niedziela, 17 czerwca 2018

Bełcz Wielki - czyli jak unicestwić pałac w kilka lat

W niepisanym kodeksie urban exploration zwraca się uwagę na ochronę miejsc poprzez nieudostępnianie ich lokalizacji. W przypadku pałacu w Bełczu Wielkim nie ma to już sensu. Można było go ratować jeszcze jakieś 8 lat temu, zanim zniknęły schody, boazerie, sztukaterie... zanim ograbiono go ze wszystkiego. Zanim strawił go pożar. Bełcz Wielki już nie stanie na nogi. Czy musiało tak być?

Edit 2024: Pałac ma nowych właścicieli, którzy rozpoczęli prace porządkowe! Ich postępy możecie śledzić na stronie FB.

Zanim zaczniecie dalej czytać i oglądać zdjęcia, wejdźcie na TĘ STRONĘ. W pałacu z takich zdjęć się zakochałam i zapragnęłam go odwiedzić. Wtedy, koło 2010 roku, można było go ratować. Trzeba było go ratować. Niestety brak gospodarności, szereg naiwnych decyzji i wandalizm doprowadziły pałac do kompletnej ruiny w ciągu zaledwie paru lat.


Choć wygląda na zniszczonego życiem staruszka, jest całkiem młody, jak na dolnośląskie pałace. Historia majątku sięga XVIII wieku, ale dopiero ostatnia przebudowa z 1910 roku, nadała pałacowi zachowany do dzisiaj kształt. Ostatnim właścicielem był Ludwig Dürr - główny konstruktor i dyrektor techniczny firmy Luftschiffbau Zeppelin GmbH produkującej słynne sterowce. W trakcie drugiej wojny światowej, prawdopodobnie z powodu wysokich kosztów utrzymania i zadłużenia właściciela, majątek znajdował się już w rękach państwa niemieckiego.


Wojnę przetrwał nietknięty i nic nie zwiastowało katastrofy. Po 1945 roku budynek został zaadaptowany na potrzeby szkoły rolniczej, a od lat 70. mieścił się tutaj zakład i ośrodek wychowawczy dla dzieci upośledzonych umysłowo, następnie z zaburzeniami w zachowaniu. Pałac był otoczony opieką i stale użytkowany aż do 1997 roku. A potem się zaczęło.



Radni gminy w Niechlowie przekazali pałac w ramach darowizny (!) podwrocławskiej fundacji, która obiecywała utworzenie w budynku domu opieki społecznej. Na wizjach się skończyło i wkrótce pałac został sprzedany, a ktoś zrobił interes życia. Zgłoszenie sprawy do prokuratury i zatrzymanie szefa fundacji nie zmieniło wiele - pałac zmieniał właścicieli, ale żaden z nich nie był w stanie zapewnić zabytkowi należytej opieki. W końcu właścicielem została spółka Gant Development (ta sama, która wybudowała kłopotliwe Odra Tower we Wrocławiu), ale ta w 2015 roku zbankrutowała.



Pałac został pozostawiony na pastwę losu. Niezabezpieczona posiadłość szybko stała się łakomym kąskiem dla poszukiwaczy mocnych wrażeń, żuli, imprezowej młodzieży i nie wiadomo kogo jeszcze. Błyskawicznie rozkradziono wszystko - od pozostawionego wyposażenia, poprzez kable wyrwane ze ścian aż po drewniane boazerie, schody i balustrady. Pewnie ładnie wyglądają u kogoś w domu albo po prostu przydały się zimą na opał. 16 maja 2016 roku był dniem ostatecznego upadku rezydencji. Pałac stanął w ogniu, a pożar strawił całą więźbę dachową i sam dach. Płonął 10 godzin.



Nie ma we mnie optymizmu, kiedy patrzę na tego wybebeszonego trupa. Zbyt wiele widziałam opuszczonych pałaców, aby liczyć, że stanie on jeszcze kiedyś na nogi. Pożar był gwoździem do trumny, a budynek bez dachu postoi jeszcze parę lat, aż zawalą się stropy i zostaną same rozpadające się ściany. I nie będzie go żal, bo żal być powinno tego, co zobaczyliście w linku na początku wpisu. Bełcz Wielki został zdemolowany i pozbawiony szans. Wstyd. 

Aktualizacja 2024: Od jakiegoś czasu pałac ma nowych właścicieli, który prężnie się wzięli do prac porządkowych i zabezpieczających. Nie chcę chwalić dnia przed zachodem słońca, ale wygląda na to, że cuda się zdarzają. Wspaniale!

Podoba Ci się moja twórczość? 
Będzie mi miło, jak postawisz mi wirtualną kawę, która doda mi energii do działania :-)

Postaw mi kawę na buycoffee.to

niedziela, 10 czerwca 2018

Willa Daisy, nazistowskie mauzoleum i wieża na Borowej

Dwa tygodnie temu zachciało mi się szybkiego wypadu tak na pół dnia - trochę po górach, trochę po mieście, bez spinki i bez pośpiechu. Siedem godzin później i 19 kilometrów dalej okazało się, że wyszło tak jak zwykle i ledwo zdążyliśmy na pociąg, który miał być "ostateczną alternatywą, bo na bank będziemy wracać wcześniej". Ale za to ile zobaczyliśmy!

Wałbrzych jest dla mnie miastem, przez które wiele razy przejeżdżam, ale w sumie rzadko kiedy mam czas się w nim zatrzymać, aby zobaczyć coś więcej. Tym razem postanowiłam, że będzie inaczej, zwłaszcza że zebrało mi się tam kilka punktów do zobaczenia. No to w drogę!


Wysiedliśmy z pociągu na stacji Wałbrzych Fabryczny i od razu zrozumieliśmy, skąd wzięła się nazwa przystanku - kopalniane szyby dawnej Kopalni Wałbrzych nie pozostawiały żadnych złudzeń, czemu to właśnie w tym miejscu zatrzymuje się pociąg. Kiedyś zapewne zatrzymywał się częściej, ale odkąd kopalnia została zamknięta 1999 roku, miejsce to straciło na znaczeniu.


Ruszliśmy spacerem w kierunku Śródmieścia, zatrzymując się na kampusie Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej. To właśnie tutaj, wśród uczelnianego zgiełku, lecz nieco na uboczu stoi budynek o niezwykłej wartości historycznej. Jest to willa Księżnej Daisy, ostatniej Pani na Zamku Książ. W latach 1941-43, po wysiedleniu z Książa, Daisy spędziła tutaj ostatnie chwile życia i tutaj zmarła 29 czerwca 1943 roku - zaledwie dzień po swoich 70 urodzinach. Nie było jednak dane księżnej spocząć w pokoju w rodzinnym mauzoleum w Parku Książańskim - dębowa trumna z ciałem Daisy była parokrotnie przenoszona z powodu kolejnych grabieży grobu i w obawie przed nadciągającą Armią Czerwoną. Równie smutny był los willi - póki zajmowała ją uczelnia, budynek był otoczony pewną opieką. Niestety od lat wieje tu pustką, a kolejne wizje zaadaptowania willi pełzną na niczym.


Z tego smutnego miejsca skierowaliśmy się w stronę rynku, a następnie rozpoczęliśmy wspinaczkę niebieskim szlakiem na zbocza góry Niedźwiadki. Niech nikogo nie zmyli ta sympatyczna nazwa - obiekt, który mieliśmy tu zobaczyć, nie ma w sobie nic przyjemnego. Mauzoleum powstałe w latach 1936–1938 miało upamiętniać ofiary I wojny światowej, ale nieoficjalnie chodziło o coś zupełnie innego. Wałbrzych był sceptycznie nastawiony do polityki Hitlera, przeważały tu idee socjalistyczne, a budowa "świątyni nazizmu" miała charakter propagandowy i powstała po to, aby rozpowszechniać nazizm.
Zdjęcie z fotopolska.eu

Coś w tym jest - górująca nad miastem budowla inspirowana starożytnymi świątyniami mogła budzić grozę. Pierwotnie na dziedzińcu znajdowała się kolumna z płonącym wiecznym ogniem, przed wejściem postawiono dwa rzędy nazistowskich flag, a wejścia pilnowały posągi orłów. Po wojnie usunięto wszystkie nazistowskie symbole, ale mauzoleum nadal owiane jest złą sławą - tym razem dlatego, że w niszczejącym budynku okoliczni mieszkańcy urządzili sobie melinę. Trudno przewidzieć, jaki będzie dalszy los tego miejsca. Nikt chyba za bardzo nie ma ochoty zawracać sobie nim głowy.


Z mauzoleum podążyliśmy dalej niebieskim szlakiem przez Niedźwiadki. Jak na tak niewysoką górę, to trzeba przyznać, że potrafi wycisnąć z człowieka siódme poty ostrymi podejściami, które w upalny dzień doskwierają jeszcze bardziej. Z Niedźwiadków zeszliśmy do doliny, aby ponownie stanąć przed podejściem pod górę w kierunku Przełęczy Szybkiej. Dla nas była ona jednak dość wolna - duszne, majowe powietrze sprawiało, że ciężko było złapać oddech.


Po krótkiej przerwie na przełęczy skierowaliśmy się na kolejne podejście, tym razem na górę o przeuroczej nazwie Dłużyzna. Wbrew nazwie poszło nam całkiem sprawnie i już po chwili zatrzymaliśmy się parę kroków przez Małym Wołowcem. Dlaczego akurat tutaj? Pamiętacie mój wpis o opuszczonych tunelach kolejowych w Górach Wałbrzyskich? Stanęliśmy dokładnie w miejscu, w którym pod naszymi stopami znajdował się tunel pod Małym Wołowcem - najdłuższy pozamiejski tunel kolejowy w Polsce wykonany metodą drążenia. Jeszcze niecały miesiąc wcześniej wchodziliśmy do wnętrza góry, a teraz byliśmy dokładnie na niej.

Dawid stoi dokładnie nad tunelem :-)

Kontynuowaliśmy wędrówkę niebieskim szlakiem, wchodząc jeszcze na Wołowiec i Kozioł - tak cały czas góra-dół, góra-dół. Tak właśnie wyglądają lajtowe spacery po górach ze mną - nie polecam się, naprawdę ;-) Z Wołowca rozpościerał się przepiękny widok na Chełmiec i okolicę, który chociaż trochę ukoił nasze zmęczenie wędrówką. Sama nie wiem, co było gorsze - ostre podejścia czy zejścia, na których wyzywałam, że zostawiłam w domu kijki (bo przecież to tylko taki spacerek po górach).


Prawdziwy wycisk dostaliśmy praktycznie na sam koniec - ponownie straciliśmy wysokość, schodząc do Przełęczy Koziej, z której mieliśmy już tylko 200 metrów przewyższenia (na 0,6 km) przy podejściu czarnym szlakiem na Borową. Przyznaję, dało nam to mocno w kość, ale robiąc dobrą minę do złej gry, ochoczo ruszyłam pod górę, bo przecież wcale nie będzie tak źle. Ale zimą bez raków, to bym się tym szlakiem nie wybrała ;-) Na Borowej ostatnio zrobiło się dość tłumnie - odkąd jesienią zeszłego roku otwarto wieżę widokową, miejsce stało się popularnym celem wycieczek dla wielu osób. Borowa jest najwyższym szczytem Gór Wałbrzyskich, choć nie zalicza się do Korony Gór Polski, która za najwyższy uznaje nieznacznie niższy Chełmiec. Sytuacja wynikła z błędnego pomiaru wysokości szczytów, ale mimo tego nie zdecydowano się na wprowadzenie korekty w wykazie Korony.



Nie zdecydowaliśmy się na zejście czarnym szlakiem (bez czekana mogło być to niebezpieczne;-)) i zdecydowaliśmy się obejść szczyt czerwonym szlakiem z powrotem do Przełęczy Koziej, z której kontynuowaliśmy wędrówkę żółtym szlakiem w kierunku Wałbrzycha. W pewnym momencie stanęliśmy na rozwidleniu drogi - mogliśmy iść po płaskim, obchodząc Zamkową Górę albo wejść pod górę i zobaczyć zamek. Zamek - super, idziemy! Tylko że zamki mają to do siebie, że budowane były na trudno dostępnym terenie i ten nie był wyjątkiem. Przeklinając po raz setny tego dnia, wczołgaliśmy się kolejny raz pod górę. A jak weszliśmy, to trzeba zejść - znów jakimś koszmarnie ostrym stokiem.

Widok z Przełęczy Koziej oraz sama przełęcz widziana z oddali

Zamek Nowy Dwór i takie typowe zejście-podejście tego dnia

Tak nam ta trasa dała popalić, że w sumie ledwo zdążyliśmy na ten ostatni pociąg z Wałbrzycha. Przeszliśmy piękną i bardzo ciekawą trasę, ale niepotrzebnie zbagatelizowaliśmy Góry Wałbrzyskie. To, że są niskie, nie znaczy, że nie mają ostrych podejść. Następnym razem nie będę wybierać "łatwych" tras, tylko te trudne - przynajmniej od razu wiadomo, czego się spodziewać :-)




niedziela, 3 czerwca 2018

Forst Lausitz i Forst Berge. O tym, jak zniknęło pół miasta

Miasta i wsie czasami znikają z powierzchni ziemi. Przyczyną bywają wojny, przemiany społeczne czy zmiany gospodarcze. Jednak to w Forst Lausitz pierwszy raz spotkałam się z przypadkiem, w którym zniknęła tylko połowa miasta. Jak do tego doszło i co z tym wspólnego miała kanalizacja - dowiecie się z dzisiejszej opowieści. 


Forst Lausitz jest miastem we wschodniej części Niemiec, nad Nysą Łużycką, przez którą przebiega granica z Polską. Nie zawsze tak było - jeszcze przed 1945 rokiem było to jednolite miasto połączone wybudowanym w 1921 roku Długim Mostem (Lange Brücke) projektu Rudolfa Kühna. To właśnie ten most spajał dwie części Forst - lewobrzeżną, słynącą z przemysłu tekstylnego i prawobrzeżną nazywaną Berge. Pod koniec lat 30. w jej południowo-wschodniej części władze III Rzeszy zdecydowały ulokować fabrykę materiałów wybuchowych Forst Scheuno, o której pisałam tydzień temu.

Długi Most. Zdjęcie archiwalne z dolny-slask.org.pl

Budowa Długiego Mostu otworzyła możliwość intensywnego zagospodarowania terenów na prawym brzegu rzeki, wskutek czego w niedługim czasie, wzdłuż promieniście rozchodzących się od mostu ulic, powstało wiele istotnych dla miasta obiektów: Dom Opieki, Urząd Skarbowy, Urząd Pracy, szkoła oraz park. Pod koniec II wojny światowej lewobrzeżna część miasta Forst została doszczętnie zniszczona, podczas gdy prawobrzeżne Berge wyszło z ataku w całkiem dobrej kondycji. Dziś trudno uwierzyć, że nie było zgoła na odwrót.

Widok z obecnie polskiej strony na niemiecką oraz kadr na południe (po prawej Długi Most).W zasadzie nic z obiektór widocznych na zdjęciach nie przetrwało do dziś. Zdjęcia archiwalne z dolny-slask.org.pl

Po wojnie Forst zostało podzielone, na rzece wytyczono bowiem granicę niemiecko-polską. Po powstaniu NRD w 1949 roku postanowiono odbudować zniszczone w 80% (!) niemieckie Forst i reaktywować przemysł tekstylny. Berge - tuż po wojnie nieformalnie nazwane Barść lub Barszcz w nawiązaniu do dawnej, łużyckiej nomenklatury; od marca 1946 r. oficjalnie nazwane Zasieki - stało się solą w oku odradzającego się Państwa Polskiego. Nikt za bardzo nie chciał osiedlać się tuż przy granicy z niedawnym wrogiem, mieszkanie w strefie przygranicznej związane było z licznymi ograniczeniami, a sytuacja w regionie wciąż uchodziła za niestabilną. Największą przeszkodą okazała się być jednak... kanalizacja. Jedyna w okolicy oczyszczalnia ścieków znajdowała się w Forst, po niemieckiej stronie, i dalsze działanie kanalizacji wymagałoby porozumienia z Niemcami, co w tamtych czasach nie wchodziło w grę. 

Długi Most - widok ze strony niemieckiej na polską i z polskiej na niemiecką.

W 1951 roku władze wojewódzkie rozpoczęły wdrażanie uchwały Prezydium Rządu z dnia 3 stycznia 1951 w sprawie akcji robót rozbiórkowych - czyli pozyskiwanie cegły na pokrycie potrzeb Państwowego Planu Inwestycyjnego. W efekcie rozebrano niemal całą zabudowę niezasiedlonego miasta, w tym również budynki w dobrym stanie technicznym. W północnej części miejscowości powstał PGR, a teren dawnego miasta został pochłonięty przez zieleń i wymazany z pamięci.

Kładka dla pieszych - widok ze strony niemieckiej na polską i z polskiej na niemiecką.

Na tę fascynującą historię trafiłam zupełnie przypadkiem, obserwując na Google Maps okolice fabryki w Brożku, do której planowałam się wybrać. Moją uwagę przykuły dwa wysadzone mosty na rzece - wspomniany już Długi Most - oraz piesza kładka - Fußgängerbrücke. Oba zostały zniszczone w 1945 roku podczas działań wojennych. Ich ruiny zachowano do dziś chyba tylko po to, aby upamiętnić historię miasta położonego na dwóch brzegach Nysy Łużyckiej. Po polskiej stronie z miasta nie zostało już w zasadzie nic.

Kładka dla pieszych. Zdjęcie archiwalne z dolny-slask.org.pl

Nie byłabym sobą, gdybym nie spróbowała znaleźć choćby paru cegieł świadczących o dawnych dziejach Forst Berge. W tym celu udaliśmy się na polską stronę Długiego Mostu, na Rathenauplatz (spotkałam się także z nazwą Adolf Hitler Platz). Jedynym śladem umożliwiającym identyfikację tego miejsca, jest pozostałość po Fontannie Tkacza. Oprócz zniszczonego cokołu zachowały się jeszcze nieliczne latarnie oraz, oczywiście, resztki wysadzonego mostu. Po znajdujących się w tym rejonie budynkach Urzędu Pracy i Domu opieki nie dostało nic - w ich miejscu wyrósł lasek. 



Fontanna Tkacza i okoliczna zabudowa: obecnie i dawniej. Zdjęcia archiwalne z dolny-slask.org.pl

Postanowiliśmy jeszcze przejść się w kierunku pieszej kładki - drugiego punktu orientacyjnego, po którym można by zidentyfikować pozostałości po przepięknym modernistycznym budynku Urzędu Skarbowego przy dawnym Horst-Wessel-Platz. Niestety i tu spotkało nas rozczarowanie - poza urwaną w połowie kładką i zniszczonymi latarniami nie zachowało się nic. Aż trudno uwierzyć, że to polska, a nie niemiecka część Forst wyszła z wojny bez szwanku.

Kładka dla pieszych i Urząd Skarbowy - to jest to samo miejsce. Zdjęcie archiwalne z dolny-slask.org.pl

Ostatnim śladem po niemieckiej historii Zasieków jest park - dziś już całkiem zarośnięty i zdziczały. Wprawne oko dostrzeże jednak pewien detal - jadąc drogą 289 na Brody, zaraz za stacją benzynową po prawej stronie zobaczyć można małą polankę ze zniszczonym, ostrzelanym pomnikiem. Jest to miejsce pamięci ofiar I wojny światowej, a na zdewastowanych tablicach można dostrzec jeszcze nazwiska poległych. O poległym mieście Fosrt Berge w tej okolicy nie wspomina jednak nikt.


Zbudować miasto nie jest łatwo - zburzyć, jak widać, nie tak trudno. Po latach ciężko zrozumieć motyw rozebrania dla cegły całego kwartału wybudowanych raptem 20 lat wcześniej budynków, których stan techniczny pozwalał na ponowne wykorzystanie. Łatwo jednak jest o tym myśleć w czasach Europy bez granic, w której różne nacje mieszkają obok siebie, współgrają i wzajemnie się wspierają. Mimo wszystko żal mi tych wszystkich bezpowrotnie utraconych miejsc, które dziś oglądać możemy tylko na starych zdjęciach. 


Podoba Ci się moja twórczość? 
Będzie mi miło, jak postawisz mi wirtualną kawę, która doda mi energii do działania :-)

Postaw mi kawę na buycoffee.to