niedziela, 25 czerwca 2023

Latarnia morska na Helu. Król, żurawie i armaty

Historia latarni morskich na Helu sięga już XV wieku. Dzięki sygnałom świetlnym statki płynące do Gdańska mogły bezpiecznie ominąć wielokilometrową mierzeję. Nowoczesna konstrukcja w kształcie żurawia w XVII wieku przyciągnęła na Hel samego króla Polski; z kolei w XX wieku nieostrożne wydawanie sygnałów jeden z latarników przypłacił życiem. Choć XIX-wieczna budowla wysadzona została przez samych Polaków we wrześniu 1939 r., to dzieje helskiej latarni pisane są do dziś.

Nawigacja morska od stuleci była ważną częścią życia na Helu. Statki płynące do Gdańska, po minięciu przylądka Rozewie, trafiały na Półwysep Helski, który musiały ominąć, aby trafić do portu docelowego. Aby im to ułatwić, już w XV wieku rozpalano ogień na wieży helskiego kościoła. Po pożarze świątyni w 1572 r. wzniesiono pierwszą samodzielną latarnię morską w Helu. Miała ona formę drewnianego żurawia z długim ramieniem, na którym podwieszony był kosz z żarzącym się węglem lub kocioł ze smołą. Była to tak nowoczesna, jak na tamte czasy konstrukcja, że w 1678 roku przyjechał zobaczyć ją sam król Jan III Sobieski. Rekonstrukcję tej latarni zobaczyć można w Muzeum Helu.

Pierwsza murowana latarnia morska w Helu powstała w latach 1806-1827. Była to okrągła wieża o wysokości 40 metrów. Podczas mgły, gdy sygnały świetlne mogły nie być wystarczające, wspomagano się... armatą. Jej głośne wystrzały informowały przepływające statki o bliskości brzegu. W 1910 roku w wyniku wypadku przy obsłudze działa zginął latarnik. Wieża rozświetlała wody Bałtyku do 1939 roku.

We wrześniu 1939 roku latarnia morska stała się doskonałym punktem odniesienia dla Niemców atakujących cypel z pancerników Schesien i Schleswig-Holstein, umożliwiając im precyzyjne atakowanie obiektów na lądzie. Komandor Włodzimierz Steyer - dowódca obrony rejonu umocnionego Hel - wydał rozkaz jej wysadzenia. 19 września 1939 roku o godzinie 13:30 helska latarnia przeszła do historii. 

Jeszcze podczas trwania działań wojennych, w 1942 roku, miejscowa ludność zbudowała nową latarnię. Powstała ośmiokątna wieża o wysokości 41,5 metra. Ta szczęśliwie przetrwała do dziś. W latach 2001-2002 obiekt przeszedł kapitalny remont, podczas którego nadano jej charakterystyczny czerwony kolor. Od 2003 roku bezpieczną nawigację, oprócz sygnału świetlnego, zapewnia system nadzoru statków VTZ Zatoka Gdańska. Latarnia jest jednym z symboli Helu oraz jego atrakcją turystyczną. Za niewielką opłatą można wejść na samą górę i podziwiać malowniczą panoramę Półwyspu Helskiego. 

Czym byłby Hel bez latarni morskiej? Na przestrzeni kilkuset lat powstało ich tu kilka, jednak każda z nich spełnia tak samo ważną funkcję - ma zapewnić przepływającym statkom bezpieczeństwo. Choć wspierają ją nowoczesne systemy nawigacji, to nic nie daje takiego poczucia bezpieczeństwa, jak migające światło. Helska latarnia przyciąga także spragnionych widoków turystów. Nie ma co się dziwić - takich widoków nie da się zobaczyć z żadnego innego miejsca.

środa, 21 czerwca 2023

Torpedownia Babie Doły. Wojenny kolos na Bałtyku

Idziesz w kierunku plaży; świeci słońce, a od morza wieje przyjemny, ciepły wietrzyk. Wtem twoim oczom ukazuje się wystający z morza potężny budynek, betonowy kolos ziejący pustką okien. Czy to scena z filmu katastroficznego? Nie, to Babie Doły w Gdyni.


Babie Doły są najbardziej na północ wysuniętą dzielnicą Gdyni. Jej nazwa nawiązuje do dwukilometrowego wąwozu położonego na tzw. nowym Obłużu. Podobno w przeszłości pracownicy folwarku przestrzegali swoje dzieci, aby nie bawiły się z potomstwem służby mieszkającej na "Ziemi Czarownic" - "Hexengrund", jak miejsce nazwali Niemcy. W okresie PRL próbowano nazwę wymazać z ludzkiej świadomości, bowiem mianem Babich Dołów nazwano położone w pobliżu wąwozu lotnisko wojskowe, a jak wojskowe, to wiadomo - lepiej żeby cywile nie gadali. Miano jednak przetrwało i dziś do Babich Dołów dojechać może każdy, aby odpocząć na plaży albo...


Krótka ścieżka wiodąca przez wydmy do morza, taka, jakich setki nad Bałtykiem. I nagle... wow! Na horyzoncie pojawia się potężny budynek wyrastający z morza. Pierwsze wrażenie jest piorunujące, lecz dopiero gdy pokazuje się on w pełnej okazałości, staję jak wryta. Ruiny torpedowni z okresu II wojny światowej to zaledwie szkielet tego, co w czasie II wojny światowej stworzyli tu Niemcy. Armia Czerwona wywiozła do ZSRR wszystkie urządzenia, niewykorzystywany budynek uległ degradacji, a basen został zamulony. Resztki molo prowadzącego do torpedowni wysadzono w powietrze w latach 90.



Już w 1939 r. podczas tworzenia bazy Kriegsmarine niemieckie dowództwo postanowiło wykorzystać wody Zatoki Puckiej jako poligon torpedowy. Wody osłonięte Półwyspem Helskim stworzyły odpowiednie warunki do testowych strzelań torpedami oraz ich łatwego odzyskiwania po próbach. Powstały dwa ośrodki badawcze torped, bo tak brzmi pełna nazwa torpedowni: w Babich Dołach oraz na terenie portu wojennego na Oksywiu. Ta druga wykorzystywana jest do dziś, jednak w innym charakterze. Ta w Babich Dołach uległa zniszczeniu oraz częściowemu zawaleniu oraz jest niedostępna do "zwiedzania"*. W czasach świetności działała na zasadzie hali montażowej torped i była wyposażona w urządzenia do próbnych strzelań. Z brzegiem łączyło ją molo, po którym kursowała kolejka wąskotorowa, dowożąca komponenty do torped. Montowano je już w hali na morzu.

* - Można znaleźć w internecie filmy śmiałków, którzy dopłynęli łódką do torpedowni, ale ze względu na stan budynku jest to pomysł bardzo ryzykowny. 



Testowane torpedy wystrzeliwano w kierunku mielizn w pobliżu Juraty i Jastarni, gdzie powstały trzy stanowiska pomiarowo-obserwacyjne, tzw. "małe torpedownie". Dodatkowo wzdłuż wież wytyczono korytarz do zrzutu torped lotniczych przez samoloty z eskadry Luftwaffe. W latach 90. prywatny inwestor planował przerobić jedną z nich na restaurację oraz przystań z apartamentami, jednak pomysł nie doczekał się realizacji. Do dziś przetrwały dwie "małe torpedownie" - można je oglądać z okolic molo w Juracie. 


Plażowanie w Babich Dołach to nie tylko relaksujący wypoczynek nad morzem, ale też porządna lekcja historii. Niezwykła torpedownia przypomina o tym, jak ważne strategicznie były podczas II wojny światowej wody Zatoki Gdańskiej. Na szczęście dziś, w czasach pokoju, jest już tylko ciekawym obiektem do fotografowania oraz tłem do filmów i seriali. I niech tak pozostanie. 

niedziela, 18 czerwca 2023

11. Bateria Artylerii Stałej - militarna historia Kępy Redłowskiej

Zatoka Pucka w okresie II wojny światowej posiadała ogromną wagę strategiczną - nic dziwnego, że niemal cały otaczający ją ląd jest został silnie ufortyfikowany zarówno przed, podczas, jak i po wojnie. Obszar od Helu aż po ujście Wisły jest prawdziwym rajem dla miłośników fortyfikacji. Wśród kojącej zieleni Kępy Redłowskiej znaleźć można jedne z najlepiej zachowanych stanowisk ogniowych, które, o dziwo, do dziś posiadają niemal kompletne armaty o kalibrze 130 mm!

11. Bateria Artylerii Stałej jest jedną z jedenastu baterii zbudowanych w latach 1947-1957 na wybrzeżu od Międzyzdrojów do ujścia Wisły. Powstała jako jedna z pierwszych. Decyzja o jej powstaniu zapadła już w 1946 r., a prace rozpoczęły się w czerwcu kolejnego roku. Stanowiska ogniowe, wzorowane na Baterii Laskowskiego na Helu, gotowe były w 1948 roku.  Cztery identyczne stanowiska posiadały ściany o grubości do 2 metrów, a amunicję transportowano za pomocą dwóch wind znajdujących się w przedsionku. Nad działem znajdowało się maskowanie z siatki. 23 czerwca przeprowadzono strzelanie techniczne, a 12 sierpnia - taktyczne, w obecności oficjalnych gości. Prace nad obiektami prowadzono do 1957 roku. Powstało łącznie 15 schronów lekkich i ciężkich: stanowisk dowodzenia i kierowania ogniem, elektrowni, magazynów amunicji i innych. 

Można sobie pokręcić :-)

Cztery dwupoziomowe stanowiska wyposażono w sowieckie armaty morskie B-13 kalibru 130 mm, a pod każdą z nich znajdował się magazyn amunicji na 225 sztuk pocisków i ładunków miotających. Od lat 60. XX wieku placówkę obsługiwało 76 żołnierzy. Rozwój broni rakietowej i lotnictwa doprowadził do zmniejszenia znaczenia tego typu punktów obrony i w 1974 roku jednostkę rozformowano. Obiekty stały się ogólnodostępne, ale, o dziwo, nie zostały zdewastowane. Niestety w latach 80. jedno ze stanowisk osunęło się z wysokiego klifu. Od 2006 do 2009 przeprowadzono częściową renowację obiektów. Są one obecnie dostępne dla zwiedzających, a łączy je czerwony szlak po Kępie Redłowskiej. 

Stanowisko ogniowe nr 1




Stanowisko ogniowe nr 2

Na przełomie 1984 i 1985 roku osunęło się w wyniku działalności morza i erozji klifu. Ważący 1466 tn blok spoczywa 20 metrów poniżej swojego pierwotnego położenia.


Stanowisko ogniowe nr 3




Stanowisko ogniowe nr 4



Szczeliny i kopuła strzelecka


Bunkier o nieznanym mi przeznaczeniu


Dwukondygnacyjny schron dowodzenia z 1957 r.


sobota, 17 czerwca 2023

Pokój z widokiem. Opuszczone sanatorium w Gdyni - Orłowie

Pięć kondygnacji z widokiem na morze, pokoje z balkonami, przeszklona restauracja i taras na dachu... To nie opis pięciogwiazdkowego hotelu na Bookingu, lecz sanatorium, w którym przez wybite okna hula wiatr. W eleganckiej, nadmorskiej dzielnicy Gdyni zrujnowany budynek pasuje, jak kwiatek do kożucha. Letnicy wynieśli się stąd 18 lat temu i od tego czasu przez budynek przewijają się wandale, wielbiciele mocnych wrażeń oraz... znany muzyk z ekipą filmową. 

Orłowo jest doskonałym przykładem na to, że Gdynia, kojarząca się z potężnym portem, nie ustępuje atrakcyjnością Sopotowi czy Gdańsku. Już ponad sto lat temu nadmorska miejscowość rozwijała się jako atrakcyjne miejsce do wypoczynku na plaży. Powstał zajazd, dom kuracyjny i liczne pensjonaty. W 1920 roku w Orłowie wypoczywał i tworzył Stefan Żeromski. Z mierzącego 180 metrów mola można podziwiać potężny Klif Orłowski. Moją uwagę przykuło jednak coś zupełnie innego - ziejący pustką okien potężny budynek, odstający od eleganckiego kurortu... 


W 1962 roku na wzgórzu w Orłowie powstał trzykondygnacyjny dom wczasowy, którego popularność szybko przerosła wszelkie oczekiwania. Już pięć lat później wzniesiono kolejne piętro oraz dobudówkę na dachu, który stał się wtedy tarasem widokowym. W osobnym skrzydle w kształcie rotundy umieszczono stołówkę. W Domu Profilaktyczno-Wypoczynkowym „Zdrowie” - bo tak nazywano obiekt - znajdowało się 160 miejsc noclegowych (połowa pokoi z zabójczym widokiem na morze), sala konferencyjna, gabinety zabiegowe oraz restauracja na 100 osób. 


Sanatorium zakończyło swoją działalność w 2005 roku z powodu osunięcia skarpy w okolicy budynku. Władze miasta planowały wyburzenie obiektu i postawienie nowego kompleksu wypoczynkowego, jednak plany te nie doczekały się realizacji z powodu ustalenia prywatnej własności gruntu. Przewinęło się tu kolejnych kilku inwestorów, łasych na tak atrakcyjną działkę, jednak żadna z inicjatyw nie doczekała się realizacji. Jednym z powodów jest miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego, który zabrania budowy w tym miejscu osiedla mieszkaniowego. Nie muszę dodawać, że właśnie taką budowę najchętniej widzieliby tu inwestorzy... 


Z roku na rok budynek sanatorium jest coraz bardziej dewastowany,  całe wyposażenie zostało rozkradzione, a w 2013 r. cześć obiektu strawił pożar. Miejsce stało się za to popularnym celem miłośników urbexu, twórców graffiti, amatorów libacji, a nawet nakręcono tu teledysk do utworu "Głupi ja" Tomasza Organka. Budynek w obecnym stanie już dawno przestał być ozdobą Orłowa, a patowa sytuacja zdaje się nie mieć końca. Czy nastąpią tu jakieś zmiany? Na razie nic na to nie wskazuje.