Stożek w Beskidzie Śląskim zajmuje szczególne miejsce w moim sercu. To jedna z pierwszych gór, która pomogła mi zakochać się w turystyce pieszej. Przez ostatnie kilkanaście lat zdobyłam ją tyle razy, że nie umiem już ich zliczyć. Tej jesieni pierwszy raz dotarłam nań z córką, robiąc sobie wycieczkę nieco sentymentalną, ale też patrząc na znane szlaki z zupełnie nowej perspektywy. Zapraszam Was na dziesięciokilometrową pętlę z Wisły-Łabajowa.
Nie umiem powiedzieć, który szlak na Stożek uważam za najładniejszy. Jedną z najciekawszych opcji jest na pewno wędrówka czerwonym szlakiem przez Czantorię Wielką i Soszów. Najwięcej potów wycisnęłam z kolei na szlaku zielonym, który za każdym razem mocno przeklinam, ale za to doceniam go za możliwość szybkiego dojścia do schroniska. Z kolei szlak czerwony przez Kiczory jest nieco mniej oblegany i zarazem pełen ładnych widoków. Ciekawostką w okolicy jest też wiadukt kolejowy z lat 1931-33 niedaleko stacji Wisła Głębce, która wielokrotnie była początkiem moich górskich wędrówek.
Tym razem zaplanowałam dla nas przyjemną pętelkę, którą bez trudu mogliśmy pokonać z 3-letnim dzieckiem. Przyjechaliśmy autem, więc początek i koniec musiał być w tym samym miejscu. Zostawiliśmy samochód na dużym parkingu w Wiśle-Łabajowie, na szlaku zielonym. Nie poszliśmy jednak od razu pod górę, lecz wróciliśmy się parę metrów i odbiliśmy w prawo w drogę dojazdową do Osiedla Mrózków. Nią dość mocno pod górę, ale też dość sprawnie, dotarliśmy do szlaku niebieskiego.
Niebieski szlak przebiega początkowo przez Osiedle Mrózków, a następnie wchodzi w las. Po niecałym kilometrze dotarliśmy do rozwidlenia szlaków, które jest także bardzo ładnym miejscem widokowym. Można stąd kontynuować spacer niebieskim szlakiem łagodną trasą do schroniska albo wybrać ścieżkę czerwoną i przejść jeszcze przez Kiczory. Polecam tę drugą opcję ze względu na jej atrakcyjność.
Kiczory (990 m n.p.m.) to drugi pod względem wysokości (po Wielkiej Czantorii) szczyt w całym Paśmie Czantorii. Przyjmuje formę długiego grzbietu, z którego gdzieniegdzie przebijają się widoki, ale niestety w ostatnich paru latach prześwity mocno zarosły. Idzie się przyjemnie i w miarę płasko. Po drodze minęliśmy ciekawe formy skalne. Od Kiczor aż do Czantorii (i trochę dalej) szlak biegnie granicą polsko-czeską. Jeszcze małe podejście i naszym oczom ukazało się schronisko na Stożku Wielkim.
Jak tylko zbliżyliśmy się do budynku, przeżyłam szok. Co tu tak łyso? Gdzie się podziały wszystkie drzewa? Okolica schroniska zawsze była zalesiona i mocno mnie zdziwił obecny wygląd. Zniknęła też obecna tu od zawsze krowa "Milka". Mam nadzieję, że drzewa nie zostały wycięte przez czyjeś widzimisię, tylko był ku temu lepszy powód. Jedno się nie zmieniło - nadal wisi ten charakterystyczny zielony plakat i tylko cyfry się zmieniają - tym razem jest to już 100 lat schroniska. Wszystkiego najlepszego, Stożku!
Po przerwie w schronisku skierowaliśmy się na zielony szlak. Ponownie mnie zdziwiła mnogość widoków, bo zapamiętałam zbocza Stożka jako całkowicie zalesione. Ten szlak szczególnie zapadł mi w pamięci z poprzednich lat... Jest mocno nachylony i zawsze podczas podejścia go przeklinałam. Na szczęście w dół idzie się nieco lepiej i ma on jeden duży plus - bardzo szybko zaprowadził nas do auta. W sam raz przed zbliżającym się zmrokiem. Idealna trasa na krótkie jesienne dni.
To z pewnością nie moja ostatnia wycieczka na Stożek, bo zbyt mocno mnie w te rejony ciągnie od zawsze. Znów odkryłam coś nowego - inne widoki, inny wygląd schroniska i przeze wszystkim inną jakość chodzenia po górach z małym dzieckiem. Fajnie jest zarażać pasją własną córkę. Oby zostało tak na dłużej :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz