera Potrójną i Leskowiec. A totalnymi pustkami świeci szlak, który dziś opiszę.

Góra Żar

Samochód zaparkowaliśmy w Czernichowie na sporym parkingu naprzeciwko OSP. Wolnych miejsc było dużo, co było miłą odmianą od tego, co doświadczyliśmy w górach na poprzednich wycieczkach. Parking znajduje się nad rzeką Sołą, de facto na szlaku, więc jest to idealny punkt startowy. Obraliśmy czarny szlak, który niemal od razu przeprawia się przez rzekę malowniczą kładką, a następnie biegnie po drugiej stronie nurtu. Z oddali zobaczyć można drewnianą dzwonnicę z XIX wieku.


Czarny szlak dochodzi do żółtego w Międzybrodziu Żywieckim, kończąc swój bieg. Odbiliśmy w prawo (no dobra, najpierw w lewo, bo mieliśmy nieplanowany powrót małżonka do auta po zapomnianą torbę z pieluchami dla młodej)... a zatem po godzinie mogliśmy w końcu odbić na ten żółty szlak w kierunku Lasu Czarnociego. Idzie się przez las, podejście jest momentami dość konkretne - niech Was nie zmyli ten Beskid "Mały". On czasami powinien się nazywać Beskid Ostry. Po drodze przebijają się ładne widoki na okolicę.


Z Lasu Czarnociego zdecydowaliśmy się odbić szlakiem żółto-niebieskim, a następnie niebieskim na Kościelec Mały (795 m n.p.m.). Nie jest to jakoś wybitnie znany czy atrakcyjny szczyt, ale fajnie było jednak jakąś górę podczas wędrówki zaliczyć. Kościelec oznaczony jest tabliczką na drzewie, wśród drzew widać kawałek góry Żar. Można stąd kontynuować wędrówkę w stronę Wielkiej Cisowej Grapy, my jednak zawróciliśmy.


Po drodze mijaliśmy bardzo atrakcyjne miejsce - Polanę Kowalówkę. Roztacza się z niej cudowny widok na Beskid Mały i Śląski oraz na Jezioro Żywieckie. To dobre miejsce na rozłożenie koca i zjedzenie drugiego śniadania. Na polanie znajduje się znak kierujący do mogiły żołnierza, jednak nie udało nam się jej znaleźć. Co to za grób - to najwyraźniej pozostanie dla nas tajemnicą.

Aby urozmaicić sobie wędrówkę, w dół ruszyliśmy niebieskim szlakiem w kierunku elektrowni wodnej. Ścieżka była przyjemna i malownicza, co dodatkowo podkreślała wchodząca powoli do lasu jesień.  Na dole naszym oczom ukazała się zapora wodna, będąca częścią elektrowni z 1966 r., która wykorzystuje naturalny przepływ Jeziora Żywieckiego. Jej praca reguluje możliwości energetyczne elektrowni Żar. Następnie brzegiem rzeki dotarliśmy do parkingu.


Przeszliśmy tego dnia prawie 11 km - to była przyjemna, niezbyt wymagająca wycieczka. Idealna trasa na wędrówkę z dzieckiem. Największym jej plusem była jednak cisza i spokój - przez cały dzień na szlaku spotkaliśmy tylko parę osób. Warto wybrać czasem mało znane szlaki, aby oderwać się od zgiełku. Beskid Mały jest pod tym względem idealny.